Lamborghini Countach – „fantastyczny” skrzydlaty byk

Hobby, Motoryzacja / 
Przed Państwem kolejna legenda na kołach, która większości motomaniaków, kojarzy się głównie z charakterystycznie otwieranymi do góry drzwiami. Mowa oczywiście o Lamborghini, a dokładniej o modelu Countach, który to zapoczątkował erę tzw. “lambo doors”.
We wstępie warto przypomnieć, że powstanie pierwszego supersamochodu od Ferrucciego Lamborghini, wzięło swój początek w kłótni owego Pana z równie znanym Enzo Ferrari. Ferrucci, który w tamtym czasie produkował tylko traktory, był niezadowolony ze swojego Ferrari i zaproponował wprowadzenie w nim zmian. Fakt ten oburzył Enzo, który zakwestionował kompetencję i wiedzę „jakiegoś traktorzysty”. Zdenerwowany Lamborghini, aby dowieść kto jest lepszy, stworzył swój pierwszy samochód osobowy 350 GTV, który wyraźnie przewyższał czerwone auta z Maranello. Tak więc historia supersamochodów sportowych z logiem byka, zrodziła się z prawdziwie męskiego zakładu o honor.
Od tamtej pory Automobili Lamborghini prężnie się rozwijała, tworząc np. sławny na całym świecie, świetny model Miura. Jednak nawet tak wspaniałe auto potrzebowało następcy i wtedy właśnie pojawił się on – Countach LP5000.
“Countach” w wolnym tłumaczeniu z języka piemocnckiego, oznacza fantastycznie i tak też określił go sam Bertone, kiedy jeden z pracowników jego biura stworzył projekt tego auta. Niestety potem nie zawsze było tak fantastycznie, zwłaszcza w kwestii silnika. Na pierwszy rzut oka, wspaniały 12 cylindrowy, gaźnikowy i widlasty motor benzynowy, o pojemności około 5 litrów i mocy 440 KM, a także doskonałej kulturze pracy, świetnych osiągach i przepięknym dźwięku, miał jedną poważną wadę – przegrzewał się. Problem okazał się na tyle poważny, że musiano zrezygnować z tej jednostki na rzecz o litr mniejszego, 385 konnego, ale również dwunastocylindrowego silnika z Miury, który zamontowano tuż przed tylną osią.
Aż trzy lata zajęło dopracowanie prototypu na tyle, żeby mógł być produkowany seryjnie. Pierwszy Countach, wypuszczony w roku 1974, posiadał przestrzenne nadwozie wykonane na bazie kratownicowej konstrukcji, spawanej z aluminiowych rurek fi40. Poszycie pojazdu wykonano w całości z aluminium, dzięki czemu całość ważyła niewiele ponad tonę. Bryła auta to klasyczny klin charakterystyczny dla aut sportowych, wyposażony dodatkowo przez studio Bertone w wiele smaczków. Największy i najbardziej rozpoznawalny z nich, to unoszone do góry drzwi. Nie można też zapominać o otwieranych światłach czy wielkich i licznych, aerodynamicznych wlotach powietrza do chłodnic.
Wnętrze “Lambo” to kwintesencja aut z lat 70’ – prostota ubrana w luksusową, skórzaną szatę. Jednak to nie ona tworzy ten niepowtarzalny klimat Countacha. To jego spartańskość i bezkompromisowość jest tutaj najważniejsza. Piękny ryk silnika, sztywna, ciężko pracująca skrzynia biegów, a także „ciężki” układ kierowniczy i unoszący się we wnętrzu zapach benzyny, dają poczucie jedności z autem bez żadnych elektronicznych “wspomagaczy” – całkiem inaczej niż we współczesnych, pozbawionych charakteru autach.
Jak wiadomo, silnik nie jest jedynym elementem tworzącym charakter samochodu. Równie ważne, a czasami nawet ważniejsze, jest to, w jaki sposób auto „się prowadzi” i zachowuje podczas jazdy. W Countachu o przeniesienie napędu dbała świetna, manualna, 5 stopniowa skrzynia biegów oraz dyferencjał o ograniczonym tarciu tzw. szpera. Każde koło samochodu posiadało niezależne, wielowahaczowe zawieszenie, dość zaawansowane jak na tamte czasy (np. aż cztery amortyzatory pracujące na tylnej osi). Niestety prowadzenie Countacha nie jest idealnie. Wiele osób, przyczyny tego stanu rzeczy upatruje w stosunkowo małych felgach i wąskich oponach o wysokim profilu (powodujących miękkość ścianek bocznych), które nie zapewniają dostatecznej stabilności auta na zakrętach.
Lamborghini było w pełni świadome niedoskonałości swojego „dziecka”, dlatego sukcesywnie, przez 16 lat produkcji, starło się je poprawić. W 1978 roku zakończono produkcję wersji LP400 i wprowadzono odmianę LP400 S, która została wyposażona w zmodyfikowane zawieszenie, szersze koła i nadwozie. Wszystkie innowacje wprowadzono w celu poprawy zachowania samochodu na drodze, jednak efekt prac nie był w pełni zadowalający, ponieważ w dalszym ciągu brakowało trakcji i pewności prowadzenia.
Po tym, jak firmę przejął Patrick Mimran, do produkcji wprowadzono wersję LP500 S z powiększonym do 4,8 litra silnikiem, który jednak dalej generował „zaledwie” 375 KM. Dopiero w 1985 roku udało się podnieść moc do 455 KM, poprzez zastosowanie nowego silnika V12 5,5 litra. Wersja ta nazwana została Countach Quattrovalvole (LP500 QV) i była pierwszym Lamborghini, które rozpędzało się do 100 km/h, w czasie poniżej 5 s (dokładnie 4,9 s).

Countacha produkowano aż do 1990 roku. Modelem jubileuszowym, wypuszczonym z okazji ćwierćwiecza marki, była wersja 25th Aniversary, która opuszczała fabrykę w San’tAgata od 1988 roku.Rocznicowy model od poprzednich wersji różnił się również wyglądem. Stylizację mistrza Marcello Gandini (który zaprojektował m. in. Miurę, De Tomaso Panterę, Lancię Delta czy Bugatti EB110) odważył się poprawić Horacio Pagani, ojciec sukcesu marki Pagani.

Łącznie wyprodukowano 2042 sztuki “fantastycznego”. Jako ciekawostkę warto dodać, że mimo zwiększania mocy, najwyższą prędkoscią maksymalną (316 km/h) legitymowała się pierwsza wersja LP400. Późniejsze modele rozpędzały się “tylko” do 295 km/h, głównie przez wzrost masy o ok. 400 kg, ale także przez spoilery (poprawiające docisk i stabilność auta na zakrętach), które wraz ze zwiększonymi wlotami powietrza, podnosiły opór aerodynamiczny samochodu podczas jazdy.
Lamborghini Countach, to według wielu osób najlepsze sportowe auto lat 70’. Trudno się z tym nie zgodzić. “Fantastyczny” nie był ideałem, ale dla swojej marki był niezwykle istotnym punktem w historii, który z pewnością nigdy nie zostanie zapomniany. To dzięki niemu Lamorghini zyskało rozgłos. To właśnie plakaty z  Countachem wisiały w wielu męskich pokojach przez długie lata i to on był prekursorem otwieranych do góry drzwi, które w dzisiejszych czasach, są znakiem “firmowym” Lamborghini.

Autor: Adrian Walkiewicz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Blaski i cienie gangsterskiego życia

Film, Kultura / 

Pasjonuje Was życie znanych gangsterów? Może sami kiedyś chcieliście być jak Al Capone? Jeżeli tak, to warto obejrzeć „Chłopców z ferajny” Martina Scorsese. Ten obraz z 1990 roku może całkowicie zmienić Wasze postrzeganie przestępczego życia jako fascynującej przygody na krawędzi prawa. „Chłopcy z ferajny” to zaprzeczenie „Ojca Chrzestnego” w najlepszym możliwym stylu.

Henry Hill (Ray Liotta) już jako chłopiec marzył o tym by zostać gangsterem. Zamiast chodzić do szkoły pracował na pobliskim postoju taksówek, gdzie spotykali się miejscowi mafiosi. Dzień po dniu jego fascynacja światem przestępczym rosła, a zadania jakie dostawał od Paula – szefa lokalnego gangu – były coraz poważniejsze. Razem z Henrym, swoje pierwsze kroki w półświatku stawiał Tommy DeVito (Joe Pesci). Wspólna praca i znajomi, stali się fundamentem wielkiej przyjaźni obu chłopców. Pewnego dnia na ich drodze pojawił się wpływowy gangster – James „Jimmy” Conway (Robert De Niro) – który wziął ich pod swoje skrzydła. Na ekranie oglądamy jak Henry i Tommy dorastają, a dzięki radom mentora stają się pełnoprawnymi członkami gangu. Trójka mężczyzn zaczyna nazywać siebie samych„chłopcami z ferajny”.

Idealnie dobrane.

Z przyjemnością zapraszamy Państwa do obejrzenia filmu o koszulach Miler Luxury Shirts, który powstał z wykorzystaniem najnowszych technologi pozwalających na rejestrowanie 500 klatek na sekundę. Film został nakręcony przez operatora jednej z największych stacji telewizyjnych w Polsce, a głos podłożył jeden z najlepszych polskich lektorów. Zamiast pustych słów ukazaliśmy proces produkcji naszych koszul od kuchni. Każdy może teraz zajrzeć do profesjonalnej szwalni i zobaczyć jak powstają najwyższej klasy koszule.

Film przedstawia prawdziwą historię życia gangstera Henrego Hilla, który naprawdę działał w Nowym Jorku. Obraz „Chłopcy z ferajny” oparty jest na książce Nicholasa Pileggi, o tym samym tytule. Scorsese w swoim filmie pokazał nam około trzydziestu lat życia Henrego – od młodego chłopca parkującego samochody, po bezwzględnego mordercę. Towarzyszymy głównemu bohaterowi zarówno podczas sukcesów jak i porażek. Widzimy nie tylko jak zdobywa fortunę i uznanie, ale też jak powoli pochłaniają go narkotyki i odwracają się od niego przyjaciele. Na pozór wspaniałe życie w końcu zmienia się w koszmar.

Martin Scorsese znany jest z tego, że jego filmy przepełnione są przemocą i rynsztokowym słownictwem. W „Chłopcach z ferajny” jest to jak najbardziej uzasadniony zabieg, dzięki temu film staje się jeszcze bardziej realistyczny, a widz ma okazję przekonać się jak brutalne jest życie gangstera. Reżyser nie próbował niczego upiększać, a bohaterowie to prości ludzie, którzy po prostu mieli odwagę zabijać i rabować by utrzymać swoje rodziny. „Chłopcy z ferajny” są filmem całkowicie innym niż „Ojciec Chrzestny”. Rodzina Corleone sprawiała wrażenie arystokratów, którym czasem bywało nie po drodze z prawem. Scorsese burzy te wyobrażenia i przedstawia nam swoją brutalną, ale bardzo realistyczną wizję amerykańskiej mafii. Jego punkt widzenia jest o tyle ciekawy, że sam wychował się w dzielnicy, którą portretuje w „Chłopcach z ferajny”.

Świetna historia i mocne męskie kino to wystarczający powód by sięgnąć po ten film, jednak prawdziwa bomba to kreacja Johna Pesciego. Warto poświęcić te dwie i pół godziny tylko po to, by zobaczyć jak rewelacyjnie stworzył postać Tommego DeVitto. Niezrównoważony, gadatliwy i bardzo niebezpieczny, a jednak niezmiernie sympatyczny – to cały Tommy. Trudno w to uwierzyć, ale nawet Robert De Niro wypada blado przy Pescim. Nie znaczy to oczywiście, że pozostałe role są słabe. Bynajmniej, ale postać Tommego to poprzeczka zawieszona bardzo wysoko. Doceniła to również kapituła oscarowa i przyznała Pesciemu nagrodę za najlepszą rolę drugoplanową w roku 1991. Warto również wspomnieć o świetnej ścieżce dźwiękowej, w filmie możemy usłyszeć takie zespoły jak: „The Rolling Stones”, „Cream” czy „The Who”. Wszystkie te elementy składają się na produkcję, którą trzeba obejrzeć.

portfel

Komentarze

  1. Pingback: Pakt z diabłem – niebezpieczny układ : Gentleman's Choice

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Czego nie robić na Facebooku

Lifestyle, Savoir Vivre / 

Większość z nas każdego dnia korzysta z internetu, wysyłamy e-maile, używamy różnego rodzaju komunikatorów, forów i portali społecznościowych takich jak Facebook. Niestety, wielu z nas wciąż nie wie, jak zachować się w sieci. Dzisiaj artykuł o najgorszych rzeczach, jakie możesz zrobić swoim znajomym na Facebooku.

facebook-logo

1. Pomyśl, zanim otagujesz znajomych

Być może wstawienie starego, zabawnego, zdjęcia z przedszkola albo podstawówki wyda Ci się śmieszne, ale nie każdy musi tak uważać. Dla niektórych takie zdjęcie może być powodem do wstydu. Warto również przemyśleć wstawianie zdjęć z imprez lub spotkań towarzyskich, szczególnie jeśli podczas zabawy pito alkohol. Chcesz się pochwalić zdjęciem? To dobrze, ale zrób to w inny mniej publiczny sposób. Wiele osób wśród swoich znajomych ma nie tylko kręgi towarzyskie, ale również zawodowe. Są tam osoby, które niekoniecznie powinny wiedzieć, że w sobotę Twój znajomy tańczył na stole.

2. Koniec z dodawaniem zdjęć swoich dzieci i zwierząt

Twoje pociechy z pewnością są urocze, ale nie każdy chce je codziennie oglądać na swojej facebookowej „ścianie”, nie każdy musi wiedzieć, ile ważą, mierzą lub co zjadły tego dnia na obiad. Poza tym, z pewnością za jakiś czas, kiedy Twoje dziecko podrośnie, nie będzie zadowolone z Twojego natarczywego dzielenia się z innymi jego życiem. Warto również pamiętać, że internet nie jest wcale taki anonimowy, jakbyśmy tego chcieli, raz wstawione zdjęcie może w nim pozostać na zawsze, może zostać przez kogoś skopiowane, a nawet wykorzystane do zupełnie innych celów. Dlatego warto dwa razy się zastanowić, zanim coś wstawimy.

irytujące grafiki wstawione na Facebook'a: zdjęcia psów

3. Koniec z prowadzeniem dziennika

Jesteś chory, idziesz pod prysznic, kupiłeś nowe spodnie, jedziesz na wakacje, zjadłeś obiad? Wspaniale, ale nie każdy musi o tym wiedzieć. Dzielenie się każdym, nawet najdrobniejszym szczegółem z życia prywatnego nie jest interesujące dla 95% Twoich znajomych na FB, więc weź pod uwagę zrezygnowanie z takich postów.

4. Nie zapraszaj wszystkich do znajomych

Znacie to uczucie, kiedy rozmawialiście z kimś raz w życiu przez 7 minut, a po godzinie od tej rozmowy dostajecie zaproszenie do znajomych na FB? Zbyt duża ilość znajomych bywa kłopotliwa. To przecież jasne, że nie utrzymujesz bliskich kontaktów z tysiącem osób. Ludzie przyczepią Ci łatkę osoby, która zaprasza wszystkich, tylko po to, żeby mieć jak największą liczbę „przyjaciół”. Jeśli nie masz czegoś do powiedzenia dużej grupie osób, zadbaj o to, aby w znajomych mieć faktycznie osoby, z którymi chcesz wymieniać informacje.

5. Użyj swojego prawdziwego zdjęcia

Jeśli chcesz mieć znajomych na Facebooku, na początek użyj swojego prawdziwego zdjęcia, po którym Twoi potencjalni nowi „przyjaciele” Cię rozpoznają. Oczywiście, wstawienie fotografii swojego nosa, puszki piwa lub ulubionego bohatera z kreskówki może wydawać Ci się dobrym pomysłem, ale tak naprawdę jedyny efekt, jaki nim osiągniesz, to dezorientacja.

nieodpowiednie zdjęcia profilowe

6. Nie zapraszaj wszystkich na wydarzenie

Czy znajomy z miasta oddalonego o 300 km wpadnie na imieniny naszej sąsiadki? Pewnie nie, ale i tak wysłałeś mu zaproszenie… Zakładasz nowy fanpage i chcesz fanów, więc zapraszasz, kogo możesz, nie zważając na upodobania? Zaproś tylko tych, których Twoja działalność faktycznie może interesować, ponieważ inni i tak zignorują powiadomienie od Ciebie.

7. Lubisz emotikony?

Spójrz na swoje stare posty czy wiadomości dla znajomych. Jeśli każde zdanie kończy się całą linijką emotikonów oznacza to, że przesadzasz. Z pewnością wydaje Cię się to dobrym pomysłem, ale dla większości osób, do których docierają Twoje wiadomości, jest to po prostu irytujące i niedojrzałe. Użycie emotikonów raz, dwa razy w poście jest jak najbardziej odpowiednie, ale pamiętaj, nie przesadzaj!

za dużo emotikonek

8. Nie „lajkuj” własnych postów

A więc sam lubisz swoje posty. Naprawdę?

Edmund lubi link, który sam zamieścił <facepalm>

 

9. Nie wysyłaj dużych, grupowych wiadomości

Podekscytowała Cię jakaś inicjatywa? Zbierasz lajki pod zdjęciem kuzynki w konkursie na najlepszą fryzurę lokalnego salonu fryzjerskiego, a może bardzo chcesz sprzedać wózek po dziecku, które właśnie z niego wyrosło? Wiadomość prywatna wysłana do wszystkich znajomych, jest jedną z najbardziej natarczywych i niechcianych form komunikacji. Zamiast zareagować, większość ludzi opuści konwersację myśląc o Tobie bez zbędnej życzliwości. Weź to pod uwagę!

za duża grupowa konwersacja

10. Nie dodawaj znajomych do grup bez ich zgody

Od kiedy Facebook wprowadził funkcję dodawania znajomych do różnego rodzaju grup bez ich wiedzy, robienie tego stało się bardzo popularne. Tworzysz jakąś nową społeczność, ok, ale nie zmuszaj do uczestnictwa w niej swoich facebookowych przyjaciół. Jeśli chcesz to koniecznie zrobić, najpierw zapytaj, a z pewnością w przyszłości odpłacą Ci tym samym.

Zapisz

portfel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Miler Menswear
Top