Gwiazdki Michelin: szaleństwo i pasja

Dla Ciała, Jedzenie / 

Rywalizacja, stres, życie w ciągłej niepewności, a przede wszystkim wielka miłość do gotowania. Michelin rokrocznie wynosi na piedestał najlepszych szefów kuchni, a tym, którzy obniżyli swój poziom, odbiera wyróżnienie. W tej grze nie ma zwycięzców, ani zwyciężonych. Jest za to kuchnia najwyższej jakości, zadowoleni klienci oraz ambitni kucharze.

Co wspólnego ma kuchnia z motoryzacją? Markę Michelin. Francuskie przedsiębiorstwo nie tylko produkuje opony, ale również od 1900 roku wydaje serię przewodników kulinarnych. Le guide rouge, bo tak nazywają go Francuzi, pierwotnie miał informować kierowców-klientów kupujących opony u braci Michelin, o restauracjach, w których można dobrze zjeść oraz o hotelach, w których warto odpocząć.

Początkowo przewodniki z adresami hoteli i lokali gastronomicznych, a także informacje o warsztatach samochodowych oraz stacjach paliw, rozdawano klientom nieodpłatnie podczas zakupu opon. Dopiero w 1920 roku bracia Michelin zdecydowali się pobierać opłatę w wysokości 25 franków za egzemplarz. Zdecydowali się sprzedawać swój przewodnik, ponieważ uważali, że darmowe publikacje nie są traktowane poważnie.

To przekonanie wynikało z faktu, że któregoś dnia bracia Michelin odwiedzając jeden z warsztatów samochodowy, zauważyli, że sterta ich przewodników służy do podpierania stołu. Stwierdzili więc, że publikowane przez nich przewodniki nie są niczym wartościowym. Jednak po wprowadzeniu opłaty, okazało się jednak, że ludzie, zwłaszcza podróżujący, potrzebują tego typu informacji i wskazówek, a nawet są gotowi za nie zapłacić. Do tej pory sprzedano ponad 30 milionów przewodników po hotelach i restauracjach.

Kulinarny sukces

Lokale gastronomiczne są oceniane w trzystopniowej skali, do określenia której służą kultowe już dzisiaj gwiazdki. Jedna oznacza bardzo dobrą kuchnię, dwie mówią o tym, że mamy do czynienia z rewelacyjną restauracją wartą odwiedzenia, a trzy wskazują na to, że kuchnia jest warta specjalnej podróży. Niezależnie jednak od tego, ile gwiazdek otrzyma dana restauracja jest to miejsce, gdzie dania serwowane tam są na najwyższym poziomie, a jego wystrój zaspokaja gusta najbardziej wymagających klientów.

Tradycja oznaczania gwiazdkami restauracji jest nieco młodsza niż pierwsze wydania przewodnika i sięga przełomu lat 20. i 30. W 1926 roku bracia Michelin wprowadzili pierwszą gwiazdkę, a już w latach 30. zwiększyli ich ilość najpierw do dwóch, a potem do trzech.

Surowe oceny twórców przewodnika sprawiały, że niemal każdy restaurator pragnął, aby to jego lokal został wymieniony w publikacji. Zyski osiągane przez wyróżnione restauracje znacznie wzrastały, co powodowało, że coraz więcej szefów kuchni chciało zobaczyć swój lokal na liście Michelin. Ta nieodpłatna forma reklamy straciłaby na znaczeniu, gdyby każda restauracja mogła znaleźć się w takim przewodniku, zdecydowano się więc wyróżnić jedynie te najlepsze.

Restauracja, żeby otrzymać to najwyższe kulinarne wyróżnienie nie tylko musi dbać o jakość przygotowanych dań, ale również poziom obsługi oraz wystrój lokalu. Pyszne dania, profesjonalna obsługa, świeże kwiaty czy udekorowane stoły to wizytówka restauracji na michelinowskim poziomie.

Akcja: inspekcja

Jak zatem wygląda ocenianie restauracji i proces decyzyjny komu wręczyć gwiazdkę, a komu tego wyróżnienia nie dać oraz co zrobić, aby ocenić restaurację sprawiedliwie? Inspektorzy, których praca polega na podróżowaniu po całym świecie w poszukiwaniu dobrej kuchni, mają wiele zadań do wykonania. Muszą przecież co 18 miesięcy przedstawiać swoje raporty w przewodniku.

Zanim odwiedzą daną restaurację i zamówią w niej posiłek, swoją pracę rozpoczynają od sprawdzenia informacji na jej temat. Biorą pod uwagę opinie gości oraz popularność miejsca, szczególnie śledzą informacje na temat nowo otwartych lokali. Dopiero po ocenie, czy dane miejsce warte jest zobaczenia, decydują się w nim zjeść.

Agenci Michelina profesjonalnie oceniają jakość potraw, poziom obsługi oraz wystrój wnętrza. Aby znaleźć się w przewodniku nie wystarczy jednak spełnić tych kryteriów. Równie ważna jest lokalizacja, w której znajduje się restauracja – inspektorzy Michelin odwiedzają tylko największe miasta świata. W przypadku Polski ich wizyta jest możliwa jedynie w Warszawie i w Krakowie.

Restauratorzy nie znają dnia ani godziny inspekcji, bo kontrole, aby były miarodajne są przeprowadzane anonimowo przez różnych agentów. O wręczeniu albo odebraniu gwiazdki decyduje trzech niezależnych inspektorów.

Dla Michelin na całym świecie pracuje około 90 inspektorów. Ich tożsamość jest osnuta tajemnicą nawet dla innych pracowników firmy Michelin. Młodzi i nieco starsi, kobiety i mężczyźni, różnią się narodowością, rasą, wyznaniem. Mimo to wiele ich łączy. Są przede wszystkim nierozpoznawalni, choć niektórzy szefowie kuchni twierdzą, że można ich rozpoznać po sposobie zachowania -inspektorem zostaje osoba o rozległej wiedzy dotyczącej kuchni, zwykle były szef kuchni.

Inne oceny przewodnika

Co jednak zrobić z miejscami, w których również warto zjeść, ale jednak nie zasłużyły na gwiazdkę? Twórcy przewodnika wychodzą naprzeciw turystom, ponieważ publikacja zawiera również inne symbole, których zadaniem również jest ocena lokalu.

Jeden do pięciu Sztućców restauracja dostanie za atmosferę, jakość obsługi oraz wystrój. Monety będą wskazywać nam restauracje, w których możemy zjeść danie dobrej jakości za przystępną cenę. Winogronami oznaczone są miejsca, w których spotkamy się z dużym wyborem win, sake oraz koktajli. Z kolei postać będąca znakiem rozpoznawczym firmy Michelin, ludzik Bib Gourmand patronuje miejscom, w których zachowano odpowiedni stosunek jakości do ceny. Poprzez oznaczenie ”Wspaniały Widok” twórcy przewodnika zaproponują nam bardzo interesującą potrawę.

Michelinowska gwiazdka to jednak najwyższa nagroda, którą wręczają pracownicy przedsiębiorstwa, a także prestiż w środowisku kulinarnym. Dotąd tylko dwie polskie restauracje mogą poszczycić się tym wyróżnieniem: warszawska restauracja Atelier Amaro, która utrzymała ten tytuł od 2013 roku oraz inna restauracja (również ze stolicy) – Senses.

Przez gwiazdy do cierni

Gwiazdka Michelin to nie tylko wyróżnienie. Śledząc losy utalentowanych kucharzy, którzy stanęli do rywalizacji o tę najwyższą kulinarną nagrodę, można stwierdzić, że gra toczy się również o życie. Ponure wizje są nakreślane przez tak bardzo podobne biografie dwóch restauratorów: Bernarda Loiseau i Beonita Violiera.

Obaj pracowici, obaj uważani przez opinię publiczną za jednych z najwybitniejszych szefów kuchni na świecie. Mimo, że i Loiseau, i Violiera obawiali się utraty odznaczenia, zdołali utrzymać raz przyznane gwiazdki. Żadna jednak nie okazała się być ich szczęśliwą.

W 2003 roku Bernard Loiseau słyszy plotki, że w tym roku inspektorzy Michelin odbiorą mu gwiazdkę. Mężczyzna coraz silniej odczuwa również stres związany z obniżonym o 2 punkty, w porównaniu do roku ubiegłego, wynikiem w innym przewodniku po wykwintnych restauracjach, Gault&Miulla. Obawy wywoływały u kucharza coraz groźniejsze stany depresji, na którą cierpiał od lat 90. Na kilka dni przed wynikami Michelin i tydzień po publikacji Gault&Millau, Bernard Loiseau strzelił sobie w głowę sztucerem oficerskim.

W podobnych okolicznościach ginie od broni palnej 13 lat później Violier. Ten niezwykle utalentowany kucharz odbiera sobie życie na kilka godzin przed publikacją przewodnika Michelin. Jednak obawy szefa kuchni były nieuzasadnione, ponieważ i tym razem jego kuchnia utrzymała trzygwiazdkowy poziom.

Z drugiej strony swoich utrzymanych przez pięć lat trzech gwiazdek, zrzekł się wybitny kucharz Marco Pierre White, ponieważ uważał, że był oceniany przez ludzi z mniejszą wiedzą kulinarną od niego.

Prawdziwa siła drzemie w tych szefach kuchni, którzy mimo presji i obaw o utratę gwiazdki, potrafią nadal gotować z miłości do jedzenia i z szacunku do klienta.

Autor: Katarzyna Augustyniak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Ikona stylu: Yves Saint-Laurent

Ikony Stylu, Moda / 

Neurotyczny artysta, dziecko szczęścia, elegancki architekt mody. Zmagający się ze własną osobowością milioner, który ukształtował dzisiejsze spojrzenie na modę. Popularyzując pret-a-porter, Yves Saint Laurent na trwałe zapisał się w historii sztuki ubioru. Jest odpowiedzialny za popularność między innymi damskich spodni czy tweedowych marynarek. Jego losy zostały zekranizowane w 2014 roku, a Pierre Niney wcielający się w postać projektanta, otrzymał nagrodę Cezara za tę rolę.  

DIOR

Yves Saint Laurent nie jest przykładem typowego self-made man’a. Wręcz przeciwnie, jego talent wyprzedzał go zawsze o krok. W wieku siedemnastu lat, po zwycięstwie w konkursie na projekt sukienki koktajlowej, został przedstawiony Christianowi Diorowi. Jego projekty do tego stopnia podobały się staremu mistrzowi, że zatrudnił go jako projektanta w swoim domu mody.

Kariera Laurent’a nabrała tempa gdy w 1957 roku, gdy został dyrektorem artystycznym domu mody Dior, po śmierci swojego mistrza. Yves był najmłodszym projektantem na tym stanowisku w historii – miał dopiero dwadzieścia lat.

Od najmłodszych lat, Laurent’owi towarzyszyły problemu w życiu osobistym – jego nieprzeciętna wrażliwość była przyczyną nieśmiałości i problemów z życiem w społeczeństwie. Pierwszym kryzysem z jakim musiał zmierzyć się młody Yves było powołanie do wojska – jego odmienna orientacja seksualna  przysporzyła mu wielu upokorzeń w środowisku żołnierskim. W skutek tego, doświadczył załamania nerwowego i depresji, co skończyło się pobytem w szpitalu psychiatrycznym. Tam, zgodnie z ówczesnymi metodami, homoseksualizm uznano za chorobę i leczono terapią elektrowstrząsową. Podczas nieobecności, utracił posadę w domu Diora.

Jako wyzwolony artysta poświęcał się pracy -nie musiał zajmować się kwestiami pieniędzy ani organizacją pokazów. Nad tą sferą czuwał Pierre Berge, partner życiowy i biznesowy Laurenta. To on pomagał  mu w prowadzeniu interesów, a po zwolnieniu przez Diora, Berge podał dom do sądu i wygrał sprawę zapewniając Yvesowi odszkodowanie. Wierząc w talent Saint-Laurent’a Berge przekonał go do założenia własnego domu mody. O śmiałości tej decyzji świadczyło istnienie w Paryżu takich marek jak, wspomniany Dior czy Chanel. Konkurencja była silna, a mimo to zaryzykował i otwarcie nowego domu mody okazało się sukcesem. Kluczowa okazała się akcja promocyjna przeprowadzona w prasie, co przyciągnęło inwestora ze Stanów Zjednoczonych. Teraz Yves mógł skupić się wyłącznie na tworzeniu.

A’la Mondrian

Lata sześćdziesiąte to czas wyzwolenia i bunt. Kult młodości i zerwania z tradycyjnymi wzorcami szerzył się od USA do RFN. Odrzucenie zwyczajów mieszczańskich musiało znaleźć wyraz także w modzie. Saint-Laurent w moment ten trafił idealnie. Jego kolekcja z 1965 roku The Mondrian Collection okazała się hitem wśród młodzieży. Proste, wykonane z dżerseju suknie, kolorystyką i krojem nawiązywały do neoplastycyzmu, a inspiracji szukał w obrazach Pieta Mondriana.

Pomysły do kolejnych linii Saint-Laurent także czerpał z malarstwa. W 1966 roku ukazała się jego kolekcja Pop Art nawiązująca do prac Roya Lichtensteina czy Andyego Warhola. Był to wyraźny sygnał poparcia wysyłany w kierunku nowego, wyzwolonego pokolenia. Utożsamiał się z nim i tworzył dla niego. To także wpłynęło na jego popularność i sukces komercyjny.

Francuski projektant nie przestawał przekraczać barier – udowodnił to linią Le smoking, która przeszła do historii. Mimo, że koncepcje męskich spodni dla kobiet pojawiały się wcześniej, to po raz pierwszy zaprezentował je Saint-Laurent. Elementy męskiej garderoby dopełniające kobiecy strój szokowały. Jednak na fali czasu, ideologii lewicowej i feministycznej, ubrania podbiły serca, głównie młodych ludzi.

Otwarcie butiku w Paryżu z kolekcją Rive Gouche okazało się kolejnym komercyjnym hitem. Gotowe stroje pret-a-porter były dostępniejsze dla większej liczby osób niż ubrania szyte na miarę. Konkurencje martwiła standaryzacja mody, którą zapoczątkował Saint-Laurent – pojawiło się wiele głosów krytyki, na przykład Pierre Cardin, odnosząc się do linii pret-a-porter miał powiedzieć, że świat umrze z nudów.

Potężnym imperium Saint-Lauren’a świetnie zarządzał wspomniany wcześniej Berge. Odpowiedzialny był za liczne kontrakty, a także za opiekę nad projektantem. Pieniądze i popularność źle wpływały na artystę, a jego neurotyczny charakter utrudniał racjonalne dyskusje. Nocne libacje, orgie i narkotyki stały się codziennością. W momentach słabości wywoływanej używkami odwracał się nawet od swojego jedynego, prawdziwego przyjaciela. W tamtym czasie Yves’a łączył związek z męską prostytutką, którą Karl Lagerfeld wynajął jako klauna. Najprzystojniejszy w Paryżu utrzymanek, był uświetnieniem wielu modowych przyjęć. Traktowano go jako ciekawostkę i urozmaicenie zabawy. Podczas jednej z takich orgii Saint-Laurent poznał właśnie ekskluzywnego żigolaka. Coraz większa rzesza znajomych i zatracenie się w suto zakrapianych imprezach uniemożliwiały powrót do normalnego życia.

POUR HOMME

W roku 1971 pojawiła się pierwsza linia perfum sygnowana nazwiskiem Saint-Laurent’a. Pour Homme osiągnął spory sukces, głównie ze względu na udaną akcję marketingową. Fotografia reklamowa przedstawiała nagiego Yvesa pozującego przed obiektywem.Wybuchł skandal, a sprzedaż zapachu wzrosła. Współczesne kolekcje perfum nawiązujące do tej z 1971 cieszą się niezmiennym zainteresowaniem. Yves’owi udało się przebić wśród konkurencji, a zapach z biegiem lat, nie wywietrzał. Ciągle pociąga i zyskuje nowych fanów.

Yves Saint-Laurent w latach siedemdziesiątych życiem i twórczością wpisywał się w ogólny nastrój dekady. Hippisowskie ubrania, wyzwolenie i narkotyki. Libacje przeniosły się do jego willi w Mogadiszu. Jedna z najbardziej znanych kolekcji tego okresu to Ballets Russes. Inspirowane wschodnimi oraz rosyjskimi elementami ubrania zdobyły olbrzymią popularność. Szerokie, długie spódnice w połączeniu z turbanami czy kołpakami były w ówczesnym świecie houte couture tego stopnia przełomowe, że New York Times napisał nawet o zmianie kursu światowej mody. Yves Saint-Laurent po raz kolejny udowodnił, że mimo wielu sukcesów, ciągle jest w stanie zaskoczyć i zaoferować coś nowego i awangardowego.

Wpływ Yvesa Saint-Lurent na modę jest niezaprzeczalny – bez jego innowacyjnych koncepcji moda była by niepełna. Trudno patrzeć na ewolucję projektów modowych, nie biorąc pod uwagę tych, które pozostawił. Projektant zmarł w 2008 roku, sześć lat po swoim ostatnim pokazie haute couture w Centrum Pompidou. Jego życie zaskakuje złożonością, wewnętrznym cierpieniem i zewnętrznym sukcesem. Determinacja do pracy, ciągły rozwój i nieustanne szokowanie opinii publicznej są dla niego charakterystyczne. Przystojny i elegancki, zbyt wrażliwy stale skłania do refleksji.

Autor: Franciszek Świtała

Inne wpisy z tej kategorii

portfel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Trzech polskich seryjnych morderców

Lifestyle / 

Z jednej strony wzbudzają strach, z drugiej zaś zainteresowane i są obiektem zbiorowej fascynacji. Przenikają do sfery popkultury, stając się bohaterami książek, filmów czy piosenek. Znajdują zarówno wiernych naśladowców jak i zagorzałych wrogów.  Historie ich poczynań obrastają w mity, przeistaczając się w miejskie legendy, które nigdy nie umierają. Łączyło ich jedno — pseudonim Wampir i nieposkromiona chęć zabijania. Seryjni mordercy — kim byli najsłynniejsi polscy oprawcy kobiet, którzy po dziś dzień budzą lęk?

Wampir z Gałkówka

Stanisław Modzelewski terroryzował Gałkówek i okoliczne wsie przez kilkanaście lat. Wszystko zaczęło się w latach 50-tych, kiedy to ten niewysoki, ale przystojny mężczyzna, kierowca samochodów wojskowych, popełnił makabryczną zbrodnię na 67-letniej kobiecie.  Zdarzenie miało miejsce 31 lipca 1952 roku i rozpoczęło serię zabójstw popełnionych przez Modzelewskiego — w sumie z jego ręki zginęło aż siedem kobiet. Większość ze zbrodni dokonała się właśnie w Gałkówku — niewielkiej miejscowości usytuowanej przy trasie kolejowej łączącej Łódź i Koluszki.

Pierwsza z ofiar, Józefa P., zastała zamordowana w lesie, kiedy zbierała jagody. Modzelewski chciał odbyć z nią stosunek seksualny, lecz napotkawszy opór ze strony kobiety wpadł w złość i szybko udusił swoją ofiarę. Kilka miesięcy później, w okresie Świąt Bożego Narodzenia, mężczyzna wsiadł do tramwaju, udając się w okolice Tuszyna, i wysiadł nieopodal lasu. Tam spotkał młodą kobietę, Marię C., która zginęła w ten sam sposób, co jej poprzedniczka. W 1953 roku, również w okolicach Tuszyna, na skutek uduszenia umarła kolejna kobieta — Teresa P. I w tym przypadku zbrodnia miała charakter seksualny.

Dwa lata później, w 1955 roku, Modzelewski zamordował  Irenę D. Kobieta zginęła na torach kolejowych pod Gałkówkiem, a jej ciało odnaleziono dzień później. W tym miejscu zamordowano jeszcze  dwie kobiety. Ostatnią ofiarą Modzelewskiego była Maria G., którą sprawca udusił i pociął żyletką 14 września 1967 roku. Kilka dni później został aresztowany i oskarżony o morderstwo staruszki. Oskarżony przyznał się do zarzucanych mu czynów i opowiedział o zabójstwach innych kobiet. Podczas procesu  powiedział:

Bolałem się, że nie mogę mieć kobiety jak inni, stąd te trupy pod Gałkówkiem.

modzewlewski

fot. sadistic.pl

Relacjonując proces do którego doszło dwa lata później w Łodzi, Dziennik Łódzki pisał o Modzelewskim, że ten:

(…) wszystkich zabójstw dokonał z sadystycznych pobudek, dla zaspokojenia zboczonego popędu seksualnego: Modzelewski odpowiada bardzo szybko, operuje dużym zasobem słów, chętnie popisuje się elokwencją. Od początku uderza charakterystyczny szczegół. Ten człowiek dysponuje wręcz fenomenalną pamięcią. Pamięta zajście z każdą swą ofiarą w najdrobniejszych szczegółach (...)

Żona oskarżonego przyznała, że Modzelewski przez 18 lat małżeństwa nie odbył z nią normalnego stosunku seksualnego, a dziecko, które z nim wychowywała, było innego mężczyzny. Ostatecznie w wyniku procesu morderca został skazany na karę śmierci i stracony w listopadzie 1969 roku. Wampirowi z Gałkówka reżyser Maciej Żurawski poświęcił jeden z odcinków swojej serii Paragraf 148, kara śmierci.

Wampir z Zagłębia

Zdzisław Marchwicki grasował na terenie Górnego Śląska i Zagłębia przez ponad sześć lat. Został skazany na karę śmierci za zabicie czternastu kobiet i usiłowanie zabójstwa kolejnych sześciu. Jego zbrodnie były podyktowane motywem seksualnym, a ofiary były przypadkowymi kobietami. Scenariusz morderstwa był za każdym razem podobny — mężczyzna szedł za wybraną kobietą i uderzał ją w głowę tępym przedmiotem, a następnie bił do śmierci. Nierzadko dopuszczał się z denatką czynności seksualnych.

Pierwsza z ofiar Wampira z Zagłebia, Anna M., zginęła 7 listopada 1964 w miejscowości Dąbrówka Mała. Na cześć jej imienia utworzono grupę operacyjno-śledczą mającą zbadać 9 zbrodni, które w ciągu dwóch pierwszych lat działalności popełnił Marchwicki. W świadomości publicznej Wampir z Zagłębia zaistniał dwa lata później za sprawą odkrytych 11 października 1966 roku zwłok jego kolejnej ofiary. Zamordowana przez Marchwickiego kobieta, Joanna G., okazała się być bratanicą samego I Sekretarza KW PZPR w Katowicach, Edwarda Gierka.

Kilka lat później na podstawie analizy zebranych materiałów, śledczy ustali 483 cechy fizyczne i psychiczne, którymi miał cechować się rzekomy zabójca. O osobowośći mordercy specjaliści pisali tak:

(…) typ paranoidalny jest on w swoich poczynaniach precyzyjny, jest ostrożny, planuje starannie swoje działania, jest schludny, lubi porządek, jest czysty. Trzyma się z dala od ludzi (…). Jego jedynym sposobem osiągania zadowolenia seksualnego jest masturbacja lub – symbolicznie, jak ze swymi ofiarami – pewna kombinacja fetyszyzmu i zemsty na matce i całym rodzaju żeńskim (…) Ma wykształcenie średnie lub wyższe, być może o charakterze technicznym.

Wśród podejrzanych, pasujących do opisu znalazł się Marchwicki.

Ostatnia ofiara Wampira, Jadwiga K., została znaleziona martwa w 1970 roku. Do zbrodni przyznał się chory psychicznie Piotr Olszewa, jednakże ze względu na braku dowodów został wypuszczony. W ciągu dwóch tygodni od wyjścia zabił on swoją żonę i dzieci, a następnie popełnił samobójstwo. Istnieją hipotezy, że może to właśnie on był prawdziwym Wampirem z Zagłębia.

Marchwicki został aresztowany 6 stycznia 1972 roku w Dąbrowie Górniczej na skutek zawiadomienia o maltretowaniu złożonego przez jego żonę. Sam proces Marchwickiego rozpoczął się 18 września 1974 roku, jednak od samego początku wzbudzał wątpliwości i nigdy nie udało się ustalić, czy rzeczywiście był on winny zarzucanych mu czynów. Bez względu na brak solidnych dowodów, odwoływane zeznania Marchwickiego i inne fakty świadczące o nierzetelności tego procesu, zakończył się on 28 lipca 1975 wraz z wyrokiem skazującym oskarżonego na karę śmierci.

W świadomości społecznej Marchwicki zapisał się jako jeden z najgroźniejszych seryjnych morderców ówczesnej Polski. Jego postać wymieniania jest w zagranicznych opracowaniach kryminologicznych, m.in w „Hunting Humans” autorstwa prof. Elliotta Leytona. W fabularyzowanej powieści „Na tropach zabójscy” Tadeusz Wilelgolawskiego również rozprawia się z sylwetką tego mordercy. Marchwickiemu poświęcono również takie produkcje filmowe jak film Anna i Wampir (1982), Jestem mordercą (1998) Wampir (2004) czy Kryminalni: Misja Śląska (2006).

Wampir z Bytomia

Joachim Knychała, znany również jako Wampir z Bytomia lub Frankenstain, w latach 70-tych i 80-tych siał strach wśród mieszkańców Śląska.

Knychała przyszedł na świat 8 września 1952 roku w protestanckiej, polsko-niemieckiej rodzinie. Ojciec zostawił chłopca, gdy ten mia zaledwie dwa lata. Joachim wychowywał się z niemiecką matką i babcią, które zamiast miłości, okazywały mu jawną niechęć, nazywając go „polskim bękartem”. Był przez nie bity i wyzywany, co jak można przypuszczać, w późniejszym okresie jego życia mogło być skutkiem urazu do kobiet. Choć sam miał żonę i dwie córki, Knychała zamordował pięć młodych kobiet i zarzucono mu usiłowanie zabójstwa kolejnych siedmiu. Na co dzień pracował jako cieśla i górnik w Piekarach Śląskich. Co ciekawe, do morderstw zainspirowała go postać innego zabójcy — Zdzisława Marchwickiego zwanego również Wampirem z Zagłębia. Knychała zabijał kobiety uderzając je w tył głowy tępym narzędziem. Zbrodnie dokonywane były w pobliżu miejsca zamieszkania ofiar, a ich ciała znajdowano obnażone. Zabójstwa miały wyraźne podłoże seksualne.

Jego pierwszą niedoszłą ofiarą była młoda dziewczyna, którą wraz ze swoimi kolegami, będąc w stanie nietrzeźwym, usiłował zgwałcić. Chłopak miał wtedy 18 lat. Choć wypierał się czynu, został skazany na trzy lata więzienia. W czasie kiedy Knychała wyszedł z więzienia, cała Polska żyła głośnym procesem wspomnianego już Zdzisława Marchwickiego, oskarżonego o zabójstwo 14 kobiet i usiłowania kolejnych 6. Postać ta fascynowała chłopaka i stała się dla niego inspiracją do zabijania. Po raz pierwszy Knychała próbował dokonać zabójstwa na tle seksualnym 3 listopada 1974 roku. Jego uwaga skupiła się wówczas na 21-letniej Marii Boruckiej z Bytomia. Zabójca uderzył kobietę od tyłu w głowę, jednak ta, dzięki wyjątkowemu szczęściu, przeżyła napad.

Dwa lata poźniej mężczyzna udał się do Piekar Śląskich by tam, również w listopadzie, zaatakować Elżbietę M., głowę ofiary zmasakrował siekierą. Drugą ofiarą śmiertelną na “koncie” Wampira z Bytomia stała się Mirosława S., będąca głównym świadkiem zabójstwa Jadwigi K., ostatniej ofiary Marchwickiego. Do zdarzenia doszło 6 maja 1976 roku. Knychała zamordował ją w taki sam sposób, w jaki robił to jego poprzednik z Zagłębia, stąd pojawiły się wątpliwości, czy Marchwicki został słusznie oskarżony. W październiku 1976 roku Wampir z Bytomia zamordował Teresę R., której zakrwawione ciało ukrył w piwnicy.

24 czerwca 1978 roku pod Piekarami Śląskimi dokonano makabrycznego odkrycia — w przydrożnym rowie znaleziono nagie ciała dwóch dziewczynek: 10-letniej Haliny S. i 11-letniej Kasi W. Druga z dziewczynek przeżyła atak Wampira i po czasie powróciła do zdrowia. Ostatnią ofiarą Knychały była jego 17-letnia szwagierka, Bogusława  L. Mężczyzna zamordował ją, kiedy ta zagroziła, że wyjawi prawdę o ich związku. W następstwie tego morderstwa, milicja zainteresowała się mężczyzną i po przeprowadzonym dochodzeniu i przyznaniu się do zarzucanych mu czynów, Knychała został skazany przez sąd na karę śmierci przez powieszenie. Dokonał żywota w wieku 33 lat, 28 października 1985 roku w Krakowie.

Joachmi Knychała zapisał się nie tylko w historii polskiej kryminalistyki, ale również w popkulturze. Kazik Staszewski napisał o nim piosenkę zatytułowaną Wampir z Bytomia, jeden ze swoich utworów pod tytułem The Vampire of Beuthen poświęcił mu również zespół Voidhanger. Zafascynowany postacią Wampira, dziennikarz Eddy Kozak napisał o nim książkę Pamiętniki Wampira. Inspirując się tą postacią w 2012 roku reżyser Marcin Koszałka stworzył dokument filmowy Zabójca z lubieżności.

Autor: Alicja Szwarczyńska

portfel

Komentarze

  1. W tamtych czasach bez jednostek analiz behawioralnych i z mniejszymi możliwościami kryminalistyki złapanie tych ludzi było znacznie trudniejsze niż dziś, aż strach pomyśleć ilu takich ludzi działa a my nic o tym nie wiemy .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Miler Menswear
Top