Stany Zjednoczone w pierwszej połowie dwudziestego wieku to kopalnia pomysłów dla filmowców. Fabułę można oprzeć na wielkim kryzysie albo opowiedzieć historię o rozkwicie jazzu. Przedwojenne USA może być także tylko pretekstem do pokazania pięknych samochodów i stylowo ubranych ludzi. Lata trzydzieste to też świetny okres dla wszelkiego rodzaju oszustów i kanciarzy, którzy żerując na naiwności ludzi, szybko się bogacili. „Żądło” George’a Hilla to właśnie jedna z historii o naciągaczach i ich sprytnych sposobach na zdobycie pieniędzy. Jednak w tym przypadku większą sympatię budzą złodzieje niż ich ofiary.
Kanciarski los
Główny bohater – Johnie Hoker (Robert Redford) – jest kanciarzem. Wraz ze swoim przyjacielem Lutherem zarabiają na życie, oszukując ludzi. Pieniądze z akcji nie są zbyt duże, ale pozwalają przetrwać w ogarniętej kryzysem Ameryce. Pewnego dnia Johnie i Luther okradają kuriera mafii, a szef tejże wydaje na nich wyrok. Głównemu bohaterowi udaje się uciec przed zabójcami, ale jego przyjaciel zostaje znaleziony martwy pod swoim domem. Po tym zdarzeniu Johnie postanawia znaleźć Gondorfa (Paul Newman) – dawnego kompana Luthera – i zemścić się na człowieku, który odpowiedzialny jest za śmierć przyjaciela. Henry Gondorf to oszust, który ukrywa się przed policją i wydaje się, że lata jego świetności już przeminęły. Jest on jednak jedyną nadzieją Johniego na przeprowadzenie naprawdę wielkiej akcji i „puszczenia z torbami” Doyle’a Loonegana (Robert Shaw). Obaj oszuści zaczynają przygotowania do wielkiego skoku, ale najpierw muszą poradzić sobie ze skorumpowanym policjantem i płatnymi zabójcami polującymi na Henry’ego.
Największy skok w historii
Największym atutem „Żądła” jest przemyślana i świetnie skonstruowana fabuła. Intryga wprawdzie zawiązuje się na oczach widza, ale mimo to zwroty akcji wiążą się z niemałym zaskoczeniem. Oglądamy historię o najlepszych kanciarzach w USA, którzy szykują największy numer w historii – takie zagęszczenie sztuczek i oszustw powinno chociaż trochę uodpornić widza na tego typu niespodzianki. Nic z tego, jesteśmy ciągle nabierani nie mniej niż główny antagonista. Widać, że twórcy przyłożyli się nie tylko do fabuły, ale dopracowali każdy szczegół. W filmie ciężko znaleźć jakieś błędy czy nieścisłości, a o to przy tego typu historii nie trudno. „Żądło” podobało się nie tylko publiczności, ale także krytykom filmowym, czego efektem jest przyznanie mu aż siedmiu oscarowych statuetek, w tym tej najważniejszej – za najlepszy film.
Klimat lat 30.
Podczas oglądania „Żądła” trudno uwierzyć, że film został stworzony w 1971 roku. Scenografia, muzyka czy stroje – wszystko to idealnie oddaje klimat przedwojennych Stanów Zjednoczonych. Jednak George Hill nie poprzestał tylko na tym, poszedł o krok dalej, jeszcze bardziej odwołując się do czasów Wielkiego Kryzysu. „Żądło” od strony formalnej czerpie z kinematografii lat trzydziestych, dobrym przykładem są tu przejścia między scenami w formie chmurek czy kółek. Najbardziej widoczny jest jednak podział filmu na sześć rozdziałów, początek każdego sygnalizowany jest planszą z nazwą danej części i ręcznie wykonanym rysunkiem. Wszystkie te smaczki, na pozór niewiele znaczące, sprawiają, że „Żądło” może oszukać mniej obeznanego widza i przekonać go, że ma do czynienia z dziełem z przed osiemdziesięciu lat.
Żądło czaruje do dzisiaj
„Żądło” to jeden z najlepszych filmów opowiadających o oszustach. Film jest pozornie prosty, jednak dzięki temu, że został dopracowany w każdym szczególe, jest prawdziwym majstersztykiem. Świetna gra Redforda i Newmana to kolejne atuty, jednak aktorom o takiej renomie ciężko pozytywnie zaskoczyć widzów. Zresztą tempo akcji i fakt, że fabuła wymaga ciągłej uwagi sprawia, że w „Żądle” aktorstwo staje się sprawą drugorzędną – najważniejsze, że nie przeszkadza. Za minus można uznać słabo zarysowane tło społeczno-historyczne, w końcu akcja dzieje się w czasie wielkiego kryzysu, a w filmie zostało to niemalże całkowicie pominięte. Najważniejsza jednak w „Żądle” jest akcja, a tej w filmie nie brakuje. Jednym słowem – klasyk, który potrafi nie tylko zaskoczyć, ale też zaczarować.
Autor: Mateusz Stachura
Komentarze
Dodaj komentarz
Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.
Michał Możejko
To jeden z moich ulubionych filmów. Nie znalazłem w nim absolutnie niczego, co uznałbym za wadę. Równie często wracam chyba tylko do takich perełek jak „Prawo Bronxu” i „Cotton Club”. No i może do „Nieoczekiwanej zmiany miejsc” z Eddie’m Murphy’m. :)