Pin Up Girls – dziewczyny z kalendarza

Lifestyle / 

Pin-Up Girls były obiektem pożądania mężczyzn w swojej epoce. Nic dziwnego! Do dziś rozpalają wyobraźnie, a stylem tych rysunkowych postaci inspirują się gwiazdy czy modelki. W jaki sposób dziewczyny z plakatów dla żołnierzy stały się elementem popkultury?

Moda na pin-up girls pojawiła się wraz z wybuchem II wojny światowej, kiedy to stęsknieni za płcią przeciwną amerykańscy żołnierze przywieszali sobie nad łóżkiem wizerunki uroczo uśmiechających się, powabnych kobiet. Wbrew stereotypom moda na pin-up nie miała nic wspólnego z pornografią, a wręcz stanowiła jej zaprzeczenie, ponieważ w tamtej epoce korzystanie z materiałów pornograficznych było wyjątkowo surowo karane. Trend pin-up to raczej zachwyt nad pięknem kobiecego ciała, a pierwotnie także sposób na zagrzewanie żołnierzy do walki. Podobizny pin-upek były zamieszczane nie tylko na plakatach czy widokówkach, ale także pojawiały się na dziobach bombowców. Niezwykle dopracowany styl rysunku powabnych dziewczyn przykuwał uwagę nie tylko w trakcie działań wojennych, ale również po ich zakończeniu. Dopiero na początku lat 60. obrazki pin-up zostały wyparte przez zdjęcia kobiet.

Pin-up style

Jak zatem wyglądała typowa pin-up girl? Była lekko zaokrąglona, miała szerokie biodra, wydatne piersi i wcięcie w talii. Występowała zazwyczaj w rozkloszowanych sukienkach, które po latach stały się symbolem mody lat 50., w kusej bieliźnie czy też strojach kąpielowych.

Jeden z najsłynniejszych motywów pin-up przedstawia plażowiczkę w bikini w kropki, której towarzyszą takie atrybuty jak słomiany kapelusz i leżak w biało-niebieskie pasy. Takiemu wizerunkowi daleko do rzeczywistości – mimo że dziewczyna znajduje się w bliskiej odległości od wody, ma idealnie uczesane włosy i mocny makijaż. Zresztą, modelki ucharakteryzowane w ten nieco przesadny sposób występują na każdym plakacie czy pocztówce. Obcisłe topy połączone ze spodniami z wysokim stanem to kolejny charakterystyczny dla pin-up girls zestaw. Na plakatach można zobaczyć kobiety w różnych sytuacjach i rolach, a te najczęściej powtarzane to: ponętna pielęgniarką, dama biorącą kąpiel, pani kapitan statku, czy dziewczyna przymierzająca gorset.

Królowa pin-up

Bettie Page jest najpopularniejszą przedstawicielką stylu pin-up. Uznawana przez swoje następczynie za niedościgniony wzór dziewczyny z kalendarza, nie miała życia usłanego różami. Cierpiała bowiem na schizofrenię paranoidalną.

Choroba sprawiła, że Bettie musiała kilka lat spędzić w szpitalach psychiatrycznych. Izolacja od społeczeństwa nie zniszczyła jednak pamięci o prekursorce tego stylu. Modelka była zapraszana na wieczorne programy NBC, kilka razy pozowała do Playboya oraz nagrywała krótkie scenki o zabarwieniu erotycznym, aż w końcu zaczęła występować w filmach sado-maso. W 1955 roku została wybrana Miss Pin-up. Jej ostatnie zdjęcie ukazało się w magazynie ”Skin Diner” w 1958 roku.

Potem Bettie usunęła się w cień i podjęła pracę nauczycielki, a następnie pokojówki.

Kobieta idealna

Sroga nauczycielka, odważna kowbojka czy beztroska plażowiczka? Podobizny pin-up girls sprzed niemal 70 lat nie pozostawiają złudzeń. Te czarujące kobiety potrafiły przeobrazić się w niemal każdą osobę, przybierać różne pozy i zawsze wyglądać zjawiskowo. Co sprawiało, że ich wygląd zawsze zachwycał? Czy to rozkloszowana spódniczka, strój kąpielowy podkreślający ponętne kształty, obcisła bluzeczka, czy raczej to sprawka ich zjawiskowej urody? Analiza dawnych pocztówek nie pozostawia złudzeń. Pin-up girls nie były tak doskonale, jak ich fanom mogło się wydawać.

Dziewczyny swój idealny wygląd na plakatach zawdzięczały bieliźnie modelującej, która unosiła pośladki i tworzyła wcięcie w talii, operacjom plastycznym oraz… retuszowaniu ich podobizn. Niebagatelną rolę pełnił również makijaż dziewczyn. Pin-up girl miała zwykle mocno podkreślone oczy, a dla wzmocnienia efektu doklejała sobie sztuczne rzęsy. Do tego czerwona wyrazista pomadka, paznokcie pomalowane lakierem w takim samym kolorze oraz włosy upięte w kok albo zakręcone w grube loki, ale to już znaki charakterystyczne tego stylu.

Powrót do przeszłości

Trend pin-up to dowód na to, że piękno nie przemija nigdy. Po latach przerwy, styl wraca do mainstreamu. Mówimy tu o jego powrocie do kultury masowej, ponieważ mimo zmniejszonego zainteresowania trendem, w kulturze zawsze istniała pewna przestrzeń, swoista nisza, w której działali pasjonaci pin-up girls. Mimo coraz większej popularności fotografii i portretów wykonywanych tą techniką, do dziś istnieje pewna grupa twórców, którzy nadal wolą namalowaną podobiznę kobiety od tej sfotografowanej.

Panie również chcą powrotu do dawnego trendu, wyrażając to między innymi poprzez inspiracje strojami z lat 50., czy nawet odtwarzając sesje fotograficzne oryginalnych pin-upek. Powrót do tego stylu możemy zauważyć także u gwiazd muzyki czy modelingu, najlepszymi przykładami są tu: Dita von Teese, Gwen Stefani czy Sabina Kelley.

Pin-up w niecodzienniej odsłonie

Współcześnie moda pin-up to nie tylko naśladowanie minionego trendu i dokładne odwzorowywanie stroju oraz wyglądu kobiet z czasów świetności tego stylu. To również eksperymenty i łączenie różnych znanych elementów kultury masowej z pin-up. Któż z nas nie zna księżniczek Disney’a? Są piękne i cieszą oczy dzieci na całym świecie. Dlatego pewnie dla wielu osób księżniczki w nieco odważniejszej odsłonie wzorowanej na pin-up są czymś zaskakującym. Z postmodernistycznym wyzwaniem przedstawienia animowanych wzorów kobiecości w stylistyce dziewczyn z kalendarza zmierzył się ilustrator Joel Santana. Twórca nie tylko ubrał Bellę, Królewnę Śnieżkę czy Jasmine w stroje pin-up, ale również ozdobił ich animowane ciała tatuażami. Mało tego, Santana na wielu swoich pracach przedstawił moment tworzenia tatuażu księżniczce.

Podobnego zabiegu polegającego na połączeniu stylistyki pin-up z disneyowskimi postaciami dokonał również inny twórca, Andrew Tarusov. Po sukcesie, jaki przyniosło mu przedstawienie księżniczek w klasycznych strojach dziewczyn pin-up, sięgnął on po bardziej mroczne bohaterki. Zła Królowa, macocha Królewny Śnieżki, Cruella de Mon, Madame Meduza, Gertruda, wiedźma Urszula czy macocha Kopciuszka, które słynęły ze swego diabelskiego charakteru, teraz zaskoczą cię również diabelską urodą. Wszystko dzięki strojom pin-upek, które te okrutne kobiety znane z animacji Disney’a założyły na siebie.

Zaskoczyło cię to połączenie? Jeszcze bardziej się zdziwisz, gdy dowiesz się, że również koty naśladują pin-up. W zabawny sposób zwierzęta przyjmują figury, w jakich pozują na kalendarzach i pocztówkach pin-up girls. Efekt jaki sprawiają te zdjęcia, potwierdzi tylko znaną prawdę, że kobieta ma wiele z kota. Niepokojąco zbyt wiele.

Twórcy pin-up, czyli mężczyźni mężczyznom

Kto zatem stał za sukcesem tych pięknych kobiet, a raczej plakatów z ich podobiznami? Oczywiście uzdolnieni ilustratorzy. Najsłynniejszymi twórcami tego gatunku byli Gil Elvgren, Alberto Vargas i George Petty. Ich dzieła zdobiły rozkładówki, kalendarze i pocztówki z lat 50. Malując dziewczyny, twórcy częstokroć nie rysowali ich realistycznych podobizn, ale raczej panie stanowiły dla nich model, na którym mogli się wzorować. Artyści pomijali więc niedoskonałości urody, a podkreślali atuty kobiety: rysowali im długie szyje, błysk w oku czy poprawiali wcięcie w tali.

W ten sposób powstawały piękne ilustracje, które do dziś są obiektem pożądania kolekcjonerów. Zastanawiającym więc pozostaje fakt, czy mężczyźni oszaleli na punkcie pięknych dziewcząt, czy raczej zachwycili się wyglądem nieistniejących ideałów, stworzonych przez innych mężczyzn.

Autor: Katarzyna Augustyniak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Ikona stylu: Leopold Tyrmand

Ikony Stylu, Moda / 

Rodzima kultura masowa w ostatnich latach niewątpliwie zaczęła szukać swoich ikon wśród bohaterów minionych epok. Klimat PRL-u przywołują stylizowane restauracje i puby, seanse klasycznej kinematografii czy organizowane w wielu miastach tematyczne spacery śladami historii Polski Ludowej. W ten oto sposób staliśmy się także świadkami ożywania legendy Leopolda Tyrmanda – mitycznej postaci polskiego światka artystycznego, kabotyna w czerwonych skarpetkach, autora słynnej powieści Zły, chyba najpopularniejszej polskiej powieści kryminalnej. Tadeusz Konwicki pisał o nim tak: Tyrmand antykomunista, Tyrmand katolik, Tyrmand teoretyk jazzu, Tyrmand sprawozdawca sportowy, Tyrmand globtroter, Tyrmand playboy, Tyrmand reakcjonista, Tyrmand bikiniarz, Tyrmand filozof, Tyrmand prekursor mód, Tyrmand autor bestsellerów, Tyrmand owiana legendą tajemnica. Dużo jak na jednego człowieka, dodatkowo funkcjonującego w przeraźliwie smutnej i szarej rzeczywistości Warszawy lat pięćdziesiątych. Niech niektóre z tych epitetów posłużą jako szkielet niniejszej historii.

Tyrmand prekursor mód?

Leopold Tyrmand urodził się w 1920 roku w Warszawie, w zasymilowanej rodzinie żydowskiej. Wojnę spędził m.in. na morzu, sprzątając na statkach oraz w obozach jenieckich na terenie Norwegii. Wspomnienia z tego okresu zawarł w pierwszych zbiorach opowiadań, wydanych jeszcze w latach czterdziestych. Po wojnie, jako błyskotliwy recenzent kulturalny i korespondent sportowy, szybko stał się rozpoznawalną postacią warszawskich salonów.

O pochodzących z tego okresu felietonach (m.in. zebranych przed kilkoma laty w zbiorze Tyrmand Warszawski) mało kto jednak dziś pamięta. Wszyscy Tyrmanda zapamiętali i kojarzą przede wszystkim przez pryzmat mody, nietuzinkowego stylu, podszytego ekstrawagancją szeroko komentowanego w środowiskach, w jakich się obracał. To zrozumiałe, bo sam zainteresowany przykładał ogromną uwagę do swojego stroju: dużo o nim mówił i pisał, chociażby wspomnieć liczne fragmenty jego słynnego Dziennika 1954. Jako człowiek niezbyt imponującego wzrostu i dosyć pospolitej urody nadrabiał nienaganną elegancją, co w powojennej rzeczywistości ogólnej biedy, kiedy większość zaopatrywała się w ubrania z paczek z Zachodu (osławiona UNNRA) nie było rzeczą łatwą.

Dodatkowo, wraz z zacieśniającą się radziecką dominacją nad Polską i konsolidacją systemu totalitarnego, antykomunistyczne nastawienie Tyrmanda stopniowo skazywało go na zawodowy niebyt i najzwyczajniej materialną biedę. Schludny wizerunek pozostał więc dla niego nie tylko wewnętrznym obowiązkiem, ale i coraz większym wyzwaniem. We wspomnianym „Dzienniku” Tyrmand przywołuje przebieg swoich wizyt u warszawskiego krawca, niejakiego Pana Dyszkiewicza, człowieka przedwojennych manier, którego zadaniem było, jak pisał, przeistoczyć kołnierzyk w poezję, taką mniej więcej, jaką dostrzec można wokół szyi Freda Astaire’a. Nie było to łatwe, skoro starszy pan na prośby zawstydzonego Tyrmanda materiał na nowe kołnierzyki wycinał z „pleców” przyniesionych koszul. W kraju, w którym w tym czasie zdobycie szczoteczki do zębów było równoznaczne z cudem, nie był to przypadek odosobniony.

Tyrmand bikiniarz?

O ile elegancja Tyrmanda jest bezdyskusyjna, o tyle określanie jego stylu mianem „ekstrawaganckiego” wymaga pewnego komentarza. Nie jest to bynajmniej ekstrawagancja rozumiana współczesnymi kategoriami. Dziś facet w kolorowych skarpetkach przywdzianych do półoficjalnego stroju czy też noszący krawat w żywe kolory nie budzi żadnego zdziwienia. W latach pięćdziesiątych, gdy wszyscy wyglądali tak samo, monotonnie i ponuro, stój potrafił szokować nawet małymi akcentami. Tyrmand budził podziw jednych, niesmak i złość u drugich. W ocenie wielu właśnie poprzez swój strój dawał przykład najbardziej odważnego manifestu politycznego. Zwłaszcza poprzez słynne kolorowe skarpetki, które przeszły do historii. Jeden z jego kolegów z czasów pracy w redakcji Słowa Powszechnego napisał o politycznym wydźwięku jego stroju:

“Komunistyczne gazety pisały, że facet który nosi takie skarpetki, taki krawat i takie spodnie to wróg ludu, a Tyrmand swoim strojem aż krzyczał: – Tak jestem wrogiem ludu i mam was w d…e. Wtedy szło się siedzieć za dowcip o Stalinie, a Tyrmand wyglądał tak, jakby nagle wyszedł z transparentem »Precz ze Stalinem«”.

Świeżym i ożywczym w stosunku do dusznej rzeczywistości stylem Tyrmanda zaczęły inspirować się grupy młodzieży. Na ulicach większych miast pojawili się bikiniarze – prawdopodobnie pierwsza polska subkultura młodzieżowa. I znów rola Tyrmanda w jej kształtowaniu wydaje się nie do przecenienia. W swoich zapiskach w dzienniku dzielił się z dużym zadowoleniem refleksjami z walki, jaką kręgi młodzieżowe stoczyły z reżimem władzy o swój kolorowy wizerunek: Były to zmagania o sylwetkę znaną na Zachodzie jako jitterbug albo zazou – wąziutkie spodnie, spiętrzona fryzura, tzw. plereza, buty na fantastycznie grubej gumie, tzw. słoninie, kolorowe, bardzo widoczne spod krótkich nogawek skarpety oraz straszliwie wysoki kołnierzyk koszuli. W Warszawie tak ustylizowanych chłopców nazywano bikiniarzami, w Krakowie dżollerami (…) – pisał z satysfakcją . Mimo to szufladkowanie jego stylu jako bikiniarskiego wydaje się sporym nadużyciem. Sam Tyrmand został ochrzczony pierwszym polskim bikiniarzem, niekiedy nawet „ojcem” bikiniarzy, od czego sam starał się wyraźnie dystansować.

Tyrmand teoretyk jazzu?

Nie bez wpływu na wizerunek pozostawało jego żywe zainteresowanie muzyką jazzową, którą wprowadził w polskie realia i której był w kraju największym popularyzatorem. Sam twierdził, że jazz jest muzyką uciśnionych. Jak wspomina jeden z jego przyjaciół: Słyszał w nim tęsknotę do wolności. Dlatego tak bardzo lgnął do tej muzyki w latach czterdziestych i pięćdziesiątych. Organizując regularnie po wojnie spotkania jazzowe (pierwsze jam session już w roku 1947), szybko stał się jedną z najważniejszych postaci konsolidującego się wokół tego nurtu muzycznego środowiska – popularne wówczas było powiedzenie: Jeden jest jazz, Tyrmand jego prorokiem. Tyrmand na pewno miał świadomość, że za pośrednictwem jazzu tworzy się w skostniałym, represyjnym systemie pewien obszar społecznej wolności, może nawet podwaliny kontrkultury.

Na spotkania w klubach z czasem zaczęło przychodzić coraz więcej młodzieży, co też nie mogło umknąć uwadze władz. Do kontaktu z jazzem zachęcała nie tylko sama muzyka. Atmosfera klubów i ludzie, którzy ją tworzyli, przyciągały odmiennym stylem bycia. Luz, szczerość i brak patosu były zjawiskami niespotykanymi wówczas w zdominowanym przez socjalistyczną nowomowę życiu publicznym. Podczas gdy w radiu można było usłyszeć tylko Budujemy nowy dom albo piosenki z repertuaru Marii Koterbskiej, żywa, autentyczna, pełna ekspresji muzyka z zachodu brzmiała istotnie jak głos z innego świata.

Tyrmand owiana legendą tajemnica!

Dziś, ponad sześćdziesiąt lat od wydania Złego i trzydzieści lat po śmierci, Tyrmand funkcjonuje w masowej świadomości jako wielowymiarowy mit bieżąco podtrzymywany chociażby przez rozpoczynającego w Polsce karierę polityczną jego syna. Tyrmand senior już za życia był figurą niejednoznaczną i charyzmatyczną, człowiekiem licznych talentów, ale i niemałym pozerem, świadomie produkującym i wypuszczającym w eter plotki na swój temat. Dziś jest legendą, w której niezwykle trudno odróżnić prawdę od blefu. Ostatnie kilkanaście lat życia spędził na emigracji w Stanach Zjednoczonych, gdzie oddał się pracy naukowej. Co ciekawe, tam też dokonał światopoglądowego przewartościowania – człowiek, który inspirował młodych ludzi w latach 50. do nieposłuszeństwa i do poszukiwania swobody, za oceanem, u źródeł jazzu, stał się zaciekłym konserwatystą przestrzegającym amerykańskie społeczeństwo przed źle rozumianą wolnością i niszczeniem tradycyjnych wartości. Ale tego już historia nie zapamięta. Z Tyrmanda zostaną skarpetki, Zły i bikiniarze.

Autor: Michał Kosiorek

Inne wpisy z tej kategorii

portfel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Iluzja 2 – nabierzesz się ponownie?

Film, Kultura / 

Iluzja 2 – Magia fascynuje dużych i małych. Nieważne, jak bardzo byśmy się bronili i jak racjonalnie próbowalibyśmy tłumaczyć sobie triki wykonywane przez sztukmistrzów, ciekawość i tak bierze górę. Widać to np. na rynkach miast, gdzie magicy prezentujący swoje sztuczki gromadzą olbrzymie audytorium. Ową tezę potwierdza także oglądalność programów telewizyjnych, w których iluzjoniści „oszukują” miliony widzów zebranych przed ekranem. Pamiętacie Potteromanię? Po wielkim sukcesie książki kina pękały w szwach! Ścieżkę magii wybrali także twórcy Iluzji, której druga część miała premierę 8 lipca.

Iluzja 2 jest sequelem filmu z 2013 roku, który nie był może arcydziełem, ale zebrał całkiem niezłe opinie. Co ważniejsze (przynajmniej dla producentów) Iluzja przyniosła spory zysk, a jej zakończenie pozwalało na napisanie logicznej kontynuacji. Mimo wszystko, w temat, który został już mocno przepracowany, trudno tchnąć nowe życie. W przypadku sequela Iluzji próbował to zrobić reżyser Jon M. Chu.

Po wykonaniu finałowego skoku z pierwszej części, członkowie grupy nazwani Jeźdźcami musieli ukryć się przed policją. Przywódca grupy i agent FBI w jednym, Dylan Rhodes (Mark Ruffalo), nieustannie mylił tropy organów ścigania, tak by reszta grupy mogła pozostać w ukryciu i czekać na rozkazy od tajemniczej organizacji Oko. Najbardziej niezadowolony z sytuacji jest Daniel Atlas (Jesse Eisenberg), którego wybujałego ego nie pozwala pozostawać bez zachwytów publiczności aż tak długo.

Osią fabuły jest nowa misja, która pozwoli grupie się wykazać i ponownie ściągnąć na siebie wzrok całego świata. Ma ona polegać na skompromitowaniu potentata technologii mobilnych, który za pomocą nowego urządzenia chce wykradać prywatne dane użytkowników. Wszystko idzie zgodnie z planem do czasu, gdy w sztuczkę Jeźdźców miesza się… inny magik.

Przeciwnik okazuje się dysponować potężną magią, kiedy czwórka bohaterów po ucieczce z konferencji ląduje w restauracji w Chinach,a nie we wcześniej przygotowanej ciężarówce.To jednak nie koniec niespodzianek: na miejscu czeka na nich brat bliźniak jednego z Jeźdźców, Merritta McKinney’a (Woody Harrelson). Bohaterowie szybko też poznają, kto stoi za całym przedsięwzięciem i kto zorganizował ich porwanie.

Jeźdźcy dostają „ofertę nie do odrzucenia” – muszą ukraść chip, który pozwoli włamać się do każdego komputera na świecie. Chociaż wcześniej działali wyłącznie dla dobra społecznego teraz mają pracować dla bandyty, który chce mieć niebezpieczną technologię tylko dla siebie. Co zrobią, żeby wyjść z tej sytuacji bez szwanku, a do tego nie pozwolić by chip dostał się w ręce niepowołanych osób? Uwierzcie, że sztuczek będzie wiele!

Fabuła na pierwszy rzut oka może się wydawać nieco skomplikowana i o ile sama w sobie nie sprawia większych trudności, tempo filmu, nagromadzenie wątków i zwrotów akcji może przeszkadzać w zrozumieniu niuansów scenariusza. Wartką akcję i brak przestojów można zaliczyć do plusów filmu, jednak mają one jeszcze jedną funkcję – ich zadaniem jest maskowanie dziur w scenariuszu. Nawet jak na film o magii, absurdalnych rozwiązań jest tu za dużo.

Twórcy postawili na spektakularne widowisko, zapominając przy tym o realizmie i spójności, a te elementy są szczególnie ważne filmach o magii. Widza można oszukiwać, ale trzeba to robić w sposób, który przynajmniej wydaje się prawdopodobny. W Iluzji 2 większość nieścisłości tłumaczy się za pomocą wszechmocnej hipnozy, która jest wykorzystywana nagminnie. Drugą kwestią jest fakt, że sztuczki oparte są głownie na komputerowych efektach specjalnych, co odbiera filmowi wiele czaru.

Na plus na pewno można zaliczyć aktorstwo. W filmie zobaczymy zarówno aktorów znanych z poprzedniej części, jak i nowe twarze: Lizzy Caplan i Daniela Radcliffe’a. Caplan należy pochwalić za rolę utalentowanej, ale i rozgadanej młodej iluzjonistki, chociaż jej bohaterka może czasem irytować. Jest to raczej wina scenarzystów, którzy dosyć schematycznie zarysowali postacie, jednak można na to przymknąć oko. Radcliffe wypada natomiast wyśmienicie, a sceny, w których występuje w duecie z Michelem Cainem, należą do najmocniejszych partii filmu.

Pomimo świetnej obsady, Iluzja 2 jest bardzo przeciętną produkcją. Brakuje jej głębszego wniknięcia w temat iluzjonistów, który tutaj jest tylko pretekstem do tworzenia widowiskowych scen, a nie tak jak w przypadku np. Prestiżu punktem centralnym, wokół którego buduje się fascynującą historię. Drażni też tłumaczenie każdej, nawet najprostszej sztuczki – wszak w świecie iluzji chodzi oto, by metoda pozostała tajemnicą.

Wielu osobom Iluzja 2 przypadnie do gustu, a potraktowanie magii po „amerykańsku” nie będzie problemem. Uproszczenia w toku akcji też mogą umknąć, lecz mimo wszystko filmowi daleko do klasyków gatunku. Jednak, jeśli podobała Ci się pierwsza część, to druga również powinna przypaść Ci do gustu. Analogicznie, jeżeli nie zachwyciła Cię produkcja z przed trzech lat, Iluzja 2 raczej nie zmieni Twojego zdania o serii.

Nasza ocena:

ocena 3

Autor: Mateusz Stachura

portfel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Miler Menswear
Top