Ikony stylu: Rita Hayworth

Lifestyle / 

Rita Hayworth była niekwestionowaną królową lat 40. i jedną z pierwszych supergwiazd kina, stosując dzisiejsze miary. Śpiewali o niej Tom Waits i Madonna, a Jack White z The White Stripes oprócz utworu, w którym snuje marzenia o spotkaniu z nią, nazwał jedną ze swoich gitar imieniem Rita. Jej wizerunek znalazł się nawet na kadłubie bomby atomowej, a Marylin Monroe można uznać jedynie za spadkobierczynię jej schedy. Poznajcie historię jednej z prawdziwych ikon XX w.

Od Cansino do Hayworth

Margarita Cansino, bo tak brzmiało prawdziwe nazwisko Rity, miała trudne dzieciństwo. Jako córka hiszpańskiego imigranta i spadkobierczyni rodzinnych tradycji – jej dziadek prowadził znaną szkołę bolero – szybko została zmuszona przez ojca do nieustannych treningów tańca. Młoda Margarita nie miała odwagi, aby przeciwstawić się woli rodziny. Już jako nastolatka występowała z rodziną w popularnych wówczas wodewilach oraz w klubach nocnych na zachodnim wybrzeżu i w Meksyku. Jak to zazwyczaj bywa w takich przypadkach, oszałamiająca kariera, jaka stała się jej udziałem, była wypadkową wielu czynników. Dużą rolę grał tu przypadek, a także charakterystyczna latynoska uroda, dzięki której w latach 30. Cansino została wybrana do kilku mniejszych ról filmowych.

Latynoskie pochodzenie mogło być dla Cansino wtedy hamulcem w rozwoju kariery, dlatego zdecydowała się na zmianę nazwiska na „Hayworth”, co miało przynieść wreszcie poważne role. I przyniosło. W 1939 roku zagrała w głośnym filmie Tylko ptaki mają skrzydła. Niedługo później młodej aktorce zaczęły przydawać się również wyćwiczone w mozole taneczne umiejętności. Sam Fred Astaire przyznał po latach, że Hayworth była jego najlepszą taneczną partnerką. Ona sama wspominała zaś z humorem, że filmy z Astairem to jedyne obrazy ze swoim udziałem, które może oglądać.

Życie Rity przybrało prawdziwego tempa na początku lat 40. Obiecująca aktorka i tancerka próbowała swoich sił także jako modelka i to z powodzeniem! Tysiące amerykańskich żołnierzy rzuconych na front II wojny światowej miało przy sobie jej zdjęcie… Era pin–up girls rozkwitała w najlepsze.

Gilda Hayworth

Po wojnie popularność Rity jeszcze wzrosła dzięki głównej roli w filmie Charlesa Vidora Gilda. Zagrała w nim nieszczęśliwą żonę właściciela kasyna, która rozpoznaje w jednym z pracowników kasyna swojego kochanka z przeszłości. Hayworth stworzyła archetyp rzuconej między dwóch mężczyzn femme fatale, a scena, w której śpiewa Put the Blame on Mame i powoli zdejmuje długie rękawiczki, uznawana jest do dziś za jeden z najbardziej zmysłowych momentów na dużym ekranie. Rola Gildy to jedna z najważniejszych ról żeńskich tamtego okresu, porównywalna z rolą Ingrid Bergman w Casablance, Audrey Hebpurn w Śniadaniu u Tiffany’ego, czy Marylin Monroe w Mężczyźni wolą blondynki. Rudowłosa Gilda zawładnęła wyobraźnią publiczności jak nikt przedtem. Była jedną z ikon, które kształtowały ponadczasowy styl retro i kanon współczesnej elegancji.

Co Ricie zostanie zapamiętane oprócz długich wizytowych rękawiczek i bujnych rudych włosów? Styl Rity, który inspiruje do dziś, to w dużym skrócie styl na uroczyste okazje. Długie, poruszające się z każdym krokiem suknie to współcześnie nieodłączny i najbardziej efektowny element krajobrazu czerwonych dywanów podczas gali rozdania Oscarów czy festiwalu filmowego w Cannes.

Rita uchodziła za symbol swoich czasów. Amerykański pisarz Somerset Maugham przyznał, że nie mógł wymarzyć sobie lepszej kandydatki do ekranizacji jednej ze swoich nowel (Miss Sadie Thompson z 1953 roku). Z kolei Stephen King umieścił jej postać w opowiadaniu Rita Hayworth and Shawshank Redemption, później zekranizowanym przez Franka Darabonta w wielkim hicie Skazani na Shawshank. W więzieniu o zaostrzonym rygorze penitencjariusze oglądają na okrągło w świetlicy Gildę, a główny bohater Andy Dufrense skrywa pod plakatem Rity swoją wielką tajemnicę…

Wizerunek Hayworth widniał nie tylko na plakatach – w nawiązaniu do image’u seksbomby (ang. bombshell), Hayworth trafiła na kadłub bomby atomowej, które Amerykanie podczas testów nuklearnych detonowali w atolu Bikini na wyspach Marshalla. Wywołało to wściekłość aktorki, która potraktowała zajście jako chwyt reklamowy wykorzystujący jej wizerunek. Wspominał o tym po latach ówczesny mąż Hayworth, słynny Orson Welles, amerykański reżyser i producent filmowy. Całe zajście skwitował w jednej z audycji radiowych: Chciałbym, aby moja córka mogła powiedzieć  swojej córce, że zdjęcie jej babci widniało na ostatniej bombie, jaka kiedykolwiek wybuchła.

Hollywood to nie bajka

Nieudane małżeństwo Wellesa i Hayworth trwało zaledwie kilka lat. Życie prywatne odnoszącej sukcesy aktorki było niestety pasmem niepowodzeń. Żadne z jej pięciu małżeństw nie przetrwało próby czasu. Bardzo możliwe, że na taki stan rzeczy cieniem kładła się rola prowokującej i fatalnej Gildy, co dla na co dzień nieśmiałej i pełnej kompleksów Rity było ogromnym ciężarem. Mężczyźni chodzą do łóżka z Gildą, a budzą się przy mnie – mówiła z goryczą.

Prywatne niepowodzenia aktorka coraz częściej próbowała topić w kieliszku. Z relacji jej córki Yasmin Agi Khan (z małżeństwa z pakistańskim księciem Ali Khanem), która alkoholowe wypadki matki obserwowała z perspektywy małego dziecka, wyłania się klasyczny obraz gwiazdy ekranu, która nie radziła sobie ze wzlotami i upadkami swojej kariery. Coraz gorszy stan zdrowia Rity pogarszały zapaście alkoholowe, w efekcie których aktorka musiała być hospitalizowana.

A skoro jesteśmy już przy temacie alkoholu – nieco przewrotna anegdota. Wielu piewców legendy Hayworth twierdzi, że margarita – słynny drink na bazie tequili, z dodatkiem soku z limonki i soli, został po raz pierwszy przygotowany na cześć Rity i jej oryginalnego imienia. Trudno w tej kwestii o jednoznaczne potwierdzenie, jednakże czas i miejsce powstania margarity – przeważnie określane na lata 30. w Meksyku pozwalają snuć wizje, że to właśnie Margarita Cansino – tańcząca wówczas w nocnych klubach w Tijuanie – jako pierwsza piła margaritę, przygotowaną specjalnie dla niej przez zauroczonego barmana.

Zmierzch gwiazdy

Ostatnie lata jej życia to walka z postępującą chorobą Alzheimera, o czym świat dowiedział się w 1981 roku. Od tego czasu Hayworth stała się pierwszą publiczną twarzą tej mało dyskutowanej wówczas choroby. Do dziś amerykańskie Stowarzyszenie Alzheimera organizuje coroczną Galę charytatywną im. Rity Hayworth, z której dochód przeznaczony jest na badania nad chorobą – dziś uznawaną za cywilizacyjną. W wyniku komplikacji Hayworth umarła w maju 1987 roku w wieku 68 lat. Dzień po śmierci oficjalnie pożegnał ją amerykański prezydent Ronald Reagan doceniając zarówno talent, niezapomniane role, jak i wkład, jaki Rita wniosła w rozwój badań nad Alzheimerem. Smutnym zrządzeniem losu, 7 lat po śmierci Hayworth lekarze zdiagnozowali Alzheimera także u Reagana.

Oddajmy na koniec głos wspomnianemu Jackowi White’owi, który w kawałku Take, Take, Take tak relacjonuje urojone spotkanie z Ritą:

Byłem wstrząśnięty, widząc Ritę Hayworth w tym miejscu, tak obdartym

Szła do baru; jej długie nogi, rude, kręcone włosy

To było wszystko, czego potrzebowałem

Powiedziałem do przyjaciela:

„Dobry Boże, jakie szczęście mamy, że ją widzimy”

Legenda Gildy trwa do dziś.

Autor: Michał Kosiorek

Zapisz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Krótka historia teledysku

Muzyka / 

Współczesny teledysk to starannie wyreżyserowany, ekskluzywny produkt reklamowy. Stoi za nim wielomilionowy budżet, tuziny speców, rozbudowany plan zdjęciowy, a wreszcie precyzyjnie dobrane strategie promocyjne, nie pozostawiające żadnego szczegółu przypadkowi. Wszystko, aby w kilkuminutowej historii zaskoczyć, przebić się do zbiorowej świadomości, a także zwyczajnie zarobić. Wszystko na wysoki połysk, wybucha, przyprawia o zawrót głowy. Wielu teledyskom nie można odmówić wartości artystycznej, jak chociażby w przypadku klipów Lady Gagi, Beyoncé czy amerykańskiego rapera Kendricka Lamara. Teledysk na przestrzeni lat stał się jednym z filarów showbiznesu, a jego ewolucja to w zasadzie historia kształtowania się całej popkultury. Choć początki – jak to na ogół bywa – były niepozorne.

W poszukiwaniu formy

Dziś korzystanie z dorobku sztuki filmowej do zilustrowania muzyki wydaje się absolutnie naturalne, mimo że jeszcze pół wieku temu takie oczywiste nie było. Pierwsza dekada coraz śmielszego oswajania filmu z muzyką, czyli tak ważne dla historii muzyki lata 60., upłynęła na nielicznych eksperymentach w kształtowaniu formy, którą dziś znamy pod nazwą teledysku. Swój udział musieli w tym mieć The Beatles, którzy w 1964 roku pokazali pełnometrażowy film muzyczny Noc po ciężkim dniu (ang. A Hard Day’s Night). Beatlesi zagrali samych siebie, a utwory, które znalazły się w filmie, ułożyły się niedługo potem w studyjny album o tym samym tytule. Najwyraźniej intuicja podpowiadała, że połączenie muzyki z językiem filmu jest dobrym pomysłem. Mimo że obraz okazał się kasowym sukcesem, należy go dziś uznać raczej jako poszukiwanie formy. Z mało zajmującą fabułą nie przetrwał próby czasu i nie pozwolił, aby historia zapamiętała członków zespołu jako chociażby obiecujących aktorów.

Sygnał jednak poszedł z samego szczytu. W tym samym roku ukazał się klip I Get Around zespołu Beach Boys. Widzimy w nim pięciu jednakowo ubranych przystojnych panów, z czego dwóch imituje grę na gitarze, a pozostali wystukują o swoje uda rytm słynnego surf rockowego hymnu. Wszystko to całkowicie statyczne, uchwycone na tle sztucznych palm i wciągniętego do studia samochodu. Ma to swój urok, ale z dzisiejszej perspektywy trąci myszką. Najwyraźniej pomysły jak wykorzystać przestrzeń muzyki i narzędzie filmu do uzyskania efektu artystycznej synergii były jeszcze kwestią przyszłości. Nieodległej.

W przeddzień ery MTV

Jeszcze w latach 60. David Bowie nakręcił teledysk do swojego pierwszego wielkiego przeboju Space Oddity. Sam utwór stał się częścią historii XX wieku, w związku z wykorzystaniem go przy pierwszym lądowaniu człowieka na księżycu. Natomiast teledysk przepadł, mimo że był jedną z pierwszych koncepcyjnych, artystycznych prób stworzenia teledysku rozumianego dzisiejszymi kategoriami, wprowadzającym elementy fabuły czy swoją autorską symbolikę. Wydaje się, że klip nie znalazł kanału, którym mógłby się przebić do zbiorowej świadomości. Bowie uczynił w historii teledysku krok do przodu. Każdy jego późniejszy klip był przemyślanym w detalach produktem (włącznie z ostatnim, okrutnie wymownym, do utworu Lazarus ze stycznia tego roku), ale jeszcze wtedy – w 1969 roku do przełomu nie doprowadził.

W latach 70. mariaż muzyki i filmu, a zwłaszcza telewizji, stawał się coraz silniejszy. Na Wyspach Brytyjskich święcił triumfy program muzyczny Top of the Pops. Prezentował on największe współczesne hity muzyki rozrywkowej, niekiedy z udziałem artystów na żywo w studio. Aby zachować walor promocyjny i zaznaczyć swoją obecność w programie notującym tydzień w tydzień rekordy oglądalności, jednocześnie nie fatygując się regularnie na występ live w telewizyjnym studio, gwiazdy zaczęły coraz częściej produkować filmy promujące utwór. Tę drogę obrał Freddie Mercury z zespołem Queen. Ich teledysk do rozbudowanej, niemalże operowej Bohemian Rhapsody uchodzi za jeden z kamieni milowych teledyskowej historii.

Naturalną koleją rzeczy muzyczne filmiki stały się w krótkim czasie kapitałem nie tylko artystycznym, ale i finansowym, co nie mogło ujść uwadze medialnych potentatów. W sierpniu 1981 roku wystartowała MTV (skrót od Music Television). Był to jednoznaczny znak, że teledysk wchodzi na salony kultury masowej. Pierwszy historyczny klip na antenie,Video Killed a Radio Star zespołu The Buggles, stał się legendą i ironicznym symbolem. Nie mniejszym niż Thriller Michaela Jacksona, który pojawił się niedługo później i na dobre rozkręcił teledyskową karuzelę.

Złote lata teledysków

Thriller w zasadzie oznaczał początek ery teledysków, jakie znamy dziś. Nie będzie dużą przesadą, jeśli powiemy, że Jackson nadał teledyskowi rangę dzieła ważnego odrębnego, kompletnego i oddzielnego na równi z muzyką. Klip przestał być tylko tłem, a stał się równorzędną piosence historią o popkulturowym znaczeniu. Sam Thriller to zainspirowany okultyzmem i światem wampirów minimusical. To niemalże etiuda filmowa, cały czas balansująca pomiędzy światem rzeczywistym a urojonym, która do dziś uchodzi za symbol lat 80. Teledysk ten zapisał się nie tylko w historii muzyki. Miał ogromne znaczenie także dla kariery Jacksona i stał się pierwszym krokiem do jego koronacji na króla popu.

Śladami Michaela masowo podążyli kolejni, co dla MTV oznaczało czas żniw i początek złotej ery. Gwiazdy ochoczo zaczęły sięgać po najnowsze osiągnięcia animacji komputerowych. Dziś, obserwując niektóre z nich, rodem z wczesnych gier na Atari, zbiera się na śmiech. Wtedy jednak były to wyżyny techniki. Do historii przeszły tak różne stylowo rzeczy, jak klip do Take On Me norweskiej grupy A-ha, nieco kiczowaty obraz do kultowego Money for Nothing Dire Straits czy ocierające się już o najniższą półkę dobrego smaku Tarzan Boy zespołu Baltimora. Tak właśnie wyglądał teledysk w latach 80.

Złote lata teledysku trwały w najlepsze także przez następną dekadę i pozwoliły na trwałe zapisać w pamięci milionów wizerunki ikon grunge’u – Nirvany, Pearl Jam, Soundgarden, czy Guns’n’Roses. Stylistyka mocniejszego gitarowego grania przyniosła też własne trendy, które znalazły odzwierciedlenie w klipach. Jednym z nich było naprzemienne połączenie fabularnej historii z fragmentami występu zespołu, czasem na żywo, czasem nagranego w dziwacznym miejscu na potrzeby klipu. Z tego czasu do historii przeszedł teledysk do Cryin’ grupy Aerosmith, pewnie dzięki kreacji Alicii Silverstone, dla której niezapomniana rola pełnej werwy i uroku zdradzonej nastolatki stała się przepustką do filmowej kariery.

Teledyski i możliwość nieustannego oglądania ich w MTV wykreowały nieśmiertelne, ikoniczne wizerunki wielu gwiazd. Kurta Cobaina wszyscy dziś widzą w zielonym paskowanym sweterku z klipu do Smells Like Teen Spirit, zaś Cyndi Lauper to rozwrzeszczana dziewczyna w marchewkowych włosach i czerwonej sukience z Girls Just Wanna Have Fun. Nawet Britney Spears kojarzy się do dziś z warkoczami grzecznej uczennicy w szkolnym uniformie z jednego ze swoich klipów.

Teledysk dzisiaj

Historia nie znosi próżni. Producenci wideoklipów w dalszym ciągu stają na głowie, aby w kilku minutach przekroczyć kolejne bariery, wymyślić nową koncepcję, wykreować promocyjny absolut. Tymczasem niektórym klipom scenariusz i zakończenie dopisuje samo życie, jak w przypadku wspomnianego Kendricka Lamara i skądinąd świetnego teledysku do Alright. Wymowę klipu wzmacnia kontekst trwających w Stanach zamieszek związanych z zastrzeleniem przez policję federalną czarnoskórych obywateli.

Mimo wielu świetnych klipów trudno oprzeć się wrażeniu, że obecnie większość materiału ginie w internetowym gąszczu. Bezgraniczny dostęp do gwiazd i nieustanne podglądanie ich życia spowodowały, że ten stał się formą nieco anachroniczną, a czasy monumentalnych, ikonicznych klipów zwyczajnie minęły. Jak śpiewali wspomniani The Buggles: Wideo zabiło radiową gwiazdę. Obrazy przyszły i złamały twoje serce. Klasyczne music video też przepadnie. Co będzie następne?

Macie swoje ulubione teledyski? Które klipy Waszym zdaniem zasługują na miano kultowych? Opublikuj swoją opinię w komentarzu!

Autor: Michał Kosiorek

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

portfel

Komentarze

  1. November Rain – G’n’R , na to zawsze czekałem na MTV

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Sprawcy i ofiary – tragiczne losy słynnych artystów

Kultura / 

Atak z użyciem ostrego narzędzia, napaść na funkcjonariusza, morderstwo. To nie jest wykaz przestępstw groźnego kryminalisty. Tak w przełożeniu na współczesny język kryminalistyki mogłaby brzmieć kartoteka słynnego Caravaggia, genialnego artysty przełomu XVI/XVII wieku. Prace „największego malarza Rzymu”, wykonane z zastosowaniem charakterystycznego ostrego światłocienia, były wyraźną zapowiedzią sztuki baroku. Oprócz wielkich dzieł – m.in. „Złożenie do grobu” czy „Śmierć Marii”, będących przykładem najznamienitszych skarbów europejskiego dziedzictwa, pozostawił legendę wiecznego awanturnika. Jego życie naznaczone było ucieczką przed wymiarem sprawiedliwości i odpowiedzialnością za czyny, których dopuścił się pod wpływem swojego nieokiełznanego temperamentu.

Nie on pierwszy i nie ostatni, ponieważ droga z artystycznego świata do przestępczego półświatka jest zaskakująco krótka. Niezaspokojone namiętności, nałogi, ambicje, obłęd i agresja – nie sposób wymienić nawet części motywów, które doprowadziły wiele historii z udziałem wielkich świata kultury do tragicznego końca. Co warto podkreślić – historii, w których artyści odgrywali rolę zarówno sprawców, jak i ofiar.

Ofiara: John Lennon

Do najsłynniejszego zabójstwa w historii współczesnej muzyki rozrywkowej doszło w grudniowy wieczór 1980 roku. Wtedy właśnie – chwilę przed godziną 23 – John Lennon, najsłynniejszy ex-Beatles, zostaje zastrzelony w bramie swojego domu w Nowym Jorku przez niepoczytalnego szaleńca. Mark David Chapman, bo o nim mowa, wielki fan Beatlesów, jeszcze kilka godzin wcześniej bierze od Lennona autograf na nowej płycie artysty. Potem opętany obłędem czeka kilka godzin na jego powrót i oddaje w kierunku Lennona pięć strzałów, gdy ten wysiada z limuzyny. Cztery z nich sięgają celu. Współtwórca najsłynniejszego zespołu świata umiera kilkadziesiąt minut później w drodze do szpitala.

Tragiczny koniec Lennona, zamordowanego przez szalonego fana, tylko wzmógł legendę jego życia. Artysta został sklasyfikowany na 8. miejscu najwybitniejszych Brytyjczyków w historii, deklasując innych muzyków i ustępując miejsca tylko jednemu przedstawicielowi świata sztuki – Williamowi Szekspirowi. Kilka godzin przed śmiercią Lennon zdążył jeszcze wziąć udział w fotograficznej sesji dla czasopisma Rolling Stone. To właśnie z niej pochodzi słynne zdjęcie nagiego Lennona wtulonego w ramiona Yoko Ono. Numer z fotografią na okładce ze stycznia 1981 roku przeszedł do historii. Tymczasem Mark Chapman do dziś odsiaduje wyrok w więzieniu, regularnie ubiegając się o zwolnienie warunkowe. Najbliższa rozprawa zaplanowana została na sierpień 2016.

Sprawca: Sid Vicious

Dwa lata przed śmiercią Lennona, w jednym z pokojów nowojorskiego hotelu znaleziono ciało dwudziestoletniej Nancy Spungen, wyzwolonej groupie, która pozostawała w burzliwym związku z basistą zespołu Sex Pistols – Sidem Viciousem. Toksyczny romans przepełniony nieustannymi awanturami i agresją zakończył się tragicznie.  Nancy zmarła ugodzona nożem myśliwskim przez będącego w silnym narkotykowym amoku Sida. Zespół, który był odpowiedzialny za wybuch kontrkultury punkowej i początek młodzieżowej rewolucji przełomu lat 70 i 80., nie istniał już wtedy w oryginalnym składzie, co dodatkowo mogło przyczynić się do depresji muzyka i coraz poważniejszych, nakręcających się jak spirala problemów z narkotykami. Ostatecznie silne uzależnienie przyczyniło się do jego śmierci niedługo potem – w lutym 1979 roku. Do dziś do końca nie wiadomo, czy śmierć była wynikiem przypadkowego przedawkowania, czy też zamierzonym aktem samobójczym.

Ofiara: Sharon Tate

Historia zabójstwa Sharon Tate, amerykańskiej aktorki, żony Romana Polańskiego, mogłaby posłużyć jako gotowy materiał na thriller. Będąca w ósmym miesiącu ciąży Tate – wzbudzająca zainteresowanie mediów młoda aktorka – spędzała sierpniowy wieczór z przyjaciółmi w rezydencji w Beverly Hills w oczekiwaniu na przebywającego w Europie Polańskiego. Tej nocy cała czwórka zostaje bestialsko zamordowana – wśród ofiar była też m.in. Abigail Folger – amerykańska działaczka społeczna oraz jej narzeczony, polski producent filmowy Wojciech Frykowski, przyjaciel Polańskiego, co ciekawe – dziadek Agnieszki Frykowskiej, polskiej celebrytki robiącej trzy dekady później zawrotną karierę w reality show.

Zbiorowego mordu dokonała Rodzina – sekta dowodzona przez słynnego Charlesa Mansona, skądinąd też tytułującego się mianem „artysty”, który podczas odsiadki dożywotniego wyroku nagrał kilka rockowych albumów. Tymczasem zabójstwo Tate – dobrze zapowiadającej się aktorki komediowej i żony zdobywającego uznanie reżysera – wstrząsnęło opinią publiczną, długo nie schodząc z czołówek gazet. Dla niektórych brutalny mord stał się nawet cezurą, która kończyła hipisowską epokę miłości i braterstwa. Jak pisał jeden z biografów Tate:

„(…) dekada lat sześćdziesiątych skończyła się nagle 9 sierpnia 1969 – dobiegła końca dokładnie z chwilą gdy społeczność obiegła lotem błyskawicy wiadomość o morderstwach przy Cielo Drive. I tak chyba rzeczywiście było. Tego dnia całe istniejące napięcie wyładowało. Paranoiczne wizje stały się rzeczywistością.”

Sprawca: William Burroughs

Tragiczne historie nie omijały również literackiego światka. Burroughs to obok Allana Ginsberga i Jacka Kerouaca jeden z ojców ruchu artystycznego Beat Generation, na barkach którego w latach 60. wykiełkowała i rozwinęła się wspomniana subkultura hipisowska. Zanim do tego doszło, w latach 40. wspomniana trójka, nie szczędząc sobie eksperymentów z najróżniejszymi używkami, ale mając równocześnie pisarskie aspiracje, dopracowywała artystyczną koncepcję „strumienia świadomości” jako formy narracji literackiej. Jej szczytowym osiągnięciem będzie legendarna książka drogi Kerouaca, biblia wielu następnych pokoleń outsiderów – W drodze. Sam Burroughs, zanim na dobre stał się uznanym pisarzem, w dramatycznych okolicznościach zastrzelił swoją żonę, Joan Vollmer.

We wrześniu 1951 roku podczas włóczęgi po Meksyku, Burroughs wycelował z pistoletu do szklanki z drinkiem, którą żona w geście znanym z legendy o Wilhelmie Tellu umieściła na swojej głowie. Zamroczony mieszanką różnych używek pisarz nieszczęśliwie strzelił kilka centymetrów poniżej szklanki… Dzięki staraniom zaprzyjaźnionego prawnika wyszedł na wolność po zaledwie trzynastu dniach aresztu. Kilka lat później wydał swoją najsłynniejszą książkę Nagi lunch (1959 r.), ciesząc się sławą i pozycją guru wśród bitników i hippisów. Zmarł w 1997 roku, dożywając sędziwego wieku.

Śmierć przyjaciela

Dla opisania chociażby większości podobnych historii nie starczyłoby miejsca w opasłym opracowaniu. Podobne historie można wyliczać długo, chociażby wspomnieć zabójstwa amerykańskiego rapera Tupaca Shakura, głośną sprawę śmierci Marie Trintignat, francuskiej aktorki zakatowanej przez lidera rockowego Noir Desire Bernarda Cantata, czy morderstwo polskiego piosenkarza Andrzeja Zauchy. W formie epilogu jednak słowo o losach ostatnich dni wybitnego polskiego kompozytora muzyki filmowej Krzysztofa Komedy, którego tragiczny koniec był dziełem nieszczęśliwego wypadku.

W grudniu 1968 roku podczas pobytu w Los Angeles został przypadkowo zepchnięty ze skarpy przez swojego przyjaciela – polskiego pisarza Marka Hłaskę, gdy obaj wracali z mocno zakrapianej imprezy. Początkowo zbagatelizowana rana głowy dała o sobie znać dopiero kilka miesięcy później. Autor słynnej kołysanki do filmu R. Polańskiego Dziecko Rosemary w poważnym stanie został wiosną następnego roku przewieziony do Polski. Obwiniający się za nieszczęśliwy upadek przyjaciela Hłasko miał powiedzieć: Jeśli Krzysiu pójdzie do nieba, idę z nim. Komeda zmarł 23 kwietnia. Hłasko odszedł niecałe dwa miesiące później, w czerwcu 1969 roku.

Które z tych zdarzeń wydaje Ci się najbardziej tragiczne? Znasz inne przykłady nieszczęśliwie zmarłych gwiazd? Podziel się swoją opinią w komentarzu!

Autor: Michał Kosiorek

Zapisz

Zapisz

Zapisz

portfel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Miler Menswear
Top