Oktoberfest – największe piwne święto

Alkohol, Dla Ciała / 

Piwo to ulubiony trunek nie tylko Polaków, a jego zalety docenia się również w wielu innych krajach. Za największych piwoszy uznaje się jednak Bawarczyków, na co olbrzymi wpływ miał organizowany w stalicy regionu festyn piwny. Już 19 września rozpocznie się kolejna edycja Oktoberfestu, największego w Europie piwnego święta. Z tej okazji przygotowaliśmy dla Was kilka informacji na jego temat.

Oktoberfest (inna nazwa Die Wiesn) to październikowe dożynki chmielne, które organizowane są w stolicy Bawari – Monachium. Początki tego festynu sięgają XVII wieku, kiedy to bawarski książę Ludwik postanowił, dla swojej żony księżniczki Therese von Sachsen-Hildburghausen, z okazji ślubu, zorganizować uroczystość na przedzamkowych błoniach. Pierwsze dożynki odbyły się 12 października 1810 roku i nie była to uroczystość poświęcona piwu, a rozrywka o charakterze sportowym – jedną z głównych atrakcji, przez wiele lat, były wyścigi konne. Ze względu na dużą popularność festynu, był on powtarzany co roku o tej samej porze, przez ponad 200 lat (odwołano go zaledwie kilkukrotnie), ale dopiero w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, impreza stała się naprawdę znana i uzyskała mino jednej z największych i najlepszych imprez tego typu na świecie.

Co ciekawe do 1880 roku na terenie dożynek nie można było sprzedawać piwa. A trunki, które zaczęto rozprowadzać musiały spełniać wymogi Bawarskiego Prawa Czystości z 1487 roku, które miedzy innymi regulowało daty warzenia alkoholu (od 29 września do 23 kwietnia), a także sposób produkcji. Dzisiaj, piwo, które ma zostać dopuszczone do sprzedaży podczas Oktoberfestu,  również musi spełniać te warunki, zostały one jednak nieco zmodyfikowane w 1906 roku. Wymogi przepisów są dość rygorystyczne i spełnienie ich nie jest wcale takie łatwe, dlatego tylko sześć browarów może rozprowadzać podczas festynu swój trunek, są to Spaten-Franziskaner-Bräu, Augustiner, Paulaner, Hacker-Pschorr, Hofbräu i Löwenbräu.

Tradycyjne bawarskie piwo było nazywane marcowym, ponieważ to własnie wtedy wypuszczono w świat nową partię, którą raczono się przez kolejnych kilka miesięcy. Początkowo trunek musiał być warzony z ściśle określonych składników: wody, chmielu i słodu jęczmiennego, a zawartość alkoholu wynosiła 6,2%. Piwa te miały bursztynowy kolor, a naturalny posmak goryczki chmielowej tłamszony był przez słodkie nuty słodowe. Jednakże to nie ze względu na wyjątkowy smak bawarskiego piwa Oktoberfest stał się imprezą piwną, a ze względu na daty produkcji trunków, które trzeba była wyprzedać przed rozpoczęciem produkcji nowych partii produktu. Piwa, które serwowane są podczas współczesnego Oktoberfestu nie przypominają już tych tradycyjnych, a ich smak i barwa podobne są raczej do innych, współcześnie produkowanych piw. Szacuje się, że miliony osób, które każdego roku przyjeżdżają na festyn, wypijają około pięciu milionów litrów piwa.

W specjalnie zbudowanych 14 halach i postawionych na tę okazję namiotach, znajduje się około 10 tysięcy miejsc siedzących, dla gości, którzy chcą nie tylko korzystać z różnego rodzaju oferowanych rozrywek (np. zwiedzania muzeum piwa lub parku rozrywki), ale przed wszystkim chcą spróbować piwa, które sprzedawane jest tylko tam. Trunek podawany jest w specjalnych litrowych kuflach. Początkowo były one nie tylko dużych rozmiarów, były także wykonane z ceramiki, jednak ze względu na oszustwa podczas nalewania alkoholu, postanowiono zmienić materiał z jakiego były tworzone, na szkło. Co ciekawe, ze względu na ciężar samego naczynia (1,2 kg) i znajdującego się w nim alkoholu (1 kg) bardzo popularne stały się konkursy w przenoszeniu napełnionych kufli. Udział w zawodach biorą kelnerki pracujące przy Oktoberfest. Do tej pory najlepszy wynik osiągnęła Anita Schwarz z Górnej Bawarii w 2008, udało jej się, podczas 40 metrowego „spaceru”, przenieść 19 kufli, nie rozlewając przy tym ani jednej kropli. Każdy Oktoberfest obsługiwany jest przez około 1600 kelnerek i kelnerów, którzy noszą tradycyjne, ludowe stroje, kobiety zakładają Dirndl – suknie z gorsetem i fartuchem, a mężczyźni Lederhose – bawarskie spodenki z szelkami.

^BBC59F460C4B39973C1214093741EE89EB7C1FCA02C9AC2004^pimgpsh_fullsize_distr

Jak sama nazwa wskazuje Oktoberfest jest imprezą październikową, która od pewnego czasu rozpoczyna się pod koniec września. Datę przesunięto ze względu na kapryśną październikową pogodę i wrześniowe, jeszcze ciepłe i słoneczne dni. Nie ma co prawda ściśle określanych reguł, jednak przyjęło się, że dożynki mogą rozpocząć się dopiero po 15 września, a ich zakończenie musi wypadać w pierwszą niedzielę października. Podczas rozpoczęcia, zgodnie z tradycją sprzed 200 lat, odbywa się uroczysty pochód, który otwiera Münchner Kindl – grupa kobieta w czarnych tradycyjnych strojach niosąca kufle wraz z aktualnym burmistrzem Monachium. Następnie, po dotarciu kawalkady na teren Oktoberfestu, przedstawiciel władz miasta odszpuntowuje pierwszą beczkę. Za każdym razem, goście festynu, czekają w napięciu na ilość uderzeń jakie burmistrz, będzie musiał wykonać, żeby popłynął pierwszy strumień piwa. Zazwyczaj są to dwa, trzy ciosy. Rekordzistą pod tym względem, jest burmistrz Thomas Wimmer, który w 1950 roku, potrzebował aż 19 uderzeń by wbić szpunt.

Oktoberfest za każdym razem odwiedzają miliony osób, nie tylko Bawarczyków, czy Niemców, ale też obcokrajowców, których skusił niezwykły klimat festynu i wyjątkowy smak piwa. Ceny zarówno hoteli, jaki i samego piwa co roku są odrobinę większe. Na tegorocznych dożynkach, za litrowy kufel piwa trzeba będzie zapłacić 10,40 euro. Pamiętać należny również o wcześniejszym zarezerwowaniu stolika, bo osobom niesiedzącym trunków się nie sprzedaje, a namiot często bywa przepełniony i bez niej możemy nie wejść do środka. Piwo na terenie festynu kupimy od 10.00 do 22.30 w dni robocze i od godziny 9.00 do 22.30 w sobotę, niedzielę i święta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Vector W2 – „uliczny myśliwiec”

Hobby, Motoryzacja / 

Przed Państwem ponownie auto wprost z gumy “Turbo” i kolejna (po ostatnio opisywanej De Tomaso Pantera ) amerykańska próba pokonania włoskiej konkurencji w klasie supersamochodów z lat 70.

Gerald Alden “Jerry” Wiegert miał sen o supersamochodzie wprost z USA, który przyćmi europejską konkurencję. Wizję tę zaczął realizować w 1971 roku, zakładając wspólnie z Lee Brownem studio designerskie. Pierwsze prototypowe auto firmy nie doczekało się niestety nawet silnika i słuch po nim zaginął. Po tych wydarzeniach Brown opuścił firmę, zostawiając Jerry’ego samego ze swoją wizją.

Parę lat później, Wiegert postanowił powrócić do swoich planów stworzenia najszybszego auta świata, pochodzącego wprost z Ameryki. W 1978 roku światło dzienne ujrzał drugi prototyp marki Vector, niestety… znów bez silnika. Wyjątkowo niskie, szerokie i aerodynamiczne nadwozie z kompozytów (m. in. carbonu) oparte było na aluminiowym podwoziu. Klinowata sylwetka obuta została w niezwykle ostre krawędzie i otwierane do góry drzwi zainspirowane Lamborghini. Przednie światła zostały ukryte pod aerodynamicznymi żaluzjami, tylne natomiast wkomponowano w wyloty powietrza z komory silnika. O odpowiedni docisk auta do podłoża dbał duży spoiler, umieszczony na krawędzi klapy silnika oraz liczne przetłoczenia i wloty powietrza z przodu i po bokach samochodu. Nawet szyby w Vectorze były inne niż u konkurencji, o wiele bardziej futurystyczne. Auto swoją stylistyką idealnie wpasowywało się w szokującą wizję przyszłości w stylu disco, wprost z przełomu lat 70. i 80.

W przypadku W2 udało się osiągnąć cel – auto zaczęło jeździć i to nie byle jak. Wszystko za sprawą silnika wprost z Chevroleta, zmodyfikowanego przez stajnie Donovan. Klasyczny, amerykański, widlasty, ośmiocylindrowy “Small Block” o pojemności 5,7 litra doposażono w turbodoładowanie i bezpośredni wtrysk paliwa Bosch. Ciśnienie powietrza w tym 16 zaworowym silniku zwiększały dwie wydajne turbosprężarki AiResearch. Taka konfiguracja zapewniała niebotyczne jak na tamte czasy 650 KM i 800Nm! Gdyby jednak okazało się że komuś nadal to nie wystarcza, kliknięciem jednego przycisku można było podnieść ciśnienie doładowania, zwiększając tym samym moc do ponad 730 KM.

Za przekazywanie mocy na koła, odpowiedzialna była typowo amerykańska skrzynia biegów – 3 biegowy “automat” w prost od General Motors. Na pocieszenie miłośnikom “manuali” pozostawiono tryb ręcznej zmiany biegów. Za odpowiednie zachowanie na drodze odpowiadało wielowahaczowe, aluminiowe, niezależne zawieszenie każdego koła, wyposażone w sprężyny śrubowe oraz tarczowe, wentylowane, 4-tłoczkowe hamulce, które miały co robić podczas jazdy tym “ulicznym myśliwcem”

W2 do osiągnięcia setki potrzebował jedynie 4,5 sekundy. Prędkość maksymalna tego auta do dziś nie została oficjalnie potwierdzona przez żadne niezależne źródło. Konstruktor Vectora twierdził, że auto jest w stanie rozpędzić się aż do 389 km/h, co w tamtych czasach było wartością niebagatelną. Gdyby ten wynik został potwierdzony W2 byłoby przez długie lata uznawane za najszybsze auto na świecie. Nie wiadomo czy w obawie przed ewentualnym zniszczeniem auta, czy z innych powodów, Wiegert nie pozwolił na przeprowadzenie niezależnych testów prędkości. Największa prędkość maksymalna jaką udało się zarejestrować podczas testów redakcji Auto Becker, było 322 km/h. Co prawda to o 67 km/h mniej niż zapowiadał twórca auta, jednak na tle wyników włoskich konkurentów, prezentuje się świetnie. W2 w kwestii zachowania na drodze pozostawiał bardzo dobre wrażenie, pomagały mu w tym szerokie opony oraz usprawnienia takie jak możliwość regulowania twardości amortyzatorów z kabiny.     

Z przyjemnością zapraszamy Państwa do obejrzenia filmu o koszulach Miler Luxury Shirts, który powstał z wykorzystaniem najnowszych technologi pozwalających na rejestrowanie 500 klatek na sekundę. Film został nakręcony przez operatora jednej z największych stacji telewizyjnych w Polsce, a głos podłożył jeden z najlepszych polskich lektorów. Zamiast pustych słów ukazaliśmy proces produkcji naszych koszul od kuchni. Każdy może teraz zajrzeć do profesjonalnej szwalni i zobaczyć jak powstają najwyższej klasy koszule

Samo wnętrze Vectora było równie zaskakujące jak jego zewnętrzna stylistyka. Deska rozdzielcza bardziej przypominała kokpit myśliwca niż samochodu. Taki był zamysł “Jerrego”, który z powodu niedostatecznie dobrego wzroku, nie mógł pilotować samolotów, dlatego postanowił zbudować swój własny, drogowy myśliwiec. W2 mogło się również pochwalić listą wyposażenia – skórzanymi fotelami Recaro, klimatyzacją, dobrymi materiałami wykończeniowymi i system audio Blaupunkt z… 24 głośnikami.

 Czemu więc względnie dobre auto nie odniosło sukcesu i dzisiaj jest praktycznie nie rozpoznawalne i zapomniane? Odpowiedź jest bardzo prosta i zarazem zaskakująca. Auto nigdy nie weszło do seryjnej produkcji. Powstały jedynie dwa wyżej wspomniane prototypy, w tym jeden wyposażony w silnik, który można było w latach 80. spotkać w różnych reklamach i epizodach filmowych. Mimo porażki marka Vector nie upadła i w 1989 roku wprowadziła swój pierwszy seryjnie produkowany model W8.

Autor: Adrian Walkiewicz

portfel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Przewodnik po Szkocji dla kinomanów cz.1

Film, Hobby, Kultura / 

Sukces kasowy całej serii adaptacji prozy J. R. R. Tolkiena wywołał, między innymi, ogromne zainteresowanie turystyką filmową w Nowej Zelandii, w miejsca, gdzie te filmy kręcono. Trudno się dziwić – zapierające dech w piersiach plenery pokazane w filmach zapewniły, jak się okazało, niezwykle skuteczną reklamę tego zakątka świata. Wystarczyło tylko zachować, rozbudować pod kątem turystycznym i udostępnić do zwiedzania plany zdjęciowe, na przykład wioskę hobbitów, a biznes sam się rozkręcił. I to do całkiem niezłych obrotów.

Podobne zjawisko – choć nie na tak ogromną skalę – miało miejsce w Szkocji, krótko po premierach filmów głęboko osadzonych w realiach szkockich, jak na przykład Nieśmiertelny (Highlander, 1986) z Christopherem Lambertem i Seanem Connerym w głównych rolach, czy Braveheart – Waleczne serce (Braveheart, 1995) w reżyserii Mela Gibsona, z tymże w roli głównej.

Jak się okazuje, Szkocja cieszy się sporą popularnością wśród filmowców – i to nie tylko hollywoodzkich. Pojawia się – co naturalne – w filmach, których fabuła osnuta jest na szkockiej historii, legendach, czy sławnych postaciach. Pojawia się w filmach, których twórcy potrzebują przepięknej, surowej scenerii szkockich Highlands. Pojawia się również w filmach, w których szkockie plenery „udają” miejsca oddalone nie tylko o tysiące kilometrów, ale nawet lata świetlne od Szkocji. A współczesna technika filmowa, wykorzystująca najpotężniejsze komputery do tworzenia realistycznych obrazów, czerpie ze szkockich plenerów pełnymi garściami.

Nietrudno znaleźć przykłady filmów z pierwszej wymienionej kategorii. Wystarczy wspomnieć chociażby o takich tytułach jak Rob Roy (Rob Roy, 1995), Whisky dla aniołów (The Angels’ Share, 2012) czy wspomniany już Braveheart. W tych przypadkach najczęściej akcja całego filmu, od początku do końca, toczy się na północ od Muru Hadriana. Chyba, że chcemy stracić głównego bohatera o głowę, wtedy najlepiej zabrać go do Londynu. W drugiej kategorii znajdą się takie filmy, jak Skyfall (Skyfall, 2012), Nieśmiertelny, czy niemal już zapomniana, a niegdyś głośna Walka o ogień (La Guerre du feu, 1981). W tych filmach Szkocja i szkockie plenery pojawiają się rzadziej i są tłem dla jednego z wątków opowieści. Zwykle wystarcza to jednak, by zauroczyć widzów prezentowanymi na ekranie miejscami, zamkami, krajobrazami. Trzecia kategoria to choćby 47 roninów (47 Ronin, 2013) z Keanu Reevesem w roli głównej, Prometeusz (Prometheus, 2012) Ridleya Scotta, czy klasyk wśród klasyków, 2001: Odyseja kosmiczna (2001: Space Odyssey, 1968). Tutaj nikt nie wskazuje miejsca kręcenia poszczególnych scen, wręcz przeciwnie, sugeruje, że akcja – a więc i praca filmowców – dzieje się zupełnie gdzie indziej.

Z przyjemnością zapraszamy Państwa do obejrzenia filmu o koszulach Miler Luxury Shirts, który powstał z wykorzystaniem najnowszych technologi pozwalających na rejestrowanie 500 klatek na sekundę. Film został nakręcony przez operatora jednej z największych stacji telewizyjnych w Polsce, a głos podłożył jeden z najlepszych polskich lektorów. Zamiast pustych słów ukazaliśmy proces produkcji naszych koszul od kuchni. Każdy może teraz zajrzeć do profesjonalnej szwalni i zobaczyć jak powstają najwyższej klasy koszule

Są jeszcze takie filmy, których akcja dzieje się w Szkocji, ale wielkiej chwały nie przynoszą nikomu i zdecydowanie nie zachęcają cudzoziemców do przyjazdu. Tutaj sztandarowym przykładem może być Trainspotting (Trainspotting, 1996), w którym co bardziej zapyziałe zaułki Leith, dzielnicy Edynburga, w dużej mierze „grały” równie mało atrakcyjne zakamarki Glasgow.

Warto wspomnieć też o osobliwościach związanych z poszukiwaniami i wyborem plenerów zdjęciowych do dwóch filmów, choć z pewnością takich dziwów jest bez porównania więcej. Pierwszym z nich jest film pt. Pyaar Ishq Aur Mohabbat (Love, Amour and Romance, 2001), bollywoodzka produkcja, której akcja toczy się i była filmowana w wielu miejscach rozrzuconych po całej Szkocji – od zamku Culzean w Ayrshire, przez Glasgow, Dumbarton i Stirling, po Edynburg. Drugą osobliwością, choć zupełnie innego charakteru, jest klasyczny hollywoodzki musical Brigadoon (Brigadoon, 1954) z Gene Kelly w roli głównej, którego akcja w zdecydowanej większości toczy się w Szkocji, wykorzystuje elementy szkockiego folkloru i tradycyjnych szkockich tańców. Osobliwość tej produkcji polega na tym, że… ani jedna scena nie została nagrana w Szkocji. Okazuje się, że podczas przygotowań do produkcji filmu, opartego na wystawianym tuż po wojnie broadwayowskim musicalu, producenci uznali szkocką pogodę za tak nieprzewidywalną i doszli do wniosku, że nie opłaca się ponosić kosztów transatlantyckiej podróży całej ekipy po to tylko, by spędzić większość czasu zdjęciowego w  oczekiwaniu na przejaśnienia. Próbowano szukać plenerów przypominających Szkocję gdzieś w Stanach, by ostatecznie zabrać całą ekipę do studia i tam nakręcić film od początku do końca.

Przyjrzyjmy się jednak poszczególnym tytułom i sprawdźmy, które miejsca w Szkocji mogą spodziewać się najazdu turystów w związku z pojawieniem się ich na ekranach kin na całym świecie. Osobiście byłem świadkiem niemal totalnego zadeptania kaplicy w małej miejscowości Roslin, na południe od Edynburga, krótko po sukcesie książki i ekranizacji kinowej Kodu da Vinci (The Da Vinci Code, 2006). Prawdziwe tłumy, każdy miał w oczach skarb templariuszy, w rękach książkę Dana Browna, a kolejka po bilety do kaplicy przypominała najlepsze czasy PRL-u. Kaplica przykryta była od zewnątrz konstrukcją z rusztowań i dachem z blachy falistej – a wszystko po to, by tego cennego zabytku nie zadeptać i nie „zamacać”. Dosłownie. Było to prawie dziesięć lat temu, więc najpewniej Roslin już zdążyło wrócić do statusu niewielkiej, zapomnianej przez świat wioski. Czas być może pojechać tam raz jeszcze i obejrzeć wreszcie Rosslyn Chapel, choć niekoniecznie w poszukiwaniu Świętego Graala.

Skoro o Świętym Graalu mowa, nie można nie wspomnieć o kultowym pierwszym filmie grupy Monty Pythona, Monty Python i Święty Graal (Monty Python and the Holy Grail, 1975). Jeden film wystarczy, by zorganizować sobie fascynujący objazd po Szkocji, w poszukiwaniu planów zdjęciowych. Proponuję zacząć od zamku Doune, który pojawia się w kilku scenach filmu. To właśnie ten zamek zdobywają dzielni rycerze króla Artura za pomocą Królika Trojańskiego. To tutaj sir Lancelot wycina w pień gości weselnych, wreszcie, to tutaj trafia sir Galahad, zwabiony wizją świetlistego kielicha i odkrywa, że znalazł się w prawdziwym raju, to także stąd – niestety – ratuje go sir Lancelot. Zamek Doune jest także świadkiem naukowych rozważań na temat transportów orzechów kokosowych z Afryki, z wykorzystaniem różnych gatunków jaskółek.

Następnym punktem na trasie pythonowskiego zwiedzania Szkocji jest zamek Arnhall, a właściwie jego ruiny, znajdujące się nieopodal zamku Doune. To tutaj sławny historyk traci głowę podczas opowieści na temat legendy o królu Arturze. Dwa kroki dalej, w pobliżu miejscowości Stirling, znajdziemy jeszcze jeden plan zdjęciowy. W pobliżu Bridge of Allan kręcono sceny z armią króla Artura, zatrzymaną ostatecznie przez policję – scena kończąca film.

Z okolic Stirling ruszamy na zachód, w region zwany Trossachs. Tutaj, mniej więcej w połowie drogi, między miejscowościami Aberfoyle i Trossachs, znajdziemy stary kamieniołom w pobliżu przełęczy Duke’s Pass, tuż przy drodze A821. To tutaj król Artur i jego rycerze natykają się na miotającego ognistymi kulami Tima Czarodzieja (John Cleese). Stąd podróżujemy, wzdłuż kręcącej się wśród majestatycznych gór, drogą A84, potem A85, by wreszcie dotrzeć do A82 wiodącej przez Rannoch Moor do bodaj najpiękniejszej doliny szkockiej, Glencoe. To właśnie w Rannoch Moor król Artur dowiedział się od wieśniaków czym różni się monarchia od demokracji i dlaczego swoje królewskie pochodzenie może sobie wsadzić „gdzieś głęboko”. W Glencoe nakręcono natomiast scenę przy linowym moście śmierci. Tak przy okazji, warto zwrócić uwagę, że dolina Glencoe jest jednym z najczęściej wykorzystywanych przez filmowców plenerów szkockich. Na koniec naszej pythonowej wycieczki po Szkocji docieramy do zamku Stalker niedaleko miejscowości Appin na zachodnim wybrzeżu, nieco na północ od Oban. Położony niezwykle malowniczo, na niewielkiej wysepce łączącej się z lądem podczas odpływu, Zamek Stalker to w filmie zamek Aargh, na który atak przypuściła armia pod wodzą króla Artura w ostatnich scenach filmu (choć tak naprawdę sceny ukazujące całą armię kręcono koło Stirling, w Bridge of Allan, a tutaj jedynie ujęcia, w których pojawił się zamek). Warto wiedzieć, że Castle Stalker jest własnością prywatną, wewnątrz urządzony jest tak, by można było w nim komfortowo mieszkać. Podobno można umówić się z właścicielem na krótką wizytę.

Skoro mowa o klasykach z początku lat siedemdziesiątych, nie można nie wspomnieć o filmie absolutnie kultowym, choć być może wśród polskich kinomanów mniej znanym, a mianowicie obrazie Kult (The Wicker Man, 1973) z Christopherem Lee w jednej z głównych ról. Mowa tu o filmie z roku 1973, nie o produkcie filmopodobnym o takim samym tytule z 2006, z Nicolasem Cagem w roli głównej. Już w pierwszych ujęciach, jeszcze w trakcie napisów początkowych, sierżant Howie leci samolotem nad wyspą Skye. Co prawda, on sam ma głowę zaprzątniętą innymi sprawami, głównie zaginioną dziewczynką, ale my możemy przez tych kilka chwil napawać się widokiem m.in. Old Man of Storr z niecodziennej perspektywy, czyli z pokładu samolotu. O ile jednak akcja filmu w całości toczy się na pewnej tajemniczej wyspie, o tyle są to jedyne ujęcia sfilmowane na „jakiejś” wyspie. Później ekipa filmowa wędrowała – najpierw do Plockton, niewielkiej nadmorskiej wsi nieco na północ od Kyle of Lochalsh, by ostatecznie wylądować na południu Szkocji, na południowo-zachodnim wybrzeżu, nad zatokami Luce Bay i Wigtown Bay. W Castle Kennedy, wśród tamtejszych megalitów kręcono sceny pogańskich tańców. Sceny wewnątrz zamku Lorda Summerisle kręcono w pobliskim zamku Lochinch nad jeziorem Black Loch. W Creetown, dosłownie o rzut beretem od wioski Wigtown i destylarni Bladnoch – to informacja dla wielbicieli whisky szkockiej – kręcono sceny z pubu The Green Man. Rolę pubu odegrał bar w miejscowym Ellangowan Hotel. Tylko kilka kilometrów dzieli Creetown od Anwoth, znanego ze scen z tańcem wokół słupa (drzewka) majowego – fallicznego symbolu płodności. W pobliskim Gatehouse of Fleet znajdziemy pub The Masons Arms, który z kolei „grał” The Green Man z zewnątrz. W leżącym nieopodal Kirkcudbright znajdziemy miejsca uwiecznione jako sklep May Morrison, a także uliczki i domy wykorzystane podczas gorączkowych poszukiwań zaginionej dziewczynki na ulicach miasteczka i swoistej gry w kotka i myszkę mieszkańców z naszym dzielnym stróżem prawa.

Sceny złożenia w ofierze sierżanta Howie w tytułowym wiklinowym człowieku, nakręcono na przylądku Burrow Head, na krańcu półwyspu Machars, najbardziej na południe wysuniętym zakątku Szkocji. Poprzedzające je sceny na plaży i w jaskini kręcono przy St Ninian’s Cave, jaskini położonej około trzy kilometry na północny zachód od Burrow Head. Listę plenerów wykorzystanych w Kulcie zamyka ogród botaniczny w pobliżu Port Logan na półwyspie Rhins of Galloway, gdzie sierżant Howie uciął sobie pogawędkę z Lordem Summerisle oraz – last but not least – zamek Culzean położny na południe od miejscowości Ayr, u ujścia zatoki Firth of Clyde, nieco na północ od pozostałych plenerów filmu. XVIII-wieczny zamek Culzean, grał zamek Lorda Summerisle z zewnątrz. Sceny we wnętrzu, jak już wspomniano, nakręcono w zamku Lochinch.

Autor: Rajmund Matuszkiewicz

portfel

Komentarze

  1. Pingback: Przewodnik po Szkocji dla kinomanów cz.2 : Gentleman's Choice

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Miler Menswear
Top