Nowy rok, nowy rajd Dakar!

Hobby, Motoryzacja / 

Motoryzacyjny koniec roku najczęściej kojarzy się nam z wyprzedażami nowych aut w salonach, z kończącego się roku produkcyjnego. Natomiast w rajdach terenowych, przełom roku jest chyba najważniejszą datą w kalendarzu ze względu na rozgrywany wtedy Dakar.

Początkowa impreza, odbywająca się od 1979 roku, była nazywana rajdem Paryż-Dakar. Jej pomysłodawcą jest francuz Thierry Sabine, który wymyślił sposób jej zorganizowania, gdy zgubił się na Libijskiej pustyni w 1977, na jednym z odcinków zawodów Abidżan-Nicea. Do 2001 roku (z nielicznymi wyjątkami) trasa wiodła z Paryża, przez afrykańskie bezdroża do Dakaru. W latach 2002-2008 rajd startował też z wielu innych europejskich miast, dalej jednak jego trasa prowadziła przez Afrykę. Punkt zwrotny nastąpił w 2008 roku, kiedy to został on odwołany z powodu zagrożenia terrorystycznego.

Po tych wydarzeniach organizatorzy postanowili, w imię bezpieczeństwa, złamać zasadę rozgrywania rajdu na terenie Europy i Afryki. W 2009 roku Dakar zadomowił się w Ameryce Północnej i jest rozgrywany na tym kontynencie do dziś. Tegoroczna edycja rozpoczyna się 2 stycznia startem z Buenos Aires. Zawodnicy osiągną metę 16 stycznia w argentyńskim Rosario, po przejechaniu ponad 9 tys. km.

Nie bez powodu Dakar jest uznawany za najtrudniejszy rajd na świecie. Długość trasy przebiegająca przez góry, dzikie bezdroża i pustynie oraz temperatura i warunki atmosferyczne często zbierały śmiertelne żniwo wśród startujących. Praktycznie w każdej edycji rajdu ginął jeden z jego uczestnik. Niestety, w zeszłym roku najwyższą cenę za marzenia o starcie w Dakarze zapłacił polski motocyklista Michał Hernik. Poniósł on śmierć, w wyniku przegrzania organizmu podczas trzeciego etapu rajdu, 14 km przed metą odcinka.

Dakar to śmiertelne wyzwanie nie tylko dla kierowców i ekip, ale i dla sprzętu, którym ci podróżują. Wśród samochodów prym od kilku lat wiedzie ekipa Mini, wystawiając na tą morderczą próbę model All 4 Racing. Auto ma jednak niewiele wspólnego z tymi pojazdami marki, które możemy podziwiać na miejskich ulicach. Praktycznie poza wyglądem zewnętrznym, samochody dakarowe nie mają cech wspólnych z tymi produkowanymi masowo w fabryce.

All 4 Racing to w całości konstrukcja rurowa. Szkieletem auta nie jest samonośna karoseria, lecz spawana konstrukcja rurowa. Zapewnia ona większą sztywność, niższą masę i większe bezpieczeństwo niż klasyczna blaszana konstrukcja auta. Poszycie nadwozia wykonane jest z kompozytów, w większości z lekkiego i wytrzymałego włókna węglowego. Szklane szyby zastąpione są odpowiednikami z plastiku i nie opuszczają się w dół, tak jak w klasyczny aucie. Posiadają jedynie mały, odsuwany wizjer, którym można wpuścić trochę powietrza z zewnątrz… jednak na niewiele się to zdaje. Temperatura powietrza na większości odcinków często wynosi prawie 50 stopni, a „rajdówki” nie posiadają klimatyzacji. Nie trudno więc sobie wyobrazić, jaka temperatura panuje w środku auta podczas odcinka specjalnego. Otwieranie wspomnianych wizjerów niewiele pomaga, a dodatkowo do terenówki wpadają przez nie spore ilości wznieconego pyłu i piasku.

W wentylacji przy szybkiej jeździe pomagają przemyślanie zaprojektowane liczne wloty powietrza w aucie, wbudowane w jego przód, dach i boki. Gorzej jest w przypadku wolniejszych odcinków, gdy z powodu niższego pędu powietrza wentylacja nie działa tak sprawnie.

Takie warunki wymagają od konstruktorów terenówek stosowania specjalnych systemów chłodzenia mechanizmów auta. Dlatego np. tylne hamulce Mini chłodzone są zarówno standardowo – powietrzem, jak w autach cywilnych oraz wodą. Wszystko to, dla obniżenia temperatury pracy układów i zapewnienia im większej niezawodności. Również zawieszenie All 4 Racing nie przypomina tego stosowanego w zwykłych autach. Układ oparty jest na systemie wielu wahaczy, w których zamiast gumy zastosowano poliuretanowe tuleje lub metalowe unibale. Za pracę i odpowiedni skok każdego z kół, odpowiadają po dwa amortyzatory ze sprężyną śrubową, które są wyposażone w cały szereg regulacji i nastawów, takich jak twardość, wysokość, siła tłumienia, wbicia czy wybicia.

Kokpit auta bardziej przypomina ten znany z samolotów niż z drogowych modeli Mini. Tutaj przeważa jednak nie estetyka a funkcjonalność, ponieważ wszystko musi być łatwe w obsłudze w ferworze walki na odcinku specjalnym. Ergonomia i funkcjonalność jest więc tutaj bardzo istotna. Zwłaszcza że przełączników jest kilka razy więcej niż w autach drogowych i obsługują o wiele więcej systemów, takich jak rozbudowany GPS i monitoring parametrów rajdówki. Za bezpieczeństwo podróżnych odpowiadają nie poduszki powietrzne, a kubełkowe fotele, wielopunktowe pasy bezpieczeństwa, kaski, niepalne kombinezony, specjalna bielizna i oczywiście wspomniana wcześniej klatka bezpieczeństwa, będąca szkieletem auta.

Sercem terenówki jest silnk… diesla. Tak, motor wysokoprężny lepiej radzi sobie w Dakarze niż „benzyniak”. Zarówno ze względu na swoją budowę, jak i parametry. W rajdach terenowych, od ilości koni mechanicznych, ważniejsza jest wartość momentu obrotowego i jego dostępność w zakresie prędkości obrotowej silnika. W dieslach  jest po prostu o wiele więcej niutonometrów niż w silnikach benzynowych i dostępne są w niższych partiach obrotów, przez co silnika nie trzeba „kręcić tak wysoko”. Dzięki temu nie pracuje on na skraju swojej wytrzymałości, jest mniej awaryjny i… ekonomiczniejszy. Tak, ekonomia w Dakarze, jak w każdym sporcie długodystansowym jest ważna. Mini zostało wyposażone w ponad 400 litrowy bak paliwa, który daje pewność, że nie zabraknie nam paliwa na środku trasy – choć w historii rajdu również zdarzały się takie przypadki. Najczęściej z powodu usterki czy wycieku lub błędu nawigacyjnego załogi, która gubiąc się wyjeżdża nieplanowane kilometry (w latach 80. w rajdzie nie stosowano układów GPS i łączności, załoga mogła liczyć tylko na mapę i własne umiejętności).

Silnik diesla powstał przy współpracy sportowego oddziału marki BMW – M GMBH (Mini jest własnością BMW). Jest to sześciocylindrowa jednostka rzędowa o pojemności 3 litrów, wspomagana turbodoładowaniem, 24 zaworami w głowicy i zasilana systemem Common Rail marki Bosch. Takie rozwiązania pozwoliły uzyskać ponad 300 KM i aż 700 Nm! Gwarantuje to odpowiednią dzielność auta na trudnym terenie czy piaszczystych wydmach.

Silnik sprzężono z kołami za pomocą sekwencyjnej skrzyni biegów o 5 lub 6 przełożeniach i metalowym, 3 tarczowym sprzęgłem. Mini oczywiście posiada stały napęd na cztery koła, wsparty dodatkowo rozbudowanymi elektronicznymi systemami zmiany charakterystyki pracy czy rozdziału siły. O odpowiednią przyczepność dbają specjalne, wyczynowe opony, dobierane do charakterystyki odcinka specjalnego. All 4 Racing maksymalnie może zabrać ze sobą 3 koła zapasowe, na ulicy taka ilość jest zbyteczna, w Dakarze czasem i trzy „zapasy” nie wystarczają, szczególnie na kamienistych i dziurawych trasach. Chociaż, czasem na polskich drogach jeden „zapas”, to też za mało.

O odpowiednio skuteczne zatrzymywanie dbają wspomniane wcześniej, chłodzone wodą, sześciotłoczkowe, wentylowane hamulce AP Racing. Całe, gotowe do ścigania auto waży regulaminowe 1900 kg. Załoga zabiera ze sobą również odpowiedni zestaw narzędzi, którym w pewnym stopniu udaje się naprawić rajdówkę nawet na środku pustyni.

Mini od kilku lat wiedzie prym w Dakarze, opisane rozwiązania okazały się skuteczne i trwałe. Jednak firma X-raid, produkująca we współpracy z tą brytyjską marką dakarówki, nie spoczywa na laurach i ciągle udoskonala swój twór. Jak poradzi sobie Mini w najbliższej edycji Dakaru? Tego dowiemy się już 16 stycznia na mecie w Argentynie. W tym roku w kategorii samochodów za kierownicą All 4 Racing startuje, doświadczony już w Dakarze, najbardziej utytułowany polski skoczek Adam Małysz oraz uczestnik poprzednich edycji rajdu, w kategoriach motocykli, Kuba Przygoński. Za obu Panów, jak i całą polską reprezentację w Dakarze (we wszystkich kategoriach – auta, motocykle, quady i ciężarówki) cała redakcja Gentleman’s Choice, włącznie ze mną, mocno trzyma kciuki i życzy sukcesów.

Wam, drodzy czytelnicy działu Moto, dziękuję serdecznie za mijający rok i życzę pomyślności, szczęścia, radości oraz przede wszystkim wymarzonego auta w Waszym garażu, w nadchodzącym 2016 roku. Do zobaczenia już za chwilę w kolejnych artykułach – chętnie dowiem się z komentarzy, o czym chcielibyście poczytać w najbliższym czasie w moich moto-artykułach.

Autor: Adrian Walkiewicz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Przebudzenie mocy?

Film, Kultura / 

Świat oszalał na punkcie Gwiezdnych Wojen. I to już siódmy raz! Premierze każdej z części sagi Star Wars towarzyszyło wielkie poruszenie i szum medialny. Jednak w przypadku Przebudzenia mocy maszyna marketingowa weszła na jeszcze wyższe obroty. Plakaty, zwiastuny i gadżety dotyczące VII części Gwiezdnych Wojen można było spotkać na każdym kroku i nawet największy ignorant wiedział, że w połowie grudnia w kinach będzie działo się coś wyjątkowego. Przebudzenie mocy przed seansem sprawia wrażenie filmu, na który fani Star Warsów (i nie tylko fani), czekali długo, ale czy seans potwierdza to przekonanie?

Gdy w 1977 roku na ekranach kin pojawiła się Nowa Nadzieja nikt, włącznie z reżyserem i aktorami nie wierzył w jej sukces. Jednak publiczność pokochała świat i bohaterów stworzonych przez Lucasa, a wpływy z biletów w jednej chwili uczyniły reżysera bardzo bogatym człowiekiem. Szybko powstały kolejne części tzw. starej trylogii, która dzisiaj jest już absolutnie kultowa, przynosząc kolejne olbrzymie zyski. Wszystko byłoby dobrze, a mit Gwiezdnych Wojen żyłby własnym życiem, gdyby Lucas nie postanowił stworzyć trzech filmów opowiadających o przemianie Anakina Skywalkera w Dartha Vadera. Mroczne Widmo, Atak Klonów i Zemsta Sithów to produkcję, których fani uniwersum Star Warsów nie mogą wybaczyć Lucasowi.

Miłośnicy gwiezdnej sagi ponownie mogli okazać swoje niezadowolenie, gdy okazało się, że w 2012 roku markę Gwiezdne Wojny przejął Disney. Nie dość, że ich ukochaną serią filmów mieli zająć się „ludzie od Myszki Miki to od razu zapowiedziała powstanie trzech kolejnych części cyklu oraz kilku produkcji niezwiązanych z główną fabułą, ale rozgrywających się w uniwersum Star Wars. Wyglądało to, że wielki koncern chce bezpardonowo „wycisnąć” jak najwięcej pieniędzy ze świata stworzonego przez Lucasa.

Jednak czy można świetnie sprzedać legendę ignorując żądania oddanych fanów? Disney wolał tego nie sprawdzać. A jakie były postulaty miłośników Gwiezdnych Wojen? Przede wszystkim powrót do tego, co mieliśmy okazje zobaczyć w „starej trylogii”. No właśnie fani chcieli powrotu, a nie inspiracji na granicy plagiatu. Znacie taką historię? Podczas ataku mały, sympatyczny robot dostaje misję dostarczenia ważnych informacji, które chcą zdobyć siły zła. Robot przypadkowo spotyka człowieka, który mimo początkowej niechęci postanawia mu pomóc i rusza w galaktyczną tułaczkę, by odnaleźć bazę rebeliantów. Po drodze pojawia się galaktyczny szmulgler z szelmowskim uśmiechem i włochatym towarzyszem. Nie, to nie opis fabuły Nowej Nadziei tak właśnie zaczyna się Przebudzenie Mocy.

Oczywiście jest jeszcze wątek szturmowca, który postanawia zakończyć swoją karierę w armii Nowego Porządku (odpowiednik złowrogiego Imperium), oraz kilka szczegółów, które sprawiają, że VII część nie jest jedynie odświeżoną wersją części IV. Jednak widząc na ekranie głównego antagonistę w czarnym kostiumie ze stylową peleryną i zamaskowaną twarzą, czy atak rebeliantów na „nową gwiazdę śmierci” można odnieść wrażenie, że granice inspiracji poprzednimi odsłonami Gwiezdnych Wojen zostały przekroczone.

No tak, fabuły są BARDZO podobne, ale czy to sprawia, że film jest zły? Tego  na szczęście nie można powiedzieć. Rozmach, z jakim zrobiono Przebudzenie mocy, jest niewiarygodny. Setki milionów dolarów, które miał do dyspozycji reżyser J.J Abrams zdecydowanie nie zostały zmarnowane i widać to nie tylko po jakości efektów specjalnych, ale też w kostiumach czy scenografii. Na tym polu nowe Gwiezdne Wojny nie zawodzą – mamy olbrzymi, różnorodny świat, ciekawe postacie i masę gadżetów, które od zawsze były siłą serii. Mamy też wybuchy, spektakularne walki w przestrzeni kosmicznej, czy fenomenalnie wyglądające miecze świetlne. A wszystko to podane w taki sposób, że trzyma w napięciu do ostatniej minuty. W ogóle Abrmsa trzeba pochwalić za to, w jaki sposób przeplata bardzo dynamiczne sceny, fragmentami pozwalającymi się wyciszyć, a później znów przyśpiesza. Szaleńczy bieg, ale bez zadyszki!

Zmęczenia nie widać też po aktorach będących filarami całych Gwiezdnych Wojen. Harrison Ford i Carrie Fisher w rolach Lei i Hana Solo, są bezbłędni i to głównie na nich czekaliśmy. Dzięki postaciom znanym ze starej trylogii, VII część, ma pełne prawa nazywać się kontynuacją poprzedniej historii. Nowi Bohaterowie, których poznajemy w Przebudzeniu mocy, wypadają również całkiem nieźle, a szczególną uwagę należy zwrócić na Daisy Ridley w roli Rey. Jednak czy bez pomocy swoich starszych kolegów byliby w stanie unieść ciężar Gwiezdnej Sagi? Trzeba mieć nadzieje, że kolejne części pozwolą nam odpowiedzieć na to pytanie twierdząco.

Najnowsza część Gwiezdnych Wojen trudno oceniać jak każdy inny film. Przebudzenie mocy to mała część olbrzymiego uniwersum, w który wchodzą nie tylko kanoniczne filmy, ale też komiksy, książki, czy gry komputerowe. Na tle powstałych już opowieści VII część nie wydaję się zbyt oryginalna, ale jest to też przemyślany zabieg, którego celem jest przyciągniecie do kin młodszych widzów, dla których będzie to pierwsze zetknięcie ze Star Warsami. Zagorzali fani mogą być nieco zawiedzeni wtórnością filmu, ale jakość realizacji i wieloaspektowy „powrót do źródeł” z pewnością przyjmą z radością. Nowe Gwiezdne Wojny to też czyszczenie i przygotowywanie uniwersum na kolejne odsłony, z tego powodu można mu wiele wybaczać, a ostateczna ocena zapewne zostanie wystawiona po premierze wszystkich trzech części wyprodukowanych przez Disney’a.

Nasza ocena:5Autor: Mateusz Stachura

portfel

Komentarze

  1. Szkoda tylko, ze nie zdecydowano sie an kontynouwanie serii wedlug watkow uznanych za kanoniczne. Wedlug swiata Star Wars, Han Solo mial trojke dzieci, natomiast w filmie ma jedno, w dodatku zupelnie inne i o innym imieniu. Wprowadza to troche chaosu osobom „siedzacym w klimacie” Star Wars.

  2. Rzeczywiście wiele wątków w filmie zostało wziętych z poprzednich części. Nie da się natomiast niestety dogodzić każdemu. Film z zupełnie inną fabułą mógłby zdenerwować fanów, film z tymi samymi bohaterami głównymi mógłby nie wygenerować sobie odpowiedniej marki na kolejne lata. Myślę, że tutaj postawiono na dobry i zdrowy kompromis.

    Tak poza opinią to George Lucas tak naprawdę zarobił swoje miliony na prawie do sprzedaży… zabawek ;) dobrze jest to opisane tutaj : http://www.celebritynetworth.com/articles/entertainment-articles/how-one-genius-decision-made-george-lucas-a-billionaire/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Jak prawidłowo wznosić toast?

Alkohol, Dla Ciała, Lifestyle, Savoir Vivre / 

Wielu ludziom wznoszenie toastu niezmiennie kojarzy się z banalnym okrzykiem „na zdrowie” i wychyleniem kieliszka czystej wódki. Nic bardziej mylnego! Toast, według klasycznych zasad savoir-vivre, wznoszą najważniejsze osoby na przyjęciu i jest on krótką mową poświęconą osobie, na cześć której go wznosimy. Kończy się go wspólnym wypiciem szampana lub wina. Na pozór wydaje się, że to nic trudnego. Jest jednak kilka zasad, które warto poznać, by uniknąć kompromitacji, gdy dane nam będzie wznosić toast.

toast3_31.12

Odrobina historii

Zwyczaj wznoszenia toastów najprawdopodobniej wywodzi się jeszcze ze starożytnych obrządków religijnych. Grecy i Rzymianie w czasie posiłków lub uczt wznosili toasty za bogów lub bliskich zmarłych. Przed wychyleniem kielicha wylewali niewielką ilość wina na ziemię, by w ten sposób oddać cześć i szacunek tym, za których pito.

W naszym kraju tradycja wznoszenia toastów upowszechniła się za czasów króla Zygmunta I Starego. Z biegiem lat zadomowiła się na dworach magnackich, szlacheckich, a także wśród mieszczaństwa. Na staropolskich ucztach alkohol lał się strumieniami (wystarczy przypomnieć sobie sceny biesiad z Ogniem i mieczem) z czasem więc wznoszenie toastów, picie za zdrowie czy wiwaty stały się nieodłącznym elementem uczt i biesiad. Toasty w czasach staropolskich często były pite z jednego kielicha, który krążył dookoła stołu biesiadników. Gdy zaś wznoszono i pito toast z osobnych kielichów, stukano się nimi tak zamaszystym ruchem, by przelać część trunku do kielicha sąsiada (było to oznaką podania gościom doskonałego alkoholu). Często jeden z biesiadników na znak tego, że nikt nie jest godzien pić po nim z jednego pucharu, po wychyleniu toastu rozbijał go o ziemię lub …. swoje czoło. Był to znak wielkiego szacunku dla współbiesiadników. W czasach sarmackich toasty wznoszono za pomyślność ojczyzny, za władcę lub za zdrowie dam.

toast5_31.12

Mimo upływu lat tradycja wznoszenia toastów wciąż jest żywa. Oczywiście, dziś nikt już nie stuka się zamaszyście kieliszkami ani nie rozbija ich o głowę, współczesne toasty są eleganckie i wyrafinowane. Najczęściej wznosi się je na weselach, przyjęciach lub ważnych uroczystościach rodzinnych.

Jak wznosić toast?

Oglądając różnorodne filmy, niejednokrotnie spotykamy się z sytuacją, gdy bohater chcąc wznieść toast stuka nożem o kieliszek, aby zwrócić na siebie uwagę gości. Nigdy tego nie róbmy! Takie zachowanie uznawane jest za ogromny nietakt! Jeżeli chcemy wznieść toast, powinniśmy wstać nie trzymając kieliszka w dłoni. Jeżeli na przyjęciu panuje gwar, należy poprosić gości o chwilę ciszy. Gdy towarzysze zabawy skierują swoją uwagę na nas, możemy rozpocząć krótką przemowę. Toast nie powinien być dłuższy niż 90 sekund. Pamiętajmy, że toast nie ma być pokazem naszych oratorskich umiejętności, dlatego darujmy sobie długie i zagmatwane wywody. Jeśli nie chcemy zanudzić gości naszą przemową, powinna ona być krótka, ciekawa, z dużą dawką humoru. Wskazane jest przytoczenie zabawnej historyjki lub anegdoty dotyczącej osoby, na część której wznosimy toast. Co najistotniejsze, nasza wypowiedź musi zakończyć się (a nie rozpocząć) sformułowaniem: „Chciałbym wznieść toast na cześć…” wówczas należy sięgnąć po kieliszek i (trzymając go za nóżkę) podnieść do góry, dając w ten sposób sygnał gościom, że należy wstać. Gdy wszyscy goście mają kieliszki w dłoniach, razem unosimy je w górę i pijemy. Popularne stukanie się kieliszkami nie jest wielkim faux-pas, jednak w dzisiejszych czasach raczej rezygnuje się z tego zwyczaju. Uwaga, w złym tonie jest wypicie na raz całego kieliszka alkoholu! Przy wznoszeniu toastu wypijamy tylko łyk!

toast4_31.12

A co z osobami, które z różnych powodów nie piją alkoholu? Otóż, powinny one wznieść toast alkoholowy razem ze wszystkimi, oczywiście bez obowiązku picia. Odmowa wzniesienia toastu lub wznoszenie go wodą, sokiem lub pustą szklanką uznawane jest za niegrzeczne.

2

Nawiązując do staropolskiej tradycji toast wznosi się tylko alkoholem, może to być szampan lub wino. Toastu, w klasycznym znaczeniu nie wznosi się wódką.

Kto i kiedy powinien wznosić toast?

Jednym z najważniejszych elementów toastowego savoir-vivre’u jest zasada, że toast wznosimy w przerwie między daniem głównym a deserem. Nie wygłaszajmy swojej mowy przed posiłkiem. Dajmy gościom czas na spokojną konsumpcję, w przeciwnym razie głodni uczestnicy będą myślami przy daniu głównym, a nasza przemowa nie spotka się z ich zainteresowaniem. Niedopuszczalne jest także wznoszenie toastu podczas jedzenia. Warto wznieść toast pod koniec przyjęcia, by w ten sposób podziękować gościom za przybycie i dobrą zabawę.

toast_31.12

Ważny jest fakt, że pierwszy toast zawsze wznosi gospodarz. Jeśli jesteśmy na weselu rolę gospodarza pełni ojciec Panny Młodej. Kolejne toasty wygłaszają goście według ważności, naprzemiennie z obu stron.

Jeśli nie jesteśmy na weselu, a na naszym przyjęciu jest gość honorowy, pierwszy toast powinien być wzniesiony na jego cześć. Jeżeli przyjęcie nie ma ważnego gościa, zwykle pierwszy toast wznosi się za spotkanie. Na przyjęciu może być wznoszonych kilka toastów, jednak planujmy je z rozwagą, aby co chwile nie „bombardować” gości kolejną przemową, bo najzwyczajniej w świecie ich zanudzimy.

Jeżeli toast wznoszony jest na naszą cześć, my jedynie unosimy kieliszek, ale nie pijemy swojego zdrowia. Nie musimy wylewnie dziękować za wygłoszony toast, w zupełności wystarczy „dziękuję” i życzliwy uśmiech.

Wznoszenie toastów jest trudną sztuką. Wystarczy jednak odrobina zdolności oratorskich i zastosowanie się do kilku zasad, aby ją opanować i oczarować gości . Podstawowe zasady toastowego savoir-vivre’u już znacie. Następne przyjęcie należy do Was!

O autorze:

koszula3_22.05-1

Tomasz Miler – twórca firmy MILER skupiającej takie marki jak: Miler Spirits & Style, Miler Bespoke Tailoring, Manufaktura Miler, a także media takie jak Gentleman’s Choice, MilerPije i MilerSzyje. Z wykształcenia biotechnolog i tłumacz konferencyjny. Mąż, pasjonat whisky, dobrego krawiectwa, komunikacji wizualnej i werbalnej oraz marketingu. Miłośnik książek, kina, podróży, cygar, motoryzacji i gotowania.

portfel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Miler Menswear
Top