Ferrari GTO 250, to niezwykłe auto, szybkie, piękne, początkowo niedocenione. Po wielu latach zapomnienia wróciło do łask, by stać się ikoną motoryzacji, która na stałe zapisała się na kartach samochodowej historii. Krótka, ale i odrobinę tajemnicza opowieść o nim, jest interesującą podróżą, o włosko brzmiącej nazwie: „Gran Turismo Omologato”.
Produkowane w latach 1962-64 „homologowane GT” (tak brzmi polskie rozwinięcie skrótu GTO), było zwieńczeniem serii 250, która powstała w 1952 roku. Już od samego początku tworzenia prototypu można było wyczuć aurę niezwykłości tego auta. Powstawało ono inaczej niż pozostałe samochody z początku lat 60., bowiem projektowane było w ścisłej tajemnicy, w tunelu aerodynamicznym, pod okiem samego Enzo Ferrari.
Pomysł auta od początku był prosty. Samochód miał łączyć wspaniałe osiągi, z równie wspaniałym wyglądem, 250 GTO miało wygrywać najbardziej prestiżowe wyścigi FIA oraz pozwalać swoim właścicielom… podwozić dzieci do szkoły, czy pojechać na zakupy. Jak się potem okazało wszystkie te funkcje spełniało wyśmienicie, dosłownie niszcząc swoją konkurencję w LeMans, Tour de France czy 1000 kilometrowym wyścigu na słynnym „Zielonym Piekle” – Nuerburgring.
Nazwę “250” model czerpie z używanego w tamtym czasie przez Ferrari sposobu oznaczania swoich aut, nawiązującej do pojemności każdego cylindra w centymetrach sześciennych. W wypadku GTO cylindrów było aż 12, ustawionych pod kątem 60 stopni w układzie widlastym. Szybka matematyka pozwala więc ustalić, że owy silnik miał 3 litry pojemności. Legitymujący się mocą aż 300 koni (pamiętajmy, że mowa o 1962 roku) motor wyposażony był w dwa wałki rozrządu na cylinder, suchą miskę olejową oraz sześć gaźników Weber.
Wspomniane 300 KM w połączeniu z wagą poniżej 900 kg i niezwykle aerodynamiczną karoserią, zapewniało piorunujące jak na tamte czasy osiągi. Tylko 5,9 sekundy do „setki” i maksymalnie aż 280 km/h. Te liczby na początku lat 60. robiły wrażenie, równe temu jakie w 2005 roku wzbudził swoimi osiągami Bugatti Veyron. Niską wagę samochodu udało się osiągnąć poprzez aluminiową karoserię oraz ograniczenie do minimum wyposażenia auta (brak wygłuszeń, czy plastikowa tylna szyba). Miało być spartańsko, z charakterem, szybko ale i luksusowo (bo to Ferrari) – i tak właśnie było.
Do wyścigowych sukcesów „In Mostro” przyczyniło się między innymi jego prowadzenie, a także lekkość auta i 2,4 metrowy rozstaw osi. Spowodowało to, że 250 prowadziła się znakomicie, mimo braku niezależnego zawieszenia tylnej osi. Początkowo auto miało mieć bowiem niezależne zawieszenie każdego koła, niestety finalnie tylko z przodu znalazło ono zastosowanie (McPerson, dwuramienne wahacze i stabilizator). Z tyłu zainstalowano sztywną oś na resorach piórowych. GTO również znakomicie wytracało prędkość. To zasługa wyposażenia obu osi w hamulce tarczowe, a z tyłu dodatkowo zainstalowano skuteczny “ręczny”.
250 GTO wyprodukowano w ilości zaledwie 33 lub 36 sztuk – Ferrari nie podaje oficjalnej liczby, stąd rozbieżność. Przez dwa lata produkcji, od 1962, sukcesywnie wprowadzano w aucie nieznaczne modyfikacje mechaniczne oraz wizualne. Największy lifting przypadł na rok 1964, a dokładniej na trzy ostatnie sztuki GTO, które otrzymały nadwozie zaprojektowane przez Pininfarine. Auta te oznaczano jako „GTO’64” lub „Series II”. Obecnie jednak, najbardziej cenione wśród kolekcjonerów są pierwsze wersje 250 z lat 1962 – 63, wyposażone chociażby w charakterystyczne wloty na masce w kształcie litery D (które można było zakryć), boczne „skrzela” i garb na masce, którego wprowadzenie zostało wymuszone usytuowaniem trąbek, przez które gaźniki zasysały powietrze.
Warto podkreślić, że 250 GTO to obecnie najdroższy samochód na świecie. Rekord padł w zeszłym roku, kiedy to na jednej z aukcji, Ferrari zostało sprzedane przez kolekcjonera Paula Pappalardo, prawdopodobnie za 52 miliony dolarów! Niestety żadna ze stron transakcji oficjalnie nie potwierdziła tych informacji, a nabywca auta pozostał anonimowy. Cena szokująca, ale jak najbardziej realna, bowiem poprzedni rekord wynosił 35 milionów dolarów – za tyle w 2013 roku sprzedano GTO należące do sir Stirling’a Moss’a.
Na co zwrócić uwagę kupując koszulę?
Z przyjemnością zapraszamy Państwa do obejrzenia filmu o koszulach Miler Luxury Shirts, który powstał z wykorzystaniem najnowszych technologi pozwalających na rejestrowanie 500 klatek na sekundę. Film został nakręcony przez operatora jednej z największych stacji telewizyjnych w Polsce, a głos podłożył jeden z najlepszych polskich lektorów. Zamiast pustych słów ukazaliśmy proces produkcji naszych koszul od kuchni. Każdy może teraz zajrzeć do profesjonalnej szwalni i zobaczyć jak powstają najwyższej klasy koszule.
Co ciekawe, jeszcze w latach 70. GTO kosztowało około 7 tys. dolarów (nowe w 1962 roku kosztowało 20 tys.), a na tyłach zakładów Ferrari zalegało kilka niechcianych przez nikogo, używanych egzemplarzy.
Skąd więc obecnie takie ceny GTO? jest bowiem jak wino, im starsza tym lepsza i droższa. Im dalej zachodzą przekształcenia technologiczne, tym bardziej ludzie dostrzegają piękno i kunszt aut XX wieku, które pozwalają na choćby chwilową ucieczkę z określanej mianem plastikowej, współczesnej motoryzacji. O niezwykłości i ponadczasowości auta, najlepiej świadczy jego uniwersalność, a także to, że świetnie sprawdza się zarówno na torze, jak i w codziennej podróży do sklepu czy do pracy.
Dodaj komentarz
Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.