Louis Armstrong czyli król trąbki i jazzu

Ikony Stylu, Moda / 

Najważniejszy improwizator jazzowy, ze specyficznym, rozpoznawalnym na całym świecie głosem, ogromnym poczuciem humoru i szerokim zaraźliwym uśmiechem. Trębacz jazzowy, wokalista i kompozytor tego gatunku, a także ikona stylu, czyli Louis Daniel Armstrong. Urodził się 4 lipca 1901 r. w Nowym Orleanie w biednej rodzinie. Ojciec odszedł, gdy Louis był mały, a jego matka została prostytutką, by utrzymać rodzinę. Chłopca wychowywała babcia, jednak już jako dziecko musiał opuścić szkołę, żeby zarobić pieniądze na swoje utrzymanie. Pracował wówczas u żydowskiej rodziny, która zauważyła talent muzyczny dziecka i zachęcała go do śpiewania.  

Pod koniec 1912 roku doszło do nieszczęśliwego zdarzenia. W sylwestra chłopiec został aresztowany i wysłany do Colored Waif’s Home, ponieważ wystrzelił z pistoletu swojego ojczyma. To właśnie tam Louis rozpoczął edukację, która rozbudziła jego wielką miłość do muzyki. Po opuszczeniu domu dla chłopców młody Armstrong zaczął poważnie myśleć o muzyce. Jego mentorem został wówczas Joe King Olivier.

W 1918 roku Louis ożenił się z Daisy Parker, jednak ten związek nie przetrwał długo. W tym czasie artysta wziął pod opiekę trzyletniego Clarence’a, syna kuzynki, która zmarła przy porodzie. Armstrong opiekował się upośledzonym umysłowo chłopcem do końca życia.

Wkrótce Satchmo (pseudonim artystyczny Armstronga) porzucił na stałe pracę fizyczną i skupił się wyłącznie na muzyce, a w 1918 roku zastąpił Olivera w zespole Kid Ory’s. Lato 1919 roku spędził grając koncerty na łodziach. W tym czasie doskonalił również swoje umiejętności muzyczne i spotykał się z mistrzami jazzu takimi jak np. Bix Beiderbecke, Jack Teagarden. Armstrong nie planował wyjazdu z Nowego Orleanu, ale gdy Oliver zaproponował mu dołączenie do Creole Jazz Band, Louis musiał wyjechać do Chicago. Tam artysta, dzięki swojemu talentowi, zdobył dużą popularność. Zmiany nastąpiły nie tylko w jego życiu zawodowym, ale też w prywatnym. Muzyk zaczął spotykać się z pianistką zespołu – Lilian Hardin, z którą w 1924 roku wziął ślub.

To właśnie partnerka namówiła artystę do zerwania współpracy z mentorem. Pops (pseudonim Armstronga) odszedł z zespołu i dołączył do Fletcher Henderson’s Orchestra w Nowym Jorku. Muzyk wywarł duży wpływ na lidera zespołu i jego aranżacje. Jednak Henderson zabronił Louisowi śpiewać, ponieważ uważał, że jego głos jest zbyt szorstki dla wysublimowanych gustów północnej części Stanów Zjednoczonych. Rozczarowany Satchmo w 1925 roku wrócił do Chicago i zaczął razem ze swoją żoną występować w zespole Dreamland Café. Niemniej pobyt w Nowym Jorku nie był bezowocny, bo w tym czasie Armstrong wydał kilkadziesiąt płyt jako muzyk towarzyszący. Stworzył inspirujące utwory jazzowe z artystami, takimi jak np. Sidney Becket czy Bessie Smith.

Od 1925 do 1928 roku wraz z zespołem His Hot Five zrealizował ponad 60 nagrań. W duecie z Erlem Fatha Hiresem stworzył utwory takie jak Weather Bird czy West End Blues, które zapisały się w historii jazzu. Louis ma na swoim koncie również sporo występów teatralnych. Latem 1929 roku wystąpił na Broadwayu w spektaklu pod tytułem: Connie’s Hot Chocolates. Armstrong miał duży wpływ nie tylko na jazz, ale również na muzykę popularną. Artysta i jego twórczość były inspiracją dla wielu późniejszych muzyków: m.in. Binga Crosby’ego, Franka Sinatry czy Elli Fitzgerald. Pops, jako jeden z pierwszych zaczął śpiewać scatem (dźwiękonaśladowczy sposób śpiewania).

W 1932 roku po raz pierwszy wystąpił w filmie, w tym czasie stworzył również swój pierwszy objazd po Anglii. Louis, chociaż był bardzo lubiany przez muzyków i publiczność, to dla większości krytyków był zbyt dziki, dlatego otrzymał od nich najbardziej surowe i często podszyte rasizmem recenzje. Krytyczne opinie nie powstrzymały Satchmo przed kontynuowaniem kariery i w 1933 roku rozpoczął, jeszcze większą niż poprzednia, trasę po Europie. Jednak lata gry na trąbce odbiły się negatywnie na zdrowiu muzyka –  zaczął mieć problemy z ustami.

Po powrocie do Chicago Armstrong został bez zespołu i kontraktów, za to miał wiele problemów, od zdrowotnych zaczynając, na mafijnych kończąc. Jednak dzięki swoim znajomościom udało mu się rozwiązać kłopoty i zaczął nagrywać dla wytwórni Decca Record. W tym czasie rozwiódł się też z Lil Hardin i ożenił się ze swoją wieloletnią partnerką – Alphą Smith, ale i to małżeństwo nie było udane i trwało zaledwie cztery  lata.  Niedługo po rozwodzie artysta wziął ślub po raz czwarty i zarazem ostatni. Jego wybranką była tancerka – Lucille Wilson.

Pod koniec lat 40. Pops nadal nagrywał dla wytwórni Deccca. Wtedy też stworzył największe hity takie jak Blueberry Hill czy La Via En Rose. W połowie lat 50. jego popularność rosła coraz bardziej, szczególnie za granicą. Bardzo często występował w Europie, Azji i Afryce, dlatego zaczęto nazywać go Ambasadorem Satchmo. Artysta napisał własną biografię pod tytułem Moje życie w Nowym Orleanie, w której wspominał swoje dzieciństwo, młodość oraz początki kariery muzycznej. W 1967 roku powstała zupełnie nowa ballada – What a Wonderful World, która różniła się od jego poprzednich utworów. W tej piosence nie usłyszymy tak charakterystycznej dla Armstronga trąbki. W tle jego chropowatego głosu będą za to brzmiały instrumenty smyczkowe. Ta kompozycja stała się przebojem na całym świecie, a szczególną popularnością cieszyła się w Anglii i RPA. W 1968 roku została wykorzystany do filmu Good Morning, Vietnam.

Rok później, z powodu wyczerpującego trybu życia, artysta zaczął chorować na serce i nerki, dlatego nie mógł już występować.  Problemy ze zdrowiem i śmierć menadżera Louisa wpłynęły na dalszą karierę artysty, a zawał serca, który muzyk przeszedł po jednym z koncertów, jeszcze bardziej go osłabił. Armstrong zmarł 6 lipca 1971 w swoim domu.

Louis Armstrong był najważniejszą postacią w muzyce w latach 20. Wystąpił również w ponad trzydziestu filmach, z których większość stanowiły te pełnometrażowe. Rocznie wykonywał ok. 300 koncertów. Pomimo tego, że artysta zmarł prawie pięćdziesiąt lat temu, jego popularność wciąż rośnie, a legenda jazzmana jest wciąż żywa.

Autor: Agata Szymczak

Inne wpisy z tej kategorii

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Postanowienia noworoczne. Tym razem Ci się uda!

Lifestyle / 

Postanowienia noworoczne. Dlaczego je robimy, czemu nie udaje się nam ich dotrzymać i jak to zmienić?

Zacznę się odchudzać lub zdrowiej odżywiać. Zmienię pracę. Rzucę palenie. Zacznę regularnie chodzić na siłownię. Będę bardziej zorganizowany. To postanowienia noworoczne, które w naszych głowach, a potem kalendarzach, pojawiają się najczęściej. I to one, zwykle pod koniec roku są skreślane z listy, jako „niezrealizowane”. Dlaczego zatem robimy noworoczne postanowienia? Czemu, mimo wcześniejszych doświadczeń, wciąż sięgamy po długopis i wypisujemy postanowienia, choć wiemy że nie uda na się ich wypełnić?

Zamierzenia noworoczne robimy przede wszystkim dlatego, że sprawia nam to przyjemność. Jest to zwyczajnie przyjemne zajęcie. Możemy stworzyć bardzo pozytywną wizję swojej przyszłości. Snujemy plany i marzenia o lepszych nas. I mimo iż  postanowienia mogą dotyczyć wielu różnych elementów naszego życia, to jednak najczęściej (o ile nie zawsze) mają najwięcej wspólnego z nami. Decydujemy się na zmiany, których zadaniem jest poprawienie lub stworzenie zupełnie nowego – w naszej opinii lepszego, wizerunku naszej osoby. Chcemy pracować zarówno nad psyche (dusza) jak i physis (ciało). Dlatego, co roku stawiamy sobie nowe cele lub z uporem maniaka powtarzamy zeszłoroczne, by usilnie dążyć do bycia lepszym. Co roku mamy mocne postanowienie, że „tym razem się uda”, „w tym roku będzie inaczej”.

Potrzeba zmian?

Powodem do robienia postanowień noworocznych jest też nasze podświadome przeświadczenie, podsycane przez media czy Internet, że zmiana cyferki w dacie (tak jak w wieku), to coś wielkiego i wymaga od nas wielkich rzeczy, wielkich postanowień, wielkich zmian. To trochę tak, jakbyśmy zapominali o tym, że przecież 2 stycznia i tak musimy wstać do pracy i nasze ewentualne postanowienia musimy wpleść w codzienne obowiązki. Jednak presja i bombardujące nas zewsząd informacje o tym, że warto coś sobie postanowić w nowym roku, sprawiają, że rodzi się w nas usilna potrzeba zmian na kolejne 365 dni. To trochę,  jak z reklamami, które potrafią nam wmówić, że potrzebujemy nowego telewizora, samochodu czy wakacji za 5 tysięcy złotych, gdy tak naprawdę POTRZEBUJEMY jedynie pożywienia, snu, seksu, dachu nad głową, wody itp.

Jakby tego było mało, najczęściej postanowienia noworoczne wiążą się z rezygnacją z czegoś przyjemnego (np. z jedzenia słodyczy) lub wręcz katowaniem się („będę chodzić 7 razy w tygodniu na siłownię”). Bardzo rzadko umiemy przekształcić je w coś, co nie będzie brzmiało strasznie, a przyniesie podobny skutek (np. „przerzucę się na gorzką czekoladę i będę pić tylko colę zero”). Efekt będzie podobny, a my nie będziemy myśleć o czekoladzie z orzechami każdego wieczoru.

Okazuje się, że statystycznie dotrzymujemy jedynie 10% postanowień. To bardzo mało, biorąc pod uwagę, że robimy je co roku i za każdym razem brzmią one dokładnie tak samo lub wprowadzamy jakieś drobne, kosmetyczne zmiany. Reszta gdzieś się „rozmywa” w ciągu roku. Okazuje się, że albo trudno jest je pogodzić z codziennością lub tracimy chęci już na starcie.

Wszystko opiera się na odpowiedniej motywacji, samokontroli i silnej woli, którą mamy w sobie lub nie. Jeśli szybko rezygnujemy z wszelkich, nawet drobnych postanowień, a zjedzenie czterech burgerów na kolację w każdy dzień parzysty jest od nas silniejsze, niż zachowanie zdrowia i zgrabnej sylwetki, to… nic straconego. Wszystkiego można się nauczyć. Wyćwiczyć. I wyrobić sobie zupełnie nowe nawyki. Nie tylko żywieniowe czy związane ze sportem, ale także te życiowe.

Jak zrealizować postanowienia noworoczne?

Co zatem zrobić, by zwiększyć szanse na dotrzymanie słowa samemu sobie? Jak podejść do sprawy postanowień noworocznych, by tym razem wreszcie się udało? Sposobów na to jest kilka. Przyjrzyjmy się im.

Kilka mniejszych zamiast jednego dużego

Pierwszą rzeczą, którą powinniśmy zrobić, jeśli chcemy poważnie i rzetelnie podejść do postanowień noworocznych, to rozbicie trudnych celów na mniejsze. Dużo łatwiej będzie nam osiągnąć cokolwiek metodą tak zwanych małych kroków. Jeśli już uprzemy się na chodzenie na siłownię, to może zamiast kupować karnet na cały 2016 rok, warto kupić na miesiąc i 31 stycznia podjąć decyzję, czy chcemy chodzić dalej czy może w lutym spróbujemy basenu, a w marcu lekcji tańca z partnerką lub jogi. W naszej głowie od razu stworzy się przyjemna wizja próbowania czegoś nowego, eksperymentów, nowych doświadczeń, zamiast przerażających myśli o 12 miesiącach na bieżni i ławeczce do wyciskania ciężarów.

Realizm

Nasze postanowienia nie powinny kolidować z codziennością. Po Świętach i urlopie w okolicach nowego roku, trochę wypadamy z rytmu pracy i łatwo nam zapomnieć, że choćbyśmy stanęli na rzęsach, to nie damy rady wcisnąć 1,5 godziny siłowni przez 7 dni w  tygodniu, gdy pracujemy po 8 godzin w biurze, potem mamy 2 godziny angielskiego, odbieramy dzieciaki z przedszkola i idziemy na obiecaną randkę z żoną. Weźmy pod uwagę codzienne obowiązki i to pod nie dopasowujmy i ustalajmy noworoczne postanowienia.

Obserwacja i opis postępów

Kolejnym sposobem na to, by łatwiej było nam dotrzymać noworocznych postanowień, jest rzetelna obserwacja i opisywanie postępów. Zerknięcie na koszulkę, która jeszcze miesiąc temu była obcisła, a dzisiaj lekko wisi w okolicach brzucha, na pewno nas podbuduje i da dodatkowego kopniaka motywacyjnego, bo okaże się, że nie tylko warto się zmieniać, ale też nasza ciężka praca przynosi wymierne efekty.

Wsparcie bliskich

Można również o swoich planach powiedzieć komuś bliskiemu. Jest to jednak dość ryzykowne. Niektórzy, kiedy już np. powiedzą wszystkim znajomym, że mają zamiar napisać książkę czy ćwiczyć, wypowiedzą ten cel na głos, to natychmiast tracą nim zainteresowanie, gdyż nasza podświadomość rejestruje to, jako zadanie wykonane lub w trakcie realizacji. Dlatego już nam się „nie chce” tak bardzo tego robić i próbować. Jednak, jeśli będziemy się trzymać założeń i planów, to rozmowa z przyjacielem czy bliskim, który podpyta o progres i będzie wspierał nas w kryzysach, może być bardzo dobrą pomocą w utrzymaniu się na ścieżce ku dobrym zmianom.

Predyspozycje

I jeszcze last but not least to o czym często zapominamy, czyli nasze indywidualne predyspozycje, zarówno fizyczne, które mogą nam uniemożliwić np. przebiegnięcie 40 maratonów w pół roku albo zostać pilotem odrzutowca, jak i psychiczne, jak np. brak silnej woli, niska samoocena, obniżone poczucie własnej wartości, brak wiary w siebie i we własne możliwości, wieczne poczucie porażki i skuteczności.

Jak zatem dotrzymać postanowień noworocznych? W dużym skrócie. Dla przypomnienia i do zapamiętania: wziąć pod uwagę własne możliwości, regularnie notować postępy, połączyć je z codziennością i poprosić o wsparcie bliskich. To do dzieła. I powodzenia!

Autor: Monika Kotlarek
Psycholog i psychoterapeuta. Autorka bloga www.psycholog-pisze.pl. Fascynuje ją człowiek. Prywatnie lubi podróże, kocha Australię i kilogramami czyta książki. Lubi merytoryczne dyskusje do rana, sushi i dobre wino.

portfel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Nowy rok, nowy rajd Dakar!

Hobby, Motoryzacja / 

Motoryzacyjny koniec roku najczęściej kojarzy się nam z wyprzedażami nowych aut w salonach, z kończącego się roku produkcyjnego. Natomiast w rajdach terenowych, przełom roku jest chyba najważniejszą datą w kalendarzu ze względu na rozgrywany wtedy Dakar.

Początkowa impreza, odbywająca się od 1979 roku, była nazywana rajdem Paryż-Dakar. Jej pomysłodawcą jest francuz Thierry Sabine, który wymyślił sposób jej zorganizowania, gdy zgubił się na Libijskiej pustyni w 1977, na jednym z odcinków zawodów Abidżan-Nicea. Do 2001 roku (z nielicznymi wyjątkami) trasa wiodła z Paryża, przez afrykańskie bezdroża do Dakaru. W latach 2002-2008 rajd startował też z wielu innych europejskich miast, dalej jednak jego trasa prowadziła przez Afrykę. Punkt zwrotny nastąpił w 2008 roku, kiedy to został on odwołany z powodu zagrożenia terrorystycznego.

Po tych wydarzeniach organizatorzy postanowili, w imię bezpieczeństwa, złamać zasadę rozgrywania rajdu na terenie Europy i Afryki. W 2009 roku Dakar zadomowił się w Ameryce Północnej i jest rozgrywany na tym kontynencie do dziś. Tegoroczna edycja rozpoczyna się 2 stycznia startem z Buenos Aires. Zawodnicy osiągną metę 16 stycznia w argentyńskim Rosario, po przejechaniu ponad 9 tys. km.

Nie bez powodu Dakar jest uznawany za najtrudniejszy rajd na świecie. Długość trasy przebiegająca przez góry, dzikie bezdroża i pustynie oraz temperatura i warunki atmosferyczne często zbierały śmiertelne żniwo wśród startujących. Praktycznie w każdej edycji rajdu ginął jeden z jego uczestnik. Niestety, w zeszłym roku najwyższą cenę za marzenia o starcie w Dakarze zapłacił polski motocyklista Michał Hernik. Poniósł on śmierć, w wyniku przegrzania organizmu podczas trzeciego etapu rajdu, 14 km przed metą odcinka.

Dakar to śmiertelne wyzwanie nie tylko dla kierowców i ekip, ale i dla sprzętu, którym ci podróżują. Wśród samochodów prym od kilku lat wiedzie ekipa Mini, wystawiając na tą morderczą próbę model All 4 Racing. Auto ma jednak niewiele wspólnego z tymi pojazdami marki, które możemy podziwiać na miejskich ulicach. Praktycznie poza wyglądem zewnętrznym, samochody dakarowe nie mają cech wspólnych z tymi produkowanymi masowo w fabryce.

All 4 Racing to w całości konstrukcja rurowa. Szkieletem auta nie jest samonośna karoseria, lecz spawana konstrukcja rurowa. Zapewnia ona większą sztywność, niższą masę i większe bezpieczeństwo niż klasyczna blaszana konstrukcja auta. Poszycie nadwozia wykonane jest z kompozytów, w większości z lekkiego i wytrzymałego włókna węglowego. Szklane szyby zastąpione są odpowiednikami z plastiku i nie opuszczają się w dół, tak jak w klasyczny aucie. Posiadają jedynie mały, odsuwany wizjer, którym można wpuścić trochę powietrza z zewnątrz… jednak na niewiele się to zdaje. Temperatura powietrza na większości odcinków często wynosi prawie 50 stopni, a „rajdówki” nie posiadają klimatyzacji. Nie trudno więc sobie wyobrazić, jaka temperatura panuje w środku auta podczas odcinka specjalnego. Otwieranie wspomnianych wizjerów niewiele pomaga, a dodatkowo do terenówki wpadają przez nie spore ilości wznieconego pyłu i piasku.

W wentylacji przy szybkiej jeździe pomagają przemyślanie zaprojektowane liczne wloty powietrza w aucie, wbudowane w jego przód, dach i boki. Gorzej jest w przypadku wolniejszych odcinków, gdy z powodu niższego pędu powietrza wentylacja nie działa tak sprawnie.

Takie warunki wymagają od konstruktorów terenówek stosowania specjalnych systemów chłodzenia mechanizmów auta. Dlatego np. tylne hamulce Mini chłodzone są zarówno standardowo – powietrzem, jak w autach cywilnych oraz wodą. Wszystko to, dla obniżenia temperatury pracy układów i zapewnienia im większej niezawodności. Również zawieszenie All 4 Racing nie przypomina tego stosowanego w zwykłych autach. Układ oparty jest na systemie wielu wahaczy, w których zamiast gumy zastosowano poliuretanowe tuleje lub metalowe unibale. Za pracę i odpowiedni skok każdego z kół, odpowiadają po dwa amortyzatory ze sprężyną śrubową, które są wyposażone w cały szereg regulacji i nastawów, takich jak twardość, wysokość, siła tłumienia, wbicia czy wybicia.

Kokpit auta bardziej przypomina ten znany z samolotów niż z drogowych modeli Mini. Tutaj przeważa jednak nie estetyka a funkcjonalność, ponieważ wszystko musi być łatwe w obsłudze w ferworze walki na odcinku specjalnym. Ergonomia i funkcjonalność jest więc tutaj bardzo istotna. Zwłaszcza że przełączników jest kilka razy więcej niż w autach drogowych i obsługują o wiele więcej systemów, takich jak rozbudowany GPS i monitoring parametrów rajdówki. Za bezpieczeństwo podróżnych odpowiadają nie poduszki powietrzne, a kubełkowe fotele, wielopunktowe pasy bezpieczeństwa, kaski, niepalne kombinezony, specjalna bielizna i oczywiście wspomniana wcześniej klatka bezpieczeństwa, będąca szkieletem auta.

Sercem terenówki jest silnk… diesla. Tak, motor wysokoprężny lepiej radzi sobie w Dakarze niż „benzyniak”. Zarówno ze względu na swoją budowę, jak i parametry. W rajdach terenowych, od ilości koni mechanicznych, ważniejsza jest wartość momentu obrotowego i jego dostępność w zakresie prędkości obrotowej silnika. W dieslach  jest po prostu o wiele więcej niutonometrów niż w silnikach benzynowych i dostępne są w niższych partiach obrotów, przez co silnika nie trzeba „kręcić tak wysoko”. Dzięki temu nie pracuje on na skraju swojej wytrzymałości, jest mniej awaryjny i… ekonomiczniejszy. Tak, ekonomia w Dakarze, jak w każdym sporcie długodystansowym jest ważna. Mini zostało wyposażone w ponad 400 litrowy bak paliwa, który daje pewność, że nie zabraknie nam paliwa na środku trasy – choć w historii rajdu również zdarzały się takie przypadki. Najczęściej z powodu usterki czy wycieku lub błędu nawigacyjnego załogi, która gubiąc się wyjeżdża nieplanowane kilometry (w latach 80. w rajdzie nie stosowano układów GPS i łączności, załoga mogła liczyć tylko na mapę i własne umiejętności).

Silnik diesla powstał przy współpracy sportowego oddziału marki BMW – M GMBH (Mini jest własnością BMW). Jest to sześciocylindrowa jednostka rzędowa o pojemności 3 litrów, wspomagana turbodoładowaniem, 24 zaworami w głowicy i zasilana systemem Common Rail marki Bosch. Takie rozwiązania pozwoliły uzyskać ponad 300 KM i aż 700 Nm! Gwarantuje to odpowiednią dzielność auta na trudnym terenie czy piaszczystych wydmach.

Silnik sprzężono z kołami za pomocą sekwencyjnej skrzyni biegów o 5 lub 6 przełożeniach i metalowym, 3 tarczowym sprzęgłem. Mini oczywiście posiada stały napęd na cztery koła, wsparty dodatkowo rozbudowanymi elektronicznymi systemami zmiany charakterystyki pracy czy rozdziału siły. O odpowiednią przyczepność dbają specjalne, wyczynowe opony, dobierane do charakterystyki odcinka specjalnego. All 4 Racing maksymalnie może zabrać ze sobą 3 koła zapasowe, na ulicy taka ilość jest zbyteczna, w Dakarze czasem i trzy „zapasy” nie wystarczają, szczególnie na kamienistych i dziurawych trasach. Chociaż, czasem na polskich drogach jeden „zapas”, to też za mało.

O odpowiednio skuteczne zatrzymywanie dbają wspomniane wcześniej, chłodzone wodą, sześciotłoczkowe, wentylowane hamulce AP Racing. Całe, gotowe do ścigania auto waży regulaminowe 1900 kg. Załoga zabiera ze sobą również odpowiedni zestaw narzędzi, którym w pewnym stopniu udaje się naprawić rajdówkę nawet na środku pustyni.

Mini od kilku lat wiedzie prym w Dakarze, opisane rozwiązania okazały się skuteczne i trwałe. Jednak firma X-raid, produkująca we współpracy z tą brytyjską marką dakarówki, nie spoczywa na laurach i ciągle udoskonala swój twór. Jak poradzi sobie Mini w najbliższej edycji Dakaru? Tego dowiemy się już 16 stycznia na mecie w Argentynie. W tym roku w kategorii samochodów za kierownicą All 4 Racing startuje, doświadczony już w Dakarze, najbardziej utytułowany polski skoczek Adam Małysz oraz uczestnik poprzednich edycji rajdu, w kategoriach motocykli, Kuba Przygoński. Za obu Panów, jak i całą polską reprezentację w Dakarze (we wszystkich kategoriach – auta, motocykle, quady i ciężarówki) cała redakcja Gentleman’s Choice, włącznie ze mną, mocno trzyma kciuki i życzy sukcesów.

Wam, drodzy czytelnicy działu Moto, dziękuję serdecznie za mijający rok i życzę pomyślności, szczęścia, radości oraz przede wszystkim wymarzonego auta w Waszym garażu, w nadchodzącym 2016 roku. Do zobaczenia już za chwilę w kolejnych artykułach – chętnie dowiem się z komentarzy, o czym chcielibyście poczytać w najbliższym czasie w moich moto-artykułach.

Autor: Adrian Walkiewicz

portfel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Miler Menswear
Top