Ikona stylu: Leopold Tyrmand

Ikony Stylu, Moda / 

Rodzima kultura masowa w ostatnich latach niewątpliwie zaczęła szukać swoich ikon wśród bohaterów minionych epok. Klimat PRL-u przywołują stylizowane restauracje i puby, seanse klasycznej kinematografii czy organizowane w wielu miastach tematyczne spacery śladami historii Polski Ludowej. W ten oto sposób staliśmy się także świadkami ożywania legendy Leopolda Tyrmanda – mitycznej postaci polskiego światka artystycznego, kabotyna w czerwonych skarpetkach, autora słynnej powieści Zły, chyba najpopularniejszej polskiej powieści kryminalnej. Tadeusz Konwicki pisał o nim tak: Tyrmand antykomunista, Tyrmand katolik, Tyrmand teoretyk jazzu, Tyrmand sprawozdawca sportowy, Tyrmand globtroter, Tyrmand playboy, Tyrmand reakcjonista, Tyrmand bikiniarz, Tyrmand filozof, Tyrmand prekursor mód, Tyrmand autor bestsellerów, Tyrmand owiana legendą tajemnica. Dużo jak na jednego człowieka, dodatkowo funkcjonującego w przeraźliwie smutnej i szarej rzeczywistości Warszawy lat pięćdziesiątych. Niech niektóre z tych epitetów posłużą jako szkielet niniejszej historii.

Tyrmand prekursor mód?

Leopold Tyrmand urodził się w 1920 roku w Warszawie, w zasymilowanej rodzinie żydowskiej. Wojnę spędził m.in. na morzu, sprzątając na statkach oraz w obozach jenieckich na terenie Norwegii. Wspomnienia z tego okresu zawarł w pierwszych zbiorach opowiadań, wydanych jeszcze w latach czterdziestych. Po wojnie, jako błyskotliwy recenzent kulturalny i korespondent sportowy, szybko stał się rozpoznawalną postacią warszawskich salonów.

O pochodzących z tego okresu felietonach (m.in. zebranych przed kilkoma laty w zbiorze Tyrmand Warszawski) mało kto jednak dziś pamięta. Wszyscy Tyrmanda zapamiętali i kojarzą przede wszystkim przez pryzmat mody, nietuzinkowego stylu, podszytego ekstrawagancją szeroko komentowanego w środowiskach, w jakich się obracał. To zrozumiałe, bo sam zainteresowany przykładał ogromną uwagę do swojego stroju: dużo o nim mówił i pisał, chociażby wspomnieć liczne fragmenty jego słynnego Dziennika 1954. Jako człowiek niezbyt imponującego wzrostu i dosyć pospolitej urody nadrabiał nienaganną elegancją, co w powojennej rzeczywistości ogólnej biedy, kiedy większość zaopatrywała się w ubrania z paczek z Zachodu (osławiona UNNRA) nie było rzeczą łatwą.

Dodatkowo, wraz z zacieśniającą się radziecką dominacją nad Polską i konsolidacją systemu totalitarnego, antykomunistyczne nastawienie Tyrmanda stopniowo skazywało go na zawodowy niebyt i najzwyczajniej materialną biedę. Schludny wizerunek pozostał więc dla niego nie tylko wewnętrznym obowiązkiem, ale i coraz większym wyzwaniem. We wspomnianym „Dzienniku” Tyrmand przywołuje przebieg swoich wizyt u warszawskiego krawca, niejakiego Pana Dyszkiewicza, człowieka przedwojennych manier, którego zadaniem było, jak pisał, przeistoczyć kołnierzyk w poezję, taką mniej więcej, jaką dostrzec można wokół szyi Freda Astaire’a. Nie było to łatwe, skoro starszy pan na prośby zawstydzonego Tyrmanda materiał na nowe kołnierzyki wycinał z „pleców” przyniesionych koszul. W kraju, w którym w tym czasie zdobycie szczoteczki do zębów było równoznaczne z cudem, nie był to przypadek odosobniony.

Tyrmand bikiniarz?

O ile elegancja Tyrmanda jest bezdyskusyjna, o tyle określanie jego stylu mianem „ekstrawaganckiego” wymaga pewnego komentarza. Nie jest to bynajmniej ekstrawagancja rozumiana współczesnymi kategoriami. Dziś facet w kolorowych skarpetkach przywdzianych do półoficjalnego stroju czy też noszący krawat w żywe kolory nie budzi żadnego zdziwienia. W latach pięćdziesiątych, gdy wszyscy wyglądali tak samo, monotonnie i ponuro, stój potrafił szokować nawet małymi akcentami. Tyrmand budził podziw jednych, niesmak i złość u drugich. W ocenie wielu właśnie poprzez swój strój dawał przykład najbardziej odważnego manifestu politycznego. Zwłaszcza poprzez słynne kolorowe skarpetki, które przeszły do historii. Jeden z jego kolegów z czasów pracy w redakcji Słowa Powszechnego napisał o politycznym wydźwięku jego stroju:

“Komunistyczne gazety pisały, że facet który nosi takie skarpetki, taki krawat i takie spodnie to wróg ludu, a Tyrmand swoim strojem aż krzyczał: – Tak jestem wrogiem ludu i mam was w d…e. Wtedy szło się siedzieć za dowcip o Stalinie, a Tyrmand wyglądał tak, jakby nagle wyszedł z transparentem »Precz ze Stalinem«”.

Świeżym i ożywczym w stosunku do dusznej rzeczywistości stylem Tyrmanda zaczęły inspirować się grupy młodzieży. Na ulicach większych miast pojawili się bikiniarze – prawdopodobnie pierwsza polska subkultura młodzieżowa. I znów rola Tyrmanda w jej kształtowaniu wydaje się nie do przecenienia. W swoich zapiskach w dzienniku dzielił się z dużym zadowoleniem refleksjami z walki, jaką kręgi młodzieżowe stoczyły z reżimem władzy o swój kolorowy wizerunek: Były to zmagania o sylwetkę znaną na Zachodzie jako jitterbug albo zazou – wąziutkie spodnie, spiętrzona fryzura, tzw. plereza, buty na fantastycznie grubej gumie, tzw. słoninie, kolorowe, bardzo widoczne spod krótkich nogawek skarpety oraz straszliwie wysoki kołnierzyk koszuli. W Warszawie tak ustylizowanych chłopców nazywano bikiniarzami, w Krakowie dżollerami (…) – pisał z satysfakcją . Mimo to szufladkowanie jego stylu jako bikiniarskiego wydaje się sporym nadużyciem. Sam Tyrmand został ochrzczony pierwszym polskim bikiniarzem, niekiedy nawet „ojcem” bikiniarzy, od czego sam starał się wyraźnie dystansować.

Tyrmand teoretyk jazzu?

Nie bez wpływu na wizerunek pozostawało jego żywe zainteresowanie muzyką jazzową, którą wprowadził w polskie realia i której był w kraju największym popularyzatorem. Sam twierdził, że jazz jest muzyką uciśnionych. Jak wspomina jeden z jego przyjaciół: Słyszał w nim tęsknotę do wolności. Dlatego tak bardzo lgnął do tej muzyki w latach czterdziestych i pięćdziesiątych. Organizując regularnie po wojnie spotkania jazzowe (pierwsze jam session już w roku 1947), szybko stał się jedną z najważniejszych postaci konsolidującego się wokół tego nurtu muzycznego środowiska – popularne wówczas było powiedzenie: Jeden jest jazz, Tyrmand jego prorokiem. Tyrmand na pewno miał świadomość, że za pośrednictwem jazzu tworzy się w skostniałym, represyjnym systemie pewien obszar społecznej wolności, może nawet podwaliny kontrkultury.

Na spotkania w klubach z czasem zaczęło przychodzić coraz więcej młodzieży, co też nie mogło umknąć uwadze władz. Do kontaktu z jazzem zachęcała nie tylko sama muzyka. Atmosfera klubów i ludzie, którzy ją tworzyli, przyciągały odmiennym stylem bycia. Luz, szczerość i brak patosu były zjawiskami niespotykanymi wówczas w zdominowanym przez socjalistyczną nowomowę życiu publicznym. Podczas gdy w radiu można było usłyszeć tylko Budujemy nowy dom albo piosenki z repertuaru Marii Koterbskiej, żywa, autentyczna, pełna ekspresji muzyka z zachodu brzmiała istotnie jak głos z innego świata.

Tyrmand owiana legendą tajemnica!

Dziś, ponad sześćdziesiąt lat od wydania Złego i trzydzieści lat po śmierci, Tyrmand funkcjonuje w masowej świadomości jako wielowymiarowy mit bieżąco podtrzymywany chociażby przez rozpoczynającego w Polsce karierę polityczną jego syna. Tyrmand senior już za życia był figurą niejednoznaczną i charyzmatyczną, człowiekiem licznych talentów, ale i niemałym pozerem, świadomie produkującym i wypuszczającym w eter plotki na swój temat. Dziś jest legendą, w której niezwykle trudno odróżnić prawdę od blefu. Ostatnie kilkanaście lat życia spędził na emigracji w Stanach Zjednoczonych, gdzie oddał się pracy naukowej. Co ciekawe, tam też dokonał światopoglądowego przewartościowania – człowiek, który inspirował młodych ludzi w latach 50. do nieposłuszeństwa i do poszukiwania swobody, za oceanem, u źródeł jazzu, stał się zaciekłym konserwatystą przestrzegającym amerykańskie społeczeństwo przed źle rozumianą wolnością i niszczeniem tradycyjnych wartości. Ale tego już historia nie zapamięta. Z Tyrmanda zostaną skarpetki, Zły i bikiniarze.

Autor: Michał Kosiorek

Inne wpisy z tej kategorii

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Iluzja 2 – nabierzesz się ponownie?

Film, Kultura / 

Iluzja 2 – Magia fascynuje dużych i małych. Nieważne, jak bardzo byśmy się bronili i jak racjonalnie próbowalibyśmy tłumaczyć sobie triki wykonywane przez sztukmistrzów, ciekawość i tak bierze górę. Widać to np. na rynkach miast, gdzie magicy prezentujący swoje sztuczki gromadzą olbrzymie audytorium. Ową tezę potwierdza także oglądalność programów telewizyjnych, w których iluzjoniści „oszukują” miliony widzów zebranych przed ekranem. Pamiętacie Potteromanię? Po wielkim sukcesie książki kina pękały w szwach! Ścieżkę magii wybrali także twórcy Iluzji, której druga część miała premierę 8 lipca.

Iluzja 2 jest sequelem filmu z 2013 roku, który nie był może arcydziełem, ale zebrał całkiem niezłe opinie. Co ważniejsze (przynajmniej dla producentów) Iluzja przyniosła spory zysk, a jej zakończenie pozwalało na napisanie logicznej kontynuacji. Mimo wszystko, w temat, który został już mocno przepracowany, trudno tchnąć nowe życie. W przypadku sequela Iluzji próbował to zrobić reżyser Jon M. Chu.

Po wykonaniu finałowego skoku z pierwszej części, członkowie grupy nazwani Jeźdźcami musieli ukryć się przed policją. Przywódca grupy i agent FBI w jednym, Dylan Rhodes (Mark Ruffalo), nieustannie mylił tropy organów ścigania, tak by reszta grupy mogła pozostać w ukryciu i czekać na rozkazy od tajemniczej organizacji Oko. Najbardziej niezadowolony z sytuacji jest Daniel Atlas (Jesse Eisenberg), którego wybujałego ego nie pozwala pozostawać bez zachwytów publiczności aż tak długo.

Osią fabuły jest nowa misja, która pozwoli grupie się wykazać i ponownie ściągnąć na siebie wzrok całego świata. Ma ona polegać na skompromitowaniu potentata technologii mobilnych, który za pomocą nowego urządzenia chce wykradać prywatne dane użytkowników. Wszystko idzie zgodnie z planem do czasu, gdy w sztuczkę Jeźdźców miesza się… inny magik.

Przeciwnik okazuje się dysponować potężną magią, kiedy czwórka bohaterów po ucieczce z konferencji ląduje w restauracji w Chinach,a nie we wcześniej przygotowanej ciężarówce.To jednak nie koniec niespodzianek: na miejscu czeka na nich brat bliźniak jednego z Jeźdźców, Merritta McKinney’a (Woody Harrelson). Bohaterowie szybko też poznają, kto stoi za całym przedsięwzięciem i kto zorganizował ich porwanie.

Jeźdźcy dostają „ofertę nie do odrzucenia” – muszą ukraść chip, który pozwoli włamać się do każdego komputera na świecie. Chociaż wcześniej działali wyłącznie dla dobra społecznego teraz mają pracować dla bandyty, który chce mieć niebezpieczną technologię tylko dla siebie. Co zrobią, żeby wyjść z tej sytuacji bez szwanku, a do tego nie pozwolić by chip dostał się w ręce niepowołanych osób? Uwierzcie, że sztuczek będzie wiele!

Fabuła na pierwszy rzut oka może się wydawać nieco skomplikowana i o ile sama w sobie nie sprawia większych trudności, tempo filmu, nagromadzenie wątków i zwrotów akcji może przeszkadzać w zrozumieniu niuansów scenariusza. Wartką akcję i brak przestojów można zaliczyć do plusów filmu, jednak mają one jeszcze jedną funkcję – ich zadaniem jest maskowanie dziur w scenariuszu. Nawet jak na film o magii, absurdalnych rozwiązań jest tu za dużo.

Twórcy postawili na spektakularne widowisko, zapominając przy tym o realizmie i spójności, a te elementy są szczególnie ważne filmach o magii. Widza można oszukiwać, ale trzeba to robić w sposób, który przynajmniej wydaje się prawdopodobny. W Iluzji 2 większość nieścisłości tłumaczy się za pomocą wszechmocnej hipnozy, która jest wykorzystywana nagminnie. Drugą kwestią jest fakt, że sztuczki oparte są głownie na komputerowych efektach specjalnych, co odbiera filmowi wiele czaru.

Na plus na pewno można zaliczyć aktorstwo. W filmie zobaczymy zarówno aktorów znanych z poprzedniej części, jak i nowe twarze: Lizzy Caplan i Daniela Radcliffe’a. Caplan należy pochwalić za rolę utalentowanej, ale i rozgadanej młodej iluzjonistki, chociaż jej bohaterka może czasem irytować. Jest to raczej wina scenarzystów, którzy dosyć schematycznie zarysowali postacie, jednak można na to przymknąć oko. Radcliffe wypada natomiast wyśmienicie, a sceny, w których występuje w duecie z Michelem Cainem, należą do najmocniejszych partii filmu.

Pomimo świetnej obsady, Iluzja 2 jest bardzo przeciętną produkcją. Brakuje jej głębszego wniknięcia w temat iluzjonistów, który tutaj jest tylko pretekstem do tworzenia widowiskowych scen, a nie tak jak w przypadku np. Prestiżu punktem centralnym, wokół którego buduje się fascynującą historię. Drażni też tłumaczenie każdej, nawet najprostszej sztuczki – wszak w świecie iluzji chodzi oto, by metoda pozostała tajemnicą.

Wielu osobom Iluzja 2 przypadnie do gustu, a potraktowanie magii po „amerykańsku” nie będzie problemem. Uproszczenia w toku akcji też mogą umknąć, lecz mimo wszystko filmowi daleko do klasyków gatunku. Jednak, jeśli podobała Ci się pierwsza część, to druga również powinna przypaść Ci do gustu. Analogicznie, jeżeli nie zachwyciła Cię produkcja z przed trzech lat, Iluzja 2 raczej nie zmieni Twojego zdania o serii.

Nasza ocena:

ocena 3

Autor: Mateusz Stachura

portfel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Jak wybrać odpowiedni zegarek.

Hobby, Technologia / 

Wybór odpowiedniego czasomierza w zależności od okazji jest równie istotny jak dopasowanie reszty stroju. Być może niektórym osobom wyda się to dziwne, jednak istnieje kilka zasad, którymi powinniśmy się kierować podczas zakupu oraz użytkowania zegarków.

Podstawowym pytaniem, na które musimy sobie odpowiedzieć, jest: czego oczekujemy od czasomierza? Nie będziemy tutaj jednak poruszać kwestii związanych z mechaniką i działaniem zegarka innych niż ta, która dzieli poszczególne modele na te zasilane energią elektryczną i te napędzane energią gromadzoną w sprężynie napędowej zegarka. Ta pierwsza grupa to zegarki tzw. „kwarcowe”, natomiast drugą potocznie określa się mianem zegarków mechanicznych. Dlaczego w ogóle wspominam tutaj o sposobie napędzania czasomierza? Otóż, jeżeli na co dzień ubieramy się casualowo, a garnitur zakładamy tylko „od święta”, to być może dobrym rozwiązaniem będzie zakup eleganckiego czasomierza, który będzie napędzany właśnie energią elektryczną. Dzięki temu nie będziemy musieli się przejmować poprawnością wskazań, bądź każdorazowym regulowaniem godziny (a często też daty), gdy przyjdzie nam ten zegarek założyć. To rozwiązanie doskonale sprawdzi się też w innym wypadku. Jeżeli na co dzień zobligowani jesteśmy do noszenia formalnego stroju i poszukujemy zegarka „weekendowego” bądź takiego, którego funkcje przydadzą nam się podczas uprawiania sportów, to również zegarek „kwarcowy” będzie najlepszym wyborem.

Niemniej wróćmy do meritum. Istnieje wiele zasad doboru czasomierza do danego rodzaju stroju:

Zegarek do stroju formalnego

W tej kategorii ubioru zasady są najbardziej restrykcyjne. Za czasomierze odpowiednie do noszenia ze strojem formalnym uznaje się zegarki o prostych kształtach koperty oraz o minimalistycznym designie cyferblatu. Najczęściej zegarki te posiadają zestaw wskazań ograniczony do aktualnej godziny. Dopuszczalny jest również datownik, jednak stoper czy tachometr nie powinny znaleźć się w takim czasomierzu. Rozmiary zegarków eleganckich oparły się aktualnym trendom i średnica ich koperty zwykle ma rozmiar między 36 a 40/42mm (przy czym wartość 42mm to już gabaryt sporadycznie widywany). Duża średnica zegarka nie jest wymagana ze względu na powszechnie występujące połączenie wąskiego pierścienia lunety (czyli pierścienia okalającego tarczę, w którym często zamontowane jest szkło chroniące cyferblat) oraz sporej przestrzeni na cyferblacie. Takie zestawienie powoduje optyczne powiększenie zegarka (zwłaszcza w przypadku modeli z jasną kolorystyką tarczy). Czasomierz nie powinien być też zbyt duży, bo zegarki o sporej średnicy wyglądają niezbyt dobrze, jeżeli nie posiadamy nadgarstka o naprawdę sporym obwodzie. Modele takie często posiadają smukłe i niezbyt masywne w formie uszy – w tym przypadku ich kształt schodzi zwykle na dalszy plan, gdyż nie powinny one zbyt mocno zaznaczać swojej obecności. Jeżeli już przy formie jesteśmy, to czasomierze te najczęściej charakteryzują się również niewielką wysokością (czy też „grubością”). Jest to podyktowane wymogiem odpowiednio łatwego mieszczenia się zegarka pod mankietem koszuli. Czasomierz, który zahacza o mankiet lub wręcz się pod nim nie mieści, nie jest postrzegany jako elegancki. Za kanon uznaje się noszenie eleganckich zegarków na pasku, którego kolor powinien odpowiadać kolorowi butów – wynika z tego, że modele na bransolecie nie wchodzą w grę! Jeżeli mamy koszulę na spinki, cyferblat powinien korespondować z kolorystyką tego dodatku.

Osobną kategorią zegarków dedykowanych do eleganckiego ubioru są tzw. zegarki kieszonkowe. Z pewnością kojarzą się nam one ze starymi filmami, kiedy to nosiło się je w specjalnej kieszonce. Bywały także mocowane do stroju za pomocą łańcuszka zwanego „dewizką”. Zasady klasycznej męskiej elegancji mówią, że jeżeli zakładamy frak, to jedynym zegarkiem, który do niego pasuje jest właśnie ten na łańcuszku. Obecnie zegarki tego typu pomału wracają do łask i z roku na rok coraz więcej producentów decyduje się na przywrócenie ich do swojej oferty.

Zegarek do stroju smart-casualowego

Obecnie wiele osób chodzi do pracy w stroju smart-casualowym, który łączy pewne elementy formalne z materiałami, kolorami oraz rozwiązaniami stroju o znacznie luźniejszym charakterze. Ubrania w takim stylu pozwalają na dużo większą dowolność – w tym wypadku można nosić te same zegarki, co w przypadku stroju formalnego, jednak bez problemu możemy zastosować także czasomierz zawieszony na bransolecie. Nawet jeżeli dany model będzie wyposażony w stoper bądź inną dodatkową funkcję, wciąż będzie on pasował do naszego stroju. Co więcej – nie jesteśmy zobligowani do poruszania się w tak ograniczonej palecie kolorów, jak w przypadku zegarków eleganckich. Wiele osób stosuje także modele będące tzw. „diverami”, czyli zegarkami dedykowanymi do nurkowania. Często posiadają one kolorowe elementy, takie jak wkładki pierścienia lunety. Jeżeli tylko odpowiednio dobierzemy kolory naszego zegarka do reszty stroju, to wciąż cała kompozycja będzie wyglądała dobrze, a zegarek stanie się stylowym uzupełnieniem stroju.

Zegarek do stroju sportowego

W tej kategorii panuje pełna dowolność, chociaż uważam, że założenie eleganckiego zegarka do spodni z krótkimi nogawkami oraz np. sandałów jest kompletną pomyłką stylizacyjną. Szczerze mówiąc, szybciej widziałbym w tym miejscu nawet sporej wielkości czasomierz, którego koperta wykonana jest z tworzyw sztucznych, które będą nam gwarantowały odpowiednią odporność na zarysowania. W tej kategorii może być istotny nie tyle design, co odporność na wstrząsy, zegarki mechaniczne są pod tym względem dosyć wrażliwe. Często lepszym pomysłem na zegarek, który chcemy wykorzystywać na plaży lub podczas jazdy na rowerze, jest zainwestowanie w czasomierz dedykowany do uprawiania sportów, aniżeli w drogi i mniej wytrzymały zegarek mechaniczny. W tej kategorii nie obowiązują także maksymalne gabaryty, jakie może mieć koperta. Obecnie właściwie normą jest produkowanie zegarków o sportowym designie o średnicach 45-46mm.

W zależności od stylu, w czasomierzach często występują następujące funkcje:

Tourbillon

Komplikacja mechanizmu zwana inaczej obiegowym wychwytem. Ma ona za zadanie niwelować wpływ niekorzystnych czynników (takich jak chociażby grawitacja) na dokładność pracy mechanizmu zegarka. Zróżnicowane ustawienie pracujących elementów względem wektorów sił powoduje, że odchyły w pracy mechanizmu powodowane przez te siły ulegają kompensacji. Ma to przekładać się na wysoką precyzję wskazania bieżącego czasu. Tourbillon najczęściej można spotkać w zegarkach o eleganckiej bądź bardzo awangardowej stylistyce. W obu przypadkach są to czasomierze o bardzo wysokich cenach (sięgających kilkuset tysięcy złotych). Cena jest odzwierciedleniem stopnia skomplikowania mechanizmu oraz pracy jaką trzeba poświęcić na jego stworzenie. Zegarki z obiegowym wychwytem to zdecydowanie domena producentów o uznanej pozycji w świecie zegarmistrzostwa.

Wskazanie faz księżyca

Funkcja odpowiadająca za wskazanie faz księżyca jest uznawana przez wiele osób za jedną z najmniej przydatnych funkcji, jaką można wprowadzić do zegarka. Dlaczego jednak w ostatnim czasie zyskała taką popularność? Trudno jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć. Często w tę właśnie funkcje wyposaża się zegarki, którym jest ona całkowicie zbędna. Sprawia to, że wskazanie faz księżyca wydaje się niejako upchnięte w czasomierzu na siłę. Mowa przede wszystkim o eleganckich zegarkach – tzw. „garniturowcach”. Z racji swojego przeznaczenia, czasomierze te mają cechować się minimalizmem, trudno więc znaleźć uzasadnienie dla tej funkcji – z pewnością niewiele osób jest w stanie w pełni wykorzystać jej potencjał. Najbardziej oczywistym zastosowaniem jest odczytywanie faz księżyca pod kątem pływów morskich. Będzie to z pewnością istotna wiedza dla osób pracujących na morzu lub wędkarzy.

Tachometr

Tachometr zwykle idzie w parze z funkcją stopera. Zdecydowanie najczęściej spotykanym rozwiązaniem jest umieszczenie skali tachometrycznej na pierścieniu lunety. Pozwala ona na dokonywanie kilku rodzajów pomiarów, z których najpopularniejszym jest wskazanie prędkości poruszającego się obiektu. Jeżeli po uruchomieniu stopera obiekt pokona drogę jednego kilometra, to po zatrzymaniu wskazówki centralnego sekundnika będziemy mogli odczytać prędkość, z jaką wspomniany obiekt się poruszał. Analogicznych pomiarów możemy dokonywać dla dystansów krótszych niż jeden kilometr – w takim wypadku dzielimy wartość odczytaną z podziałki przez odpowiednią część pełnego dystansu, dla którego podziałka jest skalibrowana. Dla np.: 200m będzie to 5 (1/5 z 1000m) a dla 500m będzie to 1/2 (5/10 z 1000m).

Pulsometr

Pulsometr działa na podobnej zasadzie co tachometr, lecz zamiast odmierzania dystansu, oblicza ilość uderzeń serca (na przykład zgodnie z zasadami wyniesionymi z kursów pierwszej pomocy), dla której dana skala jest skalibrowana. Najczęściej jest to wartość 15 uderzeń. W momencie odliczenia ostatniego uderzenia zatrzymujemy stoper, po czym ze skali odczytujemy odpowiedni puls (ilość uderzeń serca na minutę). Najczęściej z funkcjonalnością pulsometru spotkamy się w zegarkach, które mają być mariażem pomiędzy światem sportu i elegancji.

Istnieje także osobna kategoria zegarków, które potocznie nazywane są „szkieletonami”. Wykonuje się je w taki sposób, by maksymalnie odsłonić wnętrze mechanizmu. Często czasomierze takie posiadają transparentny cyferblat lub też nie posiadają go w ogóle (jest on wtedy zredukowany jedynie do samych indeksów godzinowych, natomiast tło stanowią elementy werku). „Szkieletony” nie są uznawane za czasomierze eleganckie, przez co należą raczej do kategorii „casual”.

Podsumowując:

Nie ma zegarka idealnego na każdą okazję. Zegarek odpowiedni do jazdy na rowerze nie nadaje się do noszenia go do garnituru. Wydaje się jednak, że kategoria smart-casual daje największe pole manewru. Oczywiście można podać niezliczone zasady łamania pewnych zasad, jednak zawsze, aby łamać pewne reguły, należy je najpierw poznać i umieć stosować. W końcu James Bond pojawiał się niejednokrotnie w smokingu wraz z zegarkiem przeznaczonym do nurkowania na nadgarstku. Taki dobór czasomierza miał być odwołaniem do wojskowego wyszkolenia Agenta 007. Jest to równocześnie najbardziej znaczący przykład propagujący dobór mniej oficjalnych czasomierzy do stroju formalnego.

Autor: Mariusz Łysień
Z wykształcenia architekt. Pasjonat i kolekcjoner od najmłodszych lat. Ostatecznie zainteresowania te ewoluowały w kierunku zegarków mechanicznych, piór wiecznych oraz fotografii. Od dwóch lat „na swoim” jako twórca bloga Zegarki i Pióra.

portfel

Komentarze

  1. Świetny artykuł, wiele się dowiedziałem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Miler Menswear
Top