Szkocja – dla wielu ojczyzna whisky, kiltów i dud – to nie tylko Edynburg, Glasgow i Highlands. To także ponad 300 wysp rozsianych u jej wybrzeży. Wchodzą one w skład czterech archipelagów. Są to Hebrydy Wewnętrzne, Hebrydy Zewnętrzne na zachodzie oraz Orkady i Szetlandy na północy. Prawie 90 z nich zamieszkuje łącznie około 90 tysięcy ludzi, co daje średnią, około tysiąca osób na wyspę. Jak więc łatwo sobie wyobrazić, są to w większości tereny dzikie, nieskażone ludzką ręką, gdzie o kontakt z przyrodą – a Atlantyk potrafi tu pokazać swoją potęgę, szczególnie wiosną – bez porównania łatwiej, niż o zasięg telefonii komórkowej, czy dostęp do WiFi. Proponuję wyprawę na pięć z nich. Tam, gdzie stosunkowo łatwo się dostać, a gdzie każdy kto jest na co dzień zabiegany, zmęczony i spragniony wyciszenia, odnajdzie prawdziwy raj. Jeśli tylko zechce go dostrzec, bo szkockie wyspy to nie skąpane w słońcu, usiane zaparasolkowanymi plażami wysepki Grecji, gdzie kelner do leżaka przyniesie nam najbardziej wymyślne drinki, a wieczorem, gdy upał nieco zelżeje, można pójść na podryw do miejscowej dyskoteki.
Islay – whisky torfem pachnąca
Zaczynamy od wyspy, której nazwa wywoła przyspieszone bicie serca u każdego wielbiciela whisky. Jedziemy na Islay, do prawdziwej mekki koneserów szkockiej. Na wyspie znajduje się siedem działających destylarni, jedna nieczynna, oraz jedna obecnie w budowie. Wszystkie czynne destylarnie oferują możliwość zwiedzania i degustacji, tak więc prom łączący Islay ze stałym lądem, regularnie przywozi na wyspę entuzjastów złocistego trunku. Trzy z nich, usytuowane na południowym wybrzeżu, to właściwie absolutna klasyka. Ardbeg, Lagavulin i Laphroaig, których białe budynki odcinające się od zieleni wyspy, widać już z daleka z pokładu promu, prześcigają się one w pomysłach na przyciągnięcie i przekonanie do siebie jak największej liczby gości. Laphroaig oferuje swoim wielbicielom dzierżawę stopy ziemi (wydawany jest odpowiedni certyfikat), a podczas wizyty na miejscu, spacer na owe „włości”, no i obowiązkowo szklaneczkę whisky. W Ardbeg zabiorą nas – jeśli taka wola – na kilkukilometrowy spacer do jeziora Airigh Nam Beist, będącego źródłem wody wykorzystywanej w produkcji whisky. W Lagavulin natomiast pójdziemy do magazynu, w którym leżakuje whisky, gdzie prosto z beczki napijemy się kilku wersji, w tym naprawdę starej, destylowanej w latach sześćdziesiątych. Smaczku całej imprezie dodaje fakt, że nasz opiekun podczas tej degustacji, Iain McArthur, pracuje w destylarni od ponad 40 lat, i to on osobiście napełniał świeżym destylatem wszystkie otwierane dla nas beczki.
Dziesięć mil na północ od Port Ellen, jednego z dwóch portów promowych na wyspie, w pobliżu którego znajdują się wymienione trzy destylarnie, znajduje się miejscowość Bowmore, pełniąca rolę swego rodzaju stolicy wyspy. Tutaj również znajdziemy destylarnię, która niejednemu przypomni słodkie chwile spędzone przy kieliszku. Założona w 1779 Bowmore, to najstarsza destylarnia na wyspie i jedna z najstarszych w Szkocji. Tutaj również można umówić się na zwiedzanie, jednak oferta nie jest aż tak wymyślna, jak w poprzednich trzech. Ciekawostką może być zwiedzanie usytuowanego poniżej poziomu morza – a przecież tuż nad jego brzegiem – magazynu No. 1 Vaults. To z niego pochodzi legendarna Black Bowmore, whisky rocznikowa z 1964, która swego czasu podbiła serca entuzjastów whisky na całym świecie, a w każdym razie tych, którzy zdołali jej skosztować.
Bowmore, podobnie jak wspomniana wcześniej Ardbeg, oferuje jednak coś więcej niż tylko zwiedzanie i degustacje. W budynkach należących do destylarni, a wykorzystywanych niegdyś przez jej pracowników, urządzono komfortowe mieszkania do wynajęcia na krótkie pobyty na wyspie. Wraz z automatyzacją i komputeryzacją procesu produkcji, a także zlecaniem części zadań firmom zewnętrznym – jak na przykład, słodowanie jęczmienia, czy usługi bednarskie – wiele pomieszczeń należących do destylarni przestało być potrzebnych. Dla gości stanowią nie lada gratkę – któż nie chciałby móc pochwalić się, że będąc w Szkocji mieszkał przez parę dni w destylarni whisky?
Miasteczko i destylarnia Bowmore znajdują się nad brzegiem zatoki morskiej Loch Indaal, wcinającej się w głąb wyspy. Tak przy okazji, warto zwrócić uwagę, że w Szkocji określenie „loch”, to niekoniecznie jezioro (jak np. Loch Lomond). Równie dobrze może to być długa i wąska zatoka morska, jakich mnóstwo na zachodnim wybrzeżu i na wyspach. Po drugiej stronie tej zatoki, wyraźnie widoczna od strony Bowmore, znajduje się kolejna destylarnia – Bruichladdich. Stamtąd już dwa kroki do Kilchoman, najmłodszej destylarni na wyspie, gdzie podjęto próbę odtworzenia tradycyjnego układu, gdzie destylarnia i wytwarzanie whisky, jest ściśle powiązane z działalnością farmy. W Kilchoman uprawia się własny jęczmień, słoduje się go, suszy, a odpadki produkcyjne (bezalkoholowe!) wykorzystuje jako paszę dla zwierząt.
Pozostałe dwie destylarnie – Caol Ila i Bunnahabhain – znajdują się nad cieśniną Sound of Islay, oddzielającą wyspę Islay od jej najbliższej sąsiadki, wyspy Jura. Mimo iż program zwiedzania oferowany przez te dwa zakłady nie jest tak rozbudowany, jak w przypadku Ardbeg, Laphroaig i Lagavulin, warto je odwiedzić z kilku względów. Po pierwsze, z powodu lokalizacji i trudnej dostępności, są zdecydowanie rzadziej odwiedzane przez turystów. Jest duża szansa, że zwiedzanie odbędziemy indywidualnie, a cała uwaga przewodnika będzie skupiona na nas. Również podczas degustacji. Po drugie, jeśli tylko dopisuje pogoda, rozciągające się z krętej drogi wiodącej do Bunnahabhain widoki na cieśninę i sąsiadującą wyspę Jura, nie mają sobie równych.
Jura – królestwo jeleni
Jak już się rzekło, sąsiadką Islay jest Jura, wyspa ze wszech miar niezwykła. Zagorzali czytelnicy literatury pięknej być może zetknęli się z jej nazwą przy okazji zapoznawania się z biografią angielskiego pisarza, George’a Orwella, lub okolicznościami powstawania jego najbardziej znanego dzieła, książki Rok 1984. Zwykle przy tej okazji spotkać się można ze stwierdzeniem, że ponury i przygnębiający charakter wyspy miał bez wątpienia wpływ na atmosferę książki Orwella. Owszem, szkocka pogoda potrafi niejednego wpędzić w depresję, jednak wiele musiało się zmienić od czasów pisarza, gdyż Jura jest jedną z piękniejszych wysp, jakie dane było mi odwiedzić. Jeszcze będąc na Islay i zerkając w stronę Jury przez wąską cieśninę morską, nie sposób nie zachwycić się dominującymi nad krajobrazem wyspy górami, zwanymi Paps of Jura. Nazwa ta tłumaczy się jako piersi Jury i rzeczywiście, widziane z odpowiedniej perspektywy, góry te do złudzenia przypominają zgrabny kobiecy biust.
Na wyspie Jura, również można przypatrzyć się jak wytwarza się whisky. Co prawda, znajdującej się tam destylarni daleko do popularności sąsiadek z Islay, jednak i ona posiada na całym świecie wielu zagorzałych wielbicieli. Destylarnia Isle of Jura usytuowana jest w jedynej na wyspie osadzie, Craighouse i właściwie jej budynki stanowią sporą część całej wsi. Co doprowadza nas do najciekawszej cechy naszej wyspy. Otóż, mimo iż jest to sporej wielkości kawałek lądu – ma ona prawie 30 km długości – zamieszkana jest przez niecałe 200 osób. W gruncie rzeczy, Jura to ogromne, górzyste, pokryte wrzosowiskami pustkowie. Co więcej, na wyspie doliczono się kilku tysięcy jeleni – według jednych źródeł pięć tysięcy, według innych – sześć. Oznacza to, że jadąc samochodem wzdłuż jedynej na wyspie drogi mamy niemal pewność, że prędzej czy później na naszej drodze – czy to bezpośrednio na asfalcie, czy na poboczu – natkniemy się przynajmniej na kilka jeleni. A okazy żyjące w Szkocji i żywiące się tamtejszymi wrzosami potrafią mieć naprawdę okazałe poroże i prezentują się doprawdy imponująco.
Mull – dzieciska i zamczyska
Podróżując na północ wzdłuż zachodniego wybrzeża Szkocji, prędzej czy później trafimy do miejscowości Oban. Położone nad zatoką portowe i rybackie miasteczko często określane jest mianem wrót do wysp, co w dużej mierze wyjaśnia nasze nim zainteresowanie. Z tutejszego nabrzeża promy zabiorą nas na wyspy Lismore, Colonsay, Islay, Coll, Tiree, Mull, Barra, czy nawet na South Uist w archipelagu Hebrydów Zewnętrznych. Tymczasem jednak nas interesuje Mull, druga co do wielkości wyspa Hebrydów Wewnętrznych. Przy średnim zagęszczeniu ludności na poziomie 3,2 os./km2, jest to kolejna wyspa mająca do zaoferowania zapierające dech w piersiach, górzyste pustkowia, rozległe piaszczyste plaże, malownicze klify i bezkresne wrzosowiska.
Wyspę Mull, na którą przypływamy promem z Oban, rozsławił program dla dzieci Balamory, który w większości kręcony był w miasteczku Tobermory na wyspie Mull. Rząd kolorowych domów usytuowanych przy ulicy biegnącej wzdłuż nabrzeża na długo stał się wizytówką produkcji BBC dla dzieci. Ulica nazywa się – nomen omen – Main Street i rzeczywiście ciągnie się wzdłuż niej szereg domów o frontach pomalowanych na jaskrawe kolory. Dorosłych zainteresuje chyba jednak bardziej miejsce, gdzie Main Street zmienia nazwę na Eas Brae i mija szereg charakterystycznych budynków pokrytych typową czarną naroślą. To destylarnia Tobermory. Tutaj wytwarza się whisky Tobermory i bardziej torfową Ledaig. Udostępniona jest dla zwiedzających, choć każdy, kto cierpi na klaustrofobię, powinien to miejsce omijać szerokim łukiem. Pewnie nikt nie prowadził takich badań, nikt nie opracował takiego wskaźnika, ale idę o zakład, że Tobermory w cuglach wygrywa konkurencję, na zapakowanie jak największej liczby urządzeń przemysłowych, w jak najmniejszej przestrzeni. Podczas zwiedzania czasami trzeba się tu przeciskać pomiędzy kadziami fermentacyjnymi, zbiornikami na świeży destylat, czy chłodnicami. Nie żeby to nie miało swojego uroku.
Podczas pobytu w Tobermory nie można – po prostu nie można – nie spróbować świeżych, wrzucanych na rozgrzany tłuszcz niemal prosto z kutra rybackiego, panierowanych przegrzebków. Na nabrzeżu stoi tam przyczepa kempingowa oferująca absolutny raj dla podniebienia. Najlepszy dowód na tezę, że prawdziwe delicje niekoniecznie muszą być daniami bardzo skomplikowanymi, wymagającymi najwyższych umiejętności kulinarnych. Wystarczą doskonałe, świeże surowce. Na nabrzeżu w Tobermory, przywiezione przez rybaków przegrzebki (zwane również małżami św. Jakuba) są panierowane i smażone na głębokim oleju. Podawane z frytkami – prawdziwymi, grubo krojonymi frytkami – i spożywane bezpośrednio na nabrzeżu nie mają sobie równych.
Wyspa Mull to jednak więcej niż tylko Tobermory – nawet jeśli w miasteczku mieszka prawie połowa mieszkańców wyspy – i destylarnia whisky. Na Mull znaleźć można dwa zamki – imponujący, średniowieczny Duart Castle, siedzibę klanu MacLean, oraz Torosay Castle, zbudowany w stylu szkockich baronów, otoczony przepięknymi, doskonale utrzymanymi ogrodami. Masywne i niezwykle malownicze mury średniowiecznego Duart posłużyły twórcom filmu 48 godzin, na podstawie książki Alistaira MacLeana, z Anthonym Hopkinsem w roli głównej, a po latach w tym samym zamku umieszczono akcję filmu Osaczeni z Seanem Connerym i Catheriną Zeta-Jones.
Jeśli już znajdziemy się na Mull, zdecydowanie warto wybrać się długą i krętą drogą A849, wiodącą najpierw przez góry, a później wzdłuż brzegu zatoki Loch Scridain, by wreszcie gwałtownie urwać się na nabrzeżu w osadzie Fionnphort. Stamtąd już tylko pięciominutowa przeprawa niewielkim promem na wyspę Iona, miejsce gdzie w VI wieku n.e. św. Kolumba założył klasztor, i które do dziś jest prawdziwą oazą ciszy i spokoju. Do zobaczenia starannie odrestaurowana świątynia, której początki sięgają czasów św. Kolumby, oraz celtyckie krzyże z VIII wieku. Ale przede wszystkim – na Ionę nie można wjechać samochodem. Aż trudno uwierzyć jaką robi to różnicę. Na Ionę jednak nie pojedziemy, bo wyszłoby nam sześć szkockich wysp, a miało być pięć. Spojrzymy tylko tęsknie w jej stronę z Fionnphort na Mull.
Skye – królowa szkockich wysp
Podróżując nieco dalej na północ wzdłuż zachodniego wybrzeża Szkocji docieramy wreszcie do Skye – drugiej co do wielkości i populacji (po Lewis i Harris w Hebrydach Zewnętrznych) spośród szkockich wysp, i bodaj najpiękniejszej. Dostać się na nią można albo promem z Mallaig, albo mostem w pobliżu miejscowości Kyle of Lachalsh. Trzy elementy czynią ze Skye jedną z najciekawszych szkockich destynacji, a mianowicie góry Black Cuillin, półwysep Trotternish na północy wyspy, wraz z uskokiem tektonicznym zwanym Quiraing i masywem Storr, wreszcie – jakżeby inaczej! – destylarnia Talisker.
Black Cuillin to bodaj jedyne w Szkocji pasmo górskie o charakterze alpejskim. Jego skaliste, poszarpane szczyty w niczym nie przypominają łagodnych, delikatnie zaokrąglonych pasm w pozostałych częściach Szkocji. Wyglądają na tyle groźnie i majestatycznie, że nie pogardził nimi nawet sam Bear Grylls. Zaleca się więc szczególną ostrożność podczas wędrówek w tej części Skye. Można się na niego natknąć, a wtedy trzeba będzie wraz z nim, wyjadać wnętrzności jakiegoś padłego dwa tygodnie temu jelenia.
Kiedy znajdziemy się na Trotternish, trudno uwierzyć, że ciągle żyjemy, że to nie obiecany raj, do którego – wbrew rachunkowi sumienia – trafiła nasza dusza po nagłej i niezauważonej śmierci. Wzdłuż długiego na około kilkanaście kilometrów półwyspu ciągnie się niezwykle dramatyczny uskok tektoniczny, a wraz z nim niewiarygodnie wręcz malownicze formacje skalne – pokryte darnią grzbiety o ostrych graniach, ostańce skalne, labirynty skał i korytarzy. Bodaj najbardziej popularnym celem wędrówek, jest iglica skalna zwana Old Man of Storr. Żeby znowu odnieść się do kultury masowej – to właśnie nad Storr leciał sierżant Howie, bohater The Wicker Man w pierwszych scenach kultowego filmu z 1973, to tutaj kilka lat temu Ridley Scott kręcił swojego Prometeusza. Bajkowa sceneria Quiraing stanowiła tło dla scen z filmu Nieśmiertelny z Christopherem Lambertem i Seanem Connerym w rolach głównych.
Destylarnia Talisker usytuowana jest z dala od takich krajobrazów. Przycupnięte nad brzegiem zacisznej zatoki Talikser Bay, starannie wybielone budynki kryją w sobie jednak nie mniej potężne zjawiska. Tutaj powstaje jedyna na wyspie, potężna w smaku, wulkaniczna wręcz whisky typu single malt. Podobnie jak w przypadku opisywanych wcześniej destylarni na Islay, Talisker udostępniona jest dla gości, oferuje szereg ciekawych programów zwiedzania i degustacji i zdecydowanie powinna znaleźć się w programie wizyty każdego konesera tego, co dobre w życiu.
Orkady – jeszcze Szkocja, czy już Skandynawia?
Położone na północ od północno-wschodnich krańców stałego lądu Szkocji, Orkady stanowią dość zwarty archipelag, w którym – na dobry początek – odwiedzimy tylko największą, główną wyspę, zwaną tu Mainland. W czasie II wojny światowej połączona ona została systemem grobli z kilkoma sąsiadującymi wyspami, tak że w sumie pięć wysp i wysepek stanowi obecnie całość, po której można poruszać się suchą stopą. Czy też suchą oponą, a nawet czterema. Od Birsay na Mainland po Burwick na South Ronaldsay. Groble te usypano w celu zablokowania dostępu na wody Scapa Flow niemieckim łodziom podwodnym w czasie gdy stacjonowały tu okręty wojenne brytyjskiej floty królewskiej. Dzisiaj grzbietem tych grobli prowadzi asfaltowa droga.
Już na pierwszy rzut oka Orkady są inne. Widać to na każdym kroku – w architekturze domów mieszkalnych, kolorze włosów i rysach mieszkańców, wreszcie w przejmującym (szczególnie po dłuższym pobycie w Highlands) braku gór i wrzosowisk. Podobno ma to związek z najazdami Wikingów, którzy swego czasu postanowili wyrżnąć w pień miejscowych mężczyzn i zabrali się w pocie czoła, do wzbogacania lokalnego genotypu. Mowa o włosach i oczach mieszkańców, za brak gór odpowiedzialna jest raczej geologia.
W związku z północnym położeniem archipelagu, na Orkady warto wybrać się latem. Dni są wówczas bardzo długie, a noce tak krótkie, że trzeba się dobrze postarać, by zasnąć kiedy słońce jest jeszcze wysoko ponad horyzontem. W razie problemów z zaśnięciem, można się wówczas wybrać do jednego z kręgów megalitycznych położonych w zachodniej części wyspy. Oświetlone promieniami zachodzącego słońca Ring of Brodgar, czy Standing Stones of Stenness robią niesamowite wrażenie. Co prawda, nie są tak okazałe jak słynne Stonehenge, jednak tutaj nie trzeba kupować biletu wstępu, ani trzymać się wyznaczonych godzin otwarcia. Stoją spokojnie w polu, tuż przy drodze wiodącej między dwoma jeziorami i tylko czekają by je odwiedzić. Są podobno tacy, co zabierają ze sobą śpiwory i spędzają wśród megalitów całą noc.
W zachodniej części Mainland znajduje się kolejny prehistoryczny zabytek – starsza od egipskich piramid osada Skara Brae, odkryta przez przypadek po straszliwym sztormie w połowie XIX wieku, który odsłonił kamienne domostwa pochodzące sprzed około pięciu tysięcy lat. Wspominałem już o potędze Atlantyku, na którą wystawione są szkockie wyspy? Tak czy inaczej, Skara Brae to osada składająca się z ośmiu domów, zbudowanych z kamieni, wraz z częściowo zachowanym wyposażeniem – meblami również z kamienia. Usytuowane tuż nad brzegiem malowniczej zatoki Bay of Skaill, stanowi nie lada atrakcję.
Pomimo skandynawskich powiązań Orkadów i ich mieszkańców, na wyspach znajdziemy coś o niewątpliwie szkockiej proweniencji. W miejscowości Kirkwall, pełniącej funkcję tutejszej stolicy, na jej południowych krańcach przycupnęła Highland Park, najbardziej na północ wysunięta destylarnia whisky szkockiej. Przez wielu uznawana za producenta jednej z najlepszych szkockich whisky, Highland Park korzeniami sięga czasów, gdy – jak głosi legenda – lokalny pastor Magnus Eunson, ukrywał beczki z whisky przed okiem poborców podatkowych, ustawiając na nich trumnę i głosząc wszem i wobec, iż jej lokator zmarł na czarną ospę, skutecznie chroniąc w ten sposób zawartość znajdujących się pod spodem, przykrytych białym suknem beczek. Rzecz miała miejsce w XIX wieku i teraz już nie ma potrzeby uciekać się do podobnych forteli. Wręcz przeciwnie, w Highland Park chętnie pokażą nam co produkują, jak produkują i jak to smakuje. Podobnie zresztą w oddalonej o niecałe dwa kilometry, usytuowanej nad brzegiem Scapa Flow, destylarni Scapa, gdzie nie tak dawno również zdecydowano się przyjmować zwiedzających.
O opisywanych wyżej wyspach można opowiadać bez końca, a niebezpieczeństwo wyczerpania tematu jest minimalne. I to tylko o tych pięciu. Przypomnę statystykę – Szkocja chlubi się ponad trzystoma wyspami, prawie dziewięćdziesiąt z nich jest zamieszkałych. Każda z nich, to zapierające dech w piersiach widoki, nieskażona natura, wspaniali, niezwykle serdeczni ludzie. Oprócz opisanych atrakcji są tam jeszcze malownicze wodospady, cieśniny, zatoki, klify, foki, głuptaki, wydrzyki, delfiny, rekiny wielorybie, browary, manufaktury tekstylne, twórcy niepowtarzalnej biżuterii. A w zimie – żeby prawie dosłownie zacytować jednego z polskich mieszkańców – jest przerąbane. Wszak Atlantyk…
Autor: Rajmund Matuszkiewicz
Inne wpisy z tej kategorii
Komentarze
Dodaj komentarz
Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.
Honorata Hirschfeld
Jestem zachwycona urokliwością, surowością i prostotą tych krajobrazów.
Cudowna natura pokazuje gdzie jest „Nasze-Człowiecze „miejsce.
Żałuję ze jesteśmy tak mało pokorni wobec przyrody , jej piękna i jej grozy.
Jestem pewna że odwiedzę te miejsca, to cel mojej następnej podróży
Darek
Wlasnie wrocilismy z Orkadow, Skye i ogolnie pojetej polnocnej Szkocji. Przed nami Argyll & Bute. Rzeczywiscie cudnie. A Twoje opisy sa fantastyczne. Pozdrawiam