Ducati 916

Hobby, Motoryzacja / 

Gdy zapytasz motocyklistę, czego życzy sobie pod choinkę, odpowiedzi będą skrajnie różne. Od kasków, kombinezonów poprzez akcesoria do  jednośladu, aż do samych motocykli. W tej ostatniej grupie przynajmniej raz, przewinie się oznaczenie 916.

Czym jest ten tajemniczy, legendarny kod? To nic innego jak modelowe oznaczenie włoskiego dzieła sztuki na dwóch kołach – po prostu Ducati 916. Oczywiście w krwisto-czerwonym kolorze, jak na tę markę przystało. 916-stka nie była ani najszybsza, ani najwygodniejsza, jak na swoje czasy, więc czemu zawdzięcza swój status kultowego motocykla?

Podczas prezentacji w 1993 roku, motocykl zaszokował swoją stylistyką. Nie mogło być inaczej, bo za wygląd „Ducaty” odpowiadał sam Massimo Tamburini, wizjoner, który stworzył wygląd wielu jednośladowych legend. Przymrużone, podwójne reflektory, ostre linie, filigranowy zadupek to styl, który był naśladowany w późniejszych czasach wielokrotnie. W Ducati nie ma nic przypadkowego, Włosi nawet z rzeczy typowo mechanicznej potrafią zrobić dzieło sztuki. Wystarczy popatrzeć na jednostronny wahacz, kratownicową ramę, felgi czy poprowadzony wysoko pod siedzeniami wydech, wkomponowany w tylną część pojazdu. Włosi znaleźli sposób na to, jak ubrać te podyktowane lepszym właściwościom rozwiązania w piękną formę – to właśnie to, czego brakuje w japońskich motocyklach.

Mimo że 916 nie była najszybszą maszyną swoich czasów, dzięki niezwykłym cechom prowadzenia potrafiła wygrywać Motocyklowe Mistrzostwa Świata w latach 90. Doskonałe zawieszenie oparte z przodu na amortyzatorze „upside down” Showa, uzupełnione z tyłu lekkim, jednostronnym wahaczem, za którego pracę odpowiadał pojedynczy amortyzator i sprężyna śrubowa (monoshock). Za zatrzymanie przedniego koła odpowiadały dwutarczowe, czterotłoczkowe hamulce Brembo. Z tyłu pracował pojedynczy, dwutłoczkowy układ tej samej firmy. Ducati z konkurencją wygrało również swoją masą. Dzięki opisanym wyżej rozwiązaniom i filigranowości udało się stworzyć najlżejszy i najmniejszy superbike w pierwszej połowie lat 90.

Czas pochylić się nad największym smaczkiem każdego Duacti – silnikiem. Klasycznie dla marki zastosowano dwucylindrowy, widlasty silnik o kącie rozwarcia cylindrów wynoszącym 90 stopni, z Desmodromicznym rozrządem (w układzie tym zamiast sprężyn do zamykania zaworów stosuje się krzywki) i czterema zaworami na cylinder. To właśnie te rozwiązania są odpowiedzialne za niezwykłą charakterystykę oddawania mocy przez Ducati i niepowtarzalny dźwięk jednostki napędowej. Cały mechanizm rozrządu napędza o dziwo nie łańcuch, lecz dwa paski zębate, rozwiązanie powszechne w autach, w motocyklach występujące praktycznie tylko u Włochów. Swoje „trzy grosze” w kwestii dźwięku dorzuca również niepowtarzalne suche sprzęgło, wydające z siebie charakterystyczny grzechot. 916 osiągała maksymalną moc na poziomie 114 KM, co pozwalało rozpędzić się do 250 km/h. Zależnie od życzenia kierowcy motocykl mógł być grzecznym i spokojnym środkiem transportu, jeśli jednak komuś bardzo się spieszyło, wystarczyło przekroczyć 4500 rpm, a w Ducati wcielał się istny diabeł, tak samo czerwony i agresywny jak nasz bohater z wyglądu.

Wszystkie te cechy złożyły się na legendę, obecnie bardzo poszukiwaną wśród motocyklistów. Zadanie to jest niestety bardzo utrudnione, nie powstało zbyt wiele egzemplarzy. Jeśli już ktoś jest w posiadaniu tego modelu, to niechętnie się z nim rozstaje i z pewnością nie zrobi tego tanio. Motocykl nie jest lekki dla portfela swojego posiadacza również w serwisowaniu. Przez wiele specyficznych rozwiązań 916 jest droga w eksploatacji i nie każdy warsztat radzi sobie z jej obsługą. Jednak, kto zwracałby uwagę na takie drobnostki? Ducati kupuje się z miłości, nie z rozsądku, w końcu pasja zaczyna się przecież tam, gdzie kończy się ekonomia. Ten motocykl idealnie wpisuje się w to hasło i wart jest wielu wyrzeczeń.

Autor: Adrian Walkiewicz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Incepcja – włamanie jak ze snów

Film, Kultura / 

Sen kojarzy się z odpoczynkiem, regeneracją, a dla wielu jest najprzyjemniejszą czynnością w ciągu całego dnia. Nawet gdy w nocy mamy koszmary, to kolejnego dnia z chęcią kładziemy się do łóżka, by ponownie uciec w objęcia Morfeusza. Jednak sen to też stan, w którym jesteśmy bezbronni i szczególnie podatni na ataki, kiedy najłatwiej nas okraść. Również z tajemnic, które głęboko skrywamy.

Złodziej snów

Dom Cobb jest specjalistą w wykradaniu tajnych informacji. Nie robi tego jednak w „standardowy” sposób, ale poprzez włamanie się do umysłu ofiary. Aby wykonać zadanie, Cobb usypia człowieka i wciąga go do swojego snu, który przed akcją jest projektowany w najdrobniejszych detalach. Później tylko kreuje rzeczywistość w taki sposób, by dotrzeć do potrzebnej informacji.

Główny bohater spędził już wiele czasu w świecie snu i chce odpocząć od pracy, jednak dostaje ostatnie zlecenie. Zlecenie jest nad wyraz trudne, bo nie chodzi o „wyjęcie” informacji z podświadomości, ale o ich „włożenie”. Zasianie pewnej idei w umyśle. Zadanie jest niemal niemożliwe, ale oferta, jaką Cobb dostaje od zleceniodawcy, jest tak atrakcyjna, że zgadza się podjąć misji.

Sen we śnie

By wykonać zadanie, Dom musi zebrać zespół specjalistów, który pozwoli mu dokonać włamania do umysłu ofiary. Rekrutacja wspólników i przygotowanie do misji w Incepcji jest niemal dosłownym odwołaniem do filmów takich jak Żądło czy Ocean’s Eleven. Bohaterowie, mimo że będą działać w świecie snu, przygotowują się podobnie jak do napadu na bank – opracowują szczegółowy plan, dziesiątki razy powtarzają każdy krok, czy przygotowują się na różne ewentualności.

Cobb musi wejść na trzeci poziom snu, aby wykonać swoje zadanie. Czyli podczas pierwszego snu, ofiara musi ponownie zapaść w sen, a później jeszcze raz. Tak skomplikowana operacja wymaga planu dopracowanego w każdym szczególe. Mimo iż zespół jest świetnie przygotowany, już na samym początku misji wszystkie ustalenia biorą w łeb.

Produkcja na najwyższym poziomie

Christopher Nolan na pomysł stworzenia Incepcji wpadł już osiem lat przed premierą filmu. Jednak produkcje, które realizował w międzyczasie, pochłonęły go na tyle, że ten autorski projekt musiał poczekać na swoją kolej. Od 2002 roku Nolan z obiecującego, początkującego reżysera stał się jednym z najlepszych twórców Hollywood, dzięki czemu jego projekt dostał olbrzymi budżet. Dodatkowo tak długi odstęp między pomysłem a jego realizacją, pozwolił swobodnie dojrzeć pomysłowi, a twórcy dopracować każdy szczegół. 

Uznane nazwisko reżysera sprawiło, że udziałem w filmie zainteresowali się aktorzy z „najwyższej półki”. Na ekranie mamy okazję zobaczyć m.in: Leonardo DiCaprio, Joseph Gordon-LevittTom Hardy czy Marion Cotillard. Co ciekawe podczas nagrywania poszczególnych scen, aktorzy nie znali całości fabuły i odgrywali swoje role, kierując się wskazówkami Nolana. Jak wyszło? Musicie sprawdzić sami, ale warto powiedzieć, że jest to jeden z pierwszych filmów, które złożyły się na „Oscarową klątwę DiCaprio„.

Żaden z aktorów co prawda nie mógł pochwalić się zdobyciem złotej statuetki, jednak film nagrodzono za inne elementy. Incepcja w sumie zdobyła cztery Oscary, kapituła doceniła m.in: dźwięk, zdjęcia i efekty specjalne. Warto, też zwrócić uwagę na utwory skomponowane przez Hansa Zimmera, które jak zwykle trzymają bardzo wysoki poziom i co prawda twórca był nominowany do tej najbardziej prestiżowej nagrody filmowej, ale przegrał z Trentem Reznorem i Atticusem Rossem, odpowiedzialnymi za warstwę muzyczną w The Social Network. W sumie Incepcja zdobyła 33 różne nagrody filmowe i była nominowana do 57. Robi wrażenie!

Film Nolana to przede wszystkim misternie utkany scenariusz, który w niezwykle przystępny sposób opowiada bardzo skomplikowaną historię. Ekranowe wydarzenia są skrajnie nieprawdopodobne, ale sposób, w jaki są przedstawione, sprawia, że przyjmujemy je niemal bezrefleksyjnie. Zresztą akcja pędzi w takim tempie, że widz nie ma wiele czasu na refleksje, tylko chłonie kolejne fragmenty filmu. Po ostatniej scenie na usta najpierw ciśnie się: „wow„, a za chwilę: „ale jak?„.

Nasza ocena:

6_1

To jak było? Bączek na końcu się przewrócił, czy nie? :)

Autor: Mateusz Stachura

Zapisz

portfel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Stadiony pełne politycznych emocji

Hobby, Sport / 


Stadiony piłkarskie to miejsca, na których nie tylko rozgrywają się mecze i obserwuje się jak 22 zawodników konfrontuje swoje umiejętności futbolowe. 90 minut gry i koniec widowiska. Dla wielu to coś o znacznie wyższej randze. Niektórzy kibice traktują obiekty sportowe jako miejsca do manifestowania swoich emocji i poglądów politycznych.

Poza kontrolą

Na kartach historii wydarzeń odbywających się na boiskach zapisał się prawdziwy rollercoaster uczuć. Na tych samych obiektach dochodziło do wspaniałych sportowych uniesień, ale też ludzkich tragedii. Choć mówi się, że piłka nożna powinna stać ponad wszelkimi podziałami, to do dziś zdarzają się sytuacje, kiedy futbol staje się jedynie przykrywką do wszczęcia burdy, prowokacji, czy demonstracji siły.

Dlaczego tak się dzieje i jak często w grę wchodzą kwestie polityczne? Przenosząc się lata wstecz nie uświadczymy zaawansowanego systemu monitoringu stadionowego i szczegółowej weryfikacji uczestników spotkań. Anonimowość i poczucie bezkarności są niczym woda na młyn dla osób chcących wywołać zamieszki. Organizatorzy, służby ochronne i policja nie są w stanie w pełni kontrolować i zapanować nad kilkunasto-, czy nawet kilkudziesięciotysięcznym tłumem. Bardzo często, zwłaszcza w Europie, źródłem zamieszania na obiektach piłkarskich były podziały polityczne, niechęć do władzy i partii politycznych. Reakcje, zazwyczaj podszyte fanatyzmem, nie znosiły sprzeciwu i gotowe były do otwartej konfrontacji czy to z drużyną gości, czy kimkolwiek innym, kto akurat wpisywał się w myśl zasady „kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam”.

Włoska fascynacja Mussolinim i Che Guevarą

Nie ma na Starym Kontynencie drugiego takiego państwa, gdzie akcenty polityczne byłyby tak regularnie i wyraźnie eksponowane. Italia wiedzie prym wśród europejskich ultrasów (niegdyś grupy polityczne, a obecnie zorganizowane i zaangażowane w widowisko i oprawę meczową grupy kibiców), zachwycając pomysłowością i kolorytem opraw meczowych. W te natomiast wkomponowywane są różnego typu symbole dyktatorów, powiewające charakterystyczne flagi czy wreszcie jednoznaczne okrzyki i reakcje kibiców.

Na obiektach Serii A i niższych klas rozgrywkowych bez trudu znajdzie się nawiązania do komunizmu i faszyzmu. Jako ikony tych ideologii przedstawia się Che Guevarę i Benito Mussoliniego, a trybuny ukazują sztandary z sierpem i młotem, swastyką oraz krzyżem celtyckim.

Zapatrzeni w faszystowskiego przywódcę są fani Lazio, a ich mistrzem na boisku był Paolo di Canio, znany z radykalnych poglądów. Piłkarz ten zasłynął jedną ze swoich wypowiedzi: na pytanie co zrobiłby, gdyby ktoś nazwał go komunistą, odpowiedział, że zaskarżyłby go o zniesławienie. Na wielu fotografiach utrwalono też, jak włoski gracz pozdrawia fanów słynnym rzymskim salutem. Gest ten spodobał się wnuczce II Duce, a skomentowała go tak: „Byłam poruszona, to wspaniały salut. Napiszę do niego i złożę podziękowania”. Mussolini był częstym gościem na Stadio Olimpico i kibice chętnie pokazują jego podobizny podczas spotkań. Na wszelkiego typu odwołania do faszyzmu reagowała FIFA, a rodzima federacja nakładała kary na klub. Za każdym razem okazywało się to jednak bezskuteczne.

Z drugiej strony, do komunizmu chętnie odnoszą się fani Livorno. Oprócz wspomnianego argentyńskiego rewolucjonisty nie stronią od eksponowania wizerunków Stalina i Lenina. Najbardziej kontrowersyjny, czy wręcz skandaliczny jest jednak fakt, że przed potyczkami tej ekipy odśpiewuje się hymn Związku Radzieckiego. Bożyszczem publiczności na Armando Picchi był Cristiano Lucarelli, który określił się mianem komunisty z krwi i kości. W jednym z meczów młodzieżowej drużyny narodowej, po zdobyciu gola, wskoczył na barierki, podciągnął koszulkę i zaprezentował t-shirt z podobizną Che Guevary. Po tym wyskoku mógł zapomnieć na lata o występach w dorosłej reprezentacji.

Dodajmy, że wiele grup kibicowskich z półwyspu Apenińskiego zaangażowanych jest w kwestie potyliczne także poza stadionem. Przywdziewają oni charakterystyczne emblematy, odbywają regularne spotkania, posiadają konkretną ideologię i prowadzą indoktrynację potyliczną.

Spośród kilkudziesięciu zorganizowanych grup kibicowskich we Włoszech, warto odnotować kilka o bogatej historii i wywierających wpływ na całe tamtejsze środowisko:

  • Brigate Autonome Livornesi (Livorno) – poglądy skrajnie lewicowe, zapatrzeni m.in. w Stalina i Lenina
  • Fossa dei Leoni (Milan) – jedna z najstarszych grup we Włoszech, powstała w 1968 roku, ma zdecydowanie więcej wrogów niż przyjaciół
  • Warriors Ultra (Palermo) – Sycylijczycy, wspierający Palermo, bardzo głośni i zauważalni na domowym obiekcie
  • Brigata Ultra (Perugia) – obecnie największa grupa w Perugii, jej poprzedniczką była Armata Rossa (lata ’70)
  • AS Roma Ultras (Roma) – świetnie zorganizowani, rozpoznawalni nie tylko w Italii, ale i w całej Europie, poglądy polityczne trudne do zidentyfikowania
  • Ultra Tito Sampdoria (Sampdoria) – ich główni rywale pochodzą z Genoi, spotkania tych zespołów to prawdziwa uczta kibicowska (głośne przyśpiewki, okazałe oprawy)
  • Freak brothers (Ternana) – najstarsza i najpopularniejsza lokalnie grupa, nie skrywająca swoich lewicowych poglądów
  • Ragazzi della Maradona (Torino) – słynna grupa z Turynu, w latach ’70 wdali się w spektakularne zamieszki z sympatykami Atalanty

„Nigdy więcej wojny, nigdy więcej faszyzmu, nigdy więcej trzeciej ligi”

Pora przenieść się znacznie bliżej, bo za naszą zachodnią granicę. Spoglądając na Niemcy każdy ma świadomość, że jest to państwo o olbrzymim naznaczeniu historycznym. Pod lupę weźmiemy klub St. Pauli, czyli ośrodek, o co prawda niewielkim znaczeniu sportowym, za to stanowiący świetny przykład dla tego tekstu.

Sympatycy tej drużyny hołdy składają Che Guevarze, a swoim rozpoznawalnym hasłem uczynili motto „Nigdy więcej wojny, nigdy więcej faszyzmu, nigdy więcej trzeciej ligi”. Rywale uznają ich za klub bardziej polityczny niż sportowy. Stali się przyjaźni i tolerancyjni dla wszystkich ludzi w Niemczech i wszelakich postaw, przez co zmieniali obraz niemieckiego fana-chuligana. Szok wywołała sytuacja, kiedy protestowali przeciw zagranicznemu inwestorowi, który chciał wybudować innowacyjny moloch. Oni woleli swój nieco przestarzały stadion, będący dla nich azylem i ważną częścią historii klubu. Szeroko rozumiana tolerancja jest kwestią równie ważną, co samo credo ekipy zrzeszonej pod piracką banderą. Najlepiej świadczy o tym obecność na meczach St. Pauli anarchistów, punkowców, choć to tylko kropla w morzu różnorodności. Na trybunach można też znaleźć całujących się homoseksualistów, dżentelmenów w dredach, a całe to dziwne środowisko firmuje osoba prezesa Corneliussa Littmanna, zdeklarowanego transseksualisty. Jedno trzeba przyznać: w portowej dzielnicy Hamburga nie wieje nudą. Przeciwieństwem Piratów w sferze światopoglądowej są przede wszystkim dwie ekipy: HSV oraz Schalke 04 Gelsenkirchen. Sympatycy tych drużyn emanują przekonaniami narodowymi.

Do ciekawego zdarzenia doszło niedawno w Lipsku. Podczas kampanii wyborczej, w dniu meczu ligowego, zorganizowano happening i rozdawano na stadionie broszury wskazujące najlepszą opcję polityczną dla kibica Lokomotivu. Podobną akcję propagandową, skierowaną do fanów Dynama, przeprowadzono w Dreźnie. W obu przypadkach zachęcano do oddania głosu na partię NDP (Narodowodemokratyczną Partię Niemiec).

Generał Franco i uciszanie Katalonii

„Catalonia is not Spain” rozbrzmiewa od czasu do czasu na Camp Nou, by podkreślić odrębność regionu, który – de facto – nadal jest częścią Hiszpanii. Nadal, bo zrywa się coraz większa nawałnica mająca na celu uzyskanie całkowitej autonomi dla obszaru, z którego wywodzi się Blaugrana. Zaszłości historyczne nie ułatwiają stronom (Hiszpania – Katalonia) dojścia do konsensusu. Wątek piłkarski nie jest tu bez znaczenia, gdyż mamy do czynienia z zagorzałymi zwolennikami F.C. Barcelony i Realu Madryt. Podczas rządów generała Franco nie dopuszczano żadnych symptomów destabilizacji państwa. Położono na to ogromny nacisk i w rezultacie zabroniono nawet używania języka katalońskiego. Zdecydowane obostrzenia dotknęły także Baskonię i oba te regiony nie zapomniały o sposobie, w jaki ich traktowano. Dlatego też tamtejsi mieszkańcy do dziś domagają się większych praw, używając argumentów historycznych.

Zwaśnieni są również piłkarze największych zespołów Primera Division. Gerard Pique dumny z katalońskiej tożsamości z satysfakcją wsadza kij w mrowisko w relacjach z Królewskimi. „Zawsze chcę, by Real przegrywał i nie zamierzam za to przepraszać” – nie przebiera w słowach piłkarz, ale na tym nie koniec. W zeszłym sezonie w półfinale Ligi Mistrzów drużyna z Madrytu rywalizowała z Juventusem Turyn. Jak myślicie, czy Pique przeszedł obojętnie obok tego wydarzenia? „Ten mecz oglądałem w koszulce Buffona (bramkarza Juve – dop. red.)” – wypalił zawodnik Barcelony i dodał: „Na stadionie Realu mogą na mnie gwizdać do woli. Te gwizdy są dla mnie jak symfonia” – zakończył w niezmiennym tonie. Jeśli czołowe postaci tych drużyn udzielają takich wypowiedzi publicznie, to nie należy się spodziewać, że relacje obu środowisk ulegną poprawie. Należałoby raczej zadać sobie pytanie, jak długo jeszcze trwać będzie sztuczna atmosfera jedności w Hiszpanii.

W przypadku odłączenia się Katalonii zespół Luisa Enrique nie mógłby liczyć na udział w tamtejszych rozgrywkach ligowych. W tym przypadku sytuacja nie jest patowa. Barcę z otwartymi ramionami gotowi są bowiem przyjąć Francuzi i włączyć ją do rywalizacji w Ligue 1. Na podobnej zasadzie przecież funkcjonuje tam już AS Monaco.

Antysystemowo i patriotycznie

Do paradoksalnych zjawisk dochodzi również na polskich stadionach. To miejsca, które tętnią życiem nie ze względu na poziom sportowy, ale właśnie przez kibiców. Prawdziwa eskalacja i tworzenie swoistej subkultury narodziło się w czasach realnego socjalizmu. Obiekty sportowe służyły m.in. do wyrażania swojego sprzeciwu wobec panującego reżimu. Rozemocjonowani kibice zaraz po meczach gotowi byli na konfrontację z ZOMO, czy manifestację antykomunistyczną. Wtedy, ale i dziś, widowisko na stadionach odbywało się często w duchu antysystemowym i patriotycznym.

Polscy fani swoje poglądy wyrażają głównie poprzez wyraziste, bezpośrednie i dosadne transparenty i sektorówki (dużych rozmiarów płótno rozciągane przez kibiców stanowiące oprawę lub część oprawy meczu). Oprawy wielu spotkań stoją na wysokim poziomie, a ich przygotowanie jest czasochłonne i skrupulatne. Nie da się też ukryć, że zdecydowana większość budzi kontrowersje, przez co kluby narażane są na kary finansowe i dyscyplinarne.

W 2013 roku Lechia Gdańsk musiała zapłacić grzywnę za zachowanie swoich kibiców, którzy na pokaźnych rozmiarów sektorówce przedstawili podobizny Jaruzelskiego, Kiszczaka, Urbana, Michnika i Ciastonia. Poniżej widniał transparent o następującej treści: „System upadł, myślenie pozostało, lata mijają, a drzew wciąż za mało”.
Polacy słyną z głośnego dopingu i oryginalnych przyśpiewek. Normą jest, że fani Lecha czy Legii zagłuszają swoich rywali przy każdej okazji. Przypomnijmy, że w trakcie finału Pucharu Polski rozgrywanym ostatnio na Stadionie Narodowym, publiczność wzniosła gromkie okrzyki: „Nadeszła pora by zdjąć ze stołka Komora”. Trudno wyrokować, w jakim stopniu takie sytuacje przynoszą wymierne efekty, jednak faktem jest, że niedługo po tym zajściu prezydent Komorowski przegrał walkę o reelekcję.

Ostatnimi laty wzmogła się determinacja federacji futbolowych, które nakładają coraz dotkliwsze sankcje na kluby. Miejmy nadzieję, że ludzie odpowiedzialni za walkę z rozmaitymi zachowaniami stadionowymi, za sposób nie będą więcej obierać sobie zamykania obiektów, wszak sport bez kibiców nie ma najmniejszego sensu.

Autor: Marcin Konieczny

portfel

Komentarze

  1. W zeszłym sezonie to właśnie Barcelona grała w finale z Juventusem, więc jak Pique mógł oglądać mecz w koszulce Buffona?

    1. Rzecz jasna chodzi o półfinał. Mea culpa i gratuluję bystrego oka.
      Pozdrawiam!

  2. zapewne chodziło o półfinał, tam grał Real z Juve

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Miler Menswear
Top