Współczesny teledysk to starannie wyreżyserowany, ekskluzywny produkt reklamowy. Stoi za nim wielomilionowy budżet, tuziny speców, rozbudowany plan zdjęciowy, a wreszcie precyzyjnie dobrane strategie promocyjne, nie pozostawiające żadnego szczegółu przypadkowi. Wszystko, aby w kilkuminutowej historii zaskoczyć, przebić się do zbiorowej świadomości, a także zwyczajnie zarobić. Wszystko na wysoki połysk, wybucha, przyprawia o zawrót głowy. Wielu teledyskom nie można odmówić wartości artystycznej, jak chociażby w przypadku klipów Lady Gagi, Beyoncé czy amerykańskiego rapera Kendricka Lamara. Teledysk na przestrzeni lat stał się jednym z filarów showbiznesu, a jego ewolucja to w zasadzie historia kształtowania się całej popkultury. Choć początki – jak to na ogół bywa – były niepozorne.
W poszukiwaniu formy
Dziś korzystanie z dorobku sztuki filmowej do zilustrowania muzyki wydaje się absolutnie naturalne, mimo że jeszcze pół wieku temu takie oczywiste nie było. Pierwsza dekada coraz śmielszego oswajania filmu z muzyką, czyli tak ważne dla historii muzyki lata 60., upłynęła na nielicznych eksperymentach w kształtowaniu formy, którą dziś znamy pod nazwą teledysku. Swój udział musieli w tym mieć The Beatles, którzy w 1964 roku pokazali pełnometrażowy film muzyczny Noc po ciężkim dniu (ang. A Hard Day’s Night). Beatlesi zagrali samych siebie, a utwory, które znalazły się w filmie, ułożyły się niedługo potem w studyjny album o tym samym tytule. Najwyraźniej intuicja podpowiadała, że połączenie muzyki z językiem filmu jest dobrym pomysłem. Mimo że obraz okazał się kasowym sukcesem, należy go dziś uznać raczej jako poszukiwanie formy. Z mało zajmującą fabułą nie przetrwał próby czasu i nie pozwolił, aby historia zapamiętała członków zespołu jako chociażby obiecujących aktorów.
Sygnał jednak poszedł z samego szczytu. W tym samym roku ukazał się klip I Get Around zespołu Beach Boys. Widzimy w nim pięciu jednakowo ubranych przystojnych panów, z czego dwóch imituje grę na gitarze, a pozostali wystukują o swoje uda rytm słynnego surf rockowego hymnu. Wszystko to całkowicie statyczne, uchwycone na tle sztucznych palm i wciągniętego do studia samochodu. Ma to swój urok, ale z dzisiejszej perspektywy trąci myszką. Najwyraźniej pomysły jak wykorzystać przestrzeń muzyki i narzędzie filmu do uzyskania efektu artystycznej synergii były jeszcze kwestią przyszłości. Nieodległej.
W przeddzień ery MTV
Jeszcze w latach 60. David Bowie nakręcił teledysk do swojego pierwszego wielkiego przeboju Space Oddity. Sam utwór stał się częścią historii XX wieku, w związku z wykorzystaniem go przy pierwszym lądowaniu człowieka na księżycu. Natomiast teledysk przepadł, mimo że był jedną z pierwszych koncepcyjnych, artystycznych prób stworzenia teledysku rozumianego dzisiejszymi kategoriami, wprowadzającym elementy fabuły czy swoją autorską symbolikę. Wydaje się, że klip nie znalazł kanału, którym mógłby się przebić do zbiorowej świadomości. Bowie uczynił w historii teledysku krok do przodu. Każdy jego późniejszy klip był przemyślanym w detalach produktem (włącznie z ostatnim, okrutnie wymownym, do utworu Lazarus ze stycznia tego roku), ale jeszcze wtedy – w 1969 roku do przełomu nie doprowadził.
W latach 70. mariaż muzyki i filmu, a zwłaszcza telewizji, stawał się coraz silniejszy. Na Wyspach Brytyjskich święcił triumfy program muzyczny Top of the Pops. Prezentował on największe współczesne hity muzyki rozrywkowej, niekiedy z udziałem artystów na żywo w studio. Aby zachować walor promocyjny i zaznaczyć swoją obecność w programie notującym tydzień w tydzień rekordy oglądalności, jednocześnie nie fatygując się regularnie na występ live w telewizyjnym studio, gwiazdy zaczęły coraz częściej produkować filmy promujące utwór. Tę drogę obrał Freddie Mercury z zespołem Queen. Ich teledysk do rozbudowanej, niemalże operowej Bohemian Rhapsody uchodzi za jeden z kamieni milowych teledyskowej historii.
Naturalną koleją rzeczy muzyczne filmiki stały się w krótkim czasie kapitałem nie tylko artystycznym, ale i finansowym, co nie mogło ujść uwadze medialnych potentatów. W sierpniu 1981 roku wystartowała MTV (skrót od Music Television). Był to jednoznaczny znak, że teledysk wchodzi na salony kultury masowej. Pierwszy historyczny klip na antenie,Video Killed a Radio Star zespołu The Buggles, stał się legendą i ironicznym symbolem. Nie mniejszym niż Thriller Michaela Jacksona, który pojawił się niedługo później i na dobre rozkręcił teledyskową karuzelę.
Złote lata teledysków
Thriller w zasadzie oznaczał początek ery teledysków, jakie znamy dziś. Nie będzie dużą przesadą, jeśli powiemy, że Jackson nadał teledyskowi rangę dzieła ważnego odrębnego, kompletnego i oddzielnego na równi z muzyką. Klip przestał być tylko tłem, a stał się równorzędną piosence historią o popkulturowym znaczeniu. Sam Thriller to zainspirowany okultyzmem i światem wampirów minimusical. To niemalże etiuda filmowa, cały czas balansująca pomiędzy światem rzeczywistym a urojonym, która do dziś uchodzi za symbol lat 80. Teledysk ten zapisał się nie tylko w historii muzyki. Miał ogromne znaczenie także dla kariery Jacksona i stał się pierwszym krokiem do jego koronacji na króla popu.
Śladami Michaela masowo podążyli kolejni, co dla MTV oznaczało czas żniw i początek złotej ery. Gwiazdy ochoczo zaczęły sięgać po najnowsze osiągnięcia animacji komputerowych. Dziś, obserwując niektóre z nich, rodem z wczesnych gier na Atari, zbiera się na śmiech. Wtedy jednak były to wyżyny techniki. Do historii przeszły tak różne stylowo rzeczy, jak klip do Take On Me norweskiej grupy A-ha, nieco kiczowaty obraz do kultowego Money for Nothing Dire Straits czy ocierające się już o najniższą półkę dobrego smaku Tarzan Boy zespołu Baltimora. Tak właśnie wyglądał teledysk w latach 80.
Złote lata teledysku trwały w najlepsze także przez następną dekadę i pozwoliły na trwałe zapisać w pamięci milionów wizerunki ikon grunge’u – Nirvany, Pearl Jam, Soundgarden, czy Guns’n’Roses. Stylistyka mocniejszego gitarowego grania przyniosła też własne trendy, które znalazły odzwierciedlenie w klipach. Jednym z nich było naprzemienne połączenie fabularnej historii z fragmentami występu zespołu, czasem na żywo, czasem nagranego w dziwacznym miejscu na potrzeby klipu. Z tego czasu do historii przeszedł teledysk do Cryin’ grupy Aerosmith, pewnie dzięki kreacji Alicii Silverstone, dla której niezapomniana rola pełnej werwy i uroku zdradzonej nastolatki stała się przepustką do filmowej kariery.
Teledyski i możliwość nieustannego oglądania ich w MTV wykreowały nieśmiertelne, ikoniczne wizerunki wielu gwiazd. Kurta Cobaina wszyscy dziś widzą w zielonym paskowanym sweterku z klipu do Smells Like Teen Spirit, zaś Cyndi Lauper to rozwrzeszczana dziewczyna w marchewkowych włosach i czerwonej sukience z Girls Just Wanna Have Fun. Nawet Britney Spears kojarzy się do dziś z warkoczami grzecznej uczennicy w szkolnym uniformie z jednego ze swoich klipów.
Teledysk dzisiaj
Historia nie znosi próżni. Producenci wideoklipów w dalszym ciągu stają na głowie, aby w kilku minutach przekroczyć kolejne bariery, wymyślić nową koncepcję, wykreować promocyjny absolut. Tymczasem niektórym klipom scenariusz i zakończenie dopisuje samo życie, jak w przypadku wspomnianego Kendricka Lamara i skądinąd świetnego teledysku do Alright. Wymowę klipu wzmacnia kontekst trwających w Stanach zamieszek związanych z zastrzeleniem przez policję federalną czarnoskórych obywateli.
Mimo wielu świetnych klipów trudno oprzeć się wrażeniu, że obecnie większość materiału ginie w internetowym gąszczu. Bezgraniczny dostęp do gwiazd i nieustanne podglądanie ich życia spowodowały, że ten stał się formą nieco anachroniczną, a czasy monumentalnych, ikonicznych klipów zwyczajnie minęły. Jak śpiewali wspomniani The Buggles: Wideo zabiło radiową gwiazdę. Obrazy przyszły i złamały twoje serce. Klasyczne music video też przepadnie. Co będzie następne?
Macie swoje ulubione teledyski? Które klipy Waszym zdaniem zasługują na miano kultowych? Opublikuj swoją opinię w komentarzu!
Autor: Michał Kosiorek
Inne wpisy z tej kategorii
Komentarze
Dodaj komentarz
Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.
Pschemo
November Rain – G’n’R , na to zawsze czekałem na MTV