Trzech polskich seryjnych morderców

Lifestyle / 

Z jednej strony wzbudzają strach, z drugiej zaś zainteresowane i są obiektem zbiorowej fascynacji. Przenikają do sfery popkultury, stając się bohaterami książek, filmów czy piosenek. Znajdują zarówno wiernych naśladowców jak i zagorzałych wrogów.  Historie ich poczynań obrastają w mity, przeistaczając się w miejskie legendy, które nigdy nie umierają. Łączyło ich jedno — pseudonim Wampir i nieposkromiona chęć zabijania. Seryjni mordercy — kim byli najsłynniejsi polscy oprawcy kobiet, którzy po dziś dzień budzą lęk?

Wampir z Gałkówka

Stanisław Modzelewski terroryzował Gałkówek i okoliczne wsie przez kilkanaście lat. Wszystko zaczęło się w latach 50-tych, kiedy to ten niewysoki, ale przystojny mężczyzna, kierowca samochodów wojskowych, popełnił makabryczną zbrodnię na 67-letniej kobiecie.  Zdarzenie miało miejsce 31 lipca 1952 roku i rozpoczęło serię zabójstw popełnionych przez Modzelewskiego — w sumie z jego ręki zginęło aż siedem kobiet. Większość ze zbrodni dokonała się właśnie w Gałkówku — niewielkiej miejscowości usytuowanej przy trasie kolejowej łączącej Łódź i Koluszki.

Pierwsza z ofiar, Józefa P., zastała zamordowana w lesie, kiedy zbierała jagody. Modzelewski chciał odbyć z nią stosunek seksualny, lecz napotkawszy opór ze strony kobiety wpadł w złość i szybko udusił swoją ofiarę. Kilka miesięcy później, w okresie Świąt Bożego Narodzenia, mężczyzna wsiadł do tramwaju, udając się w okolice Tuszyna, i wysiadł nieopodal lasu. Tam spotkał młodą kobietę, Marię C., która zginęła w ten sam sposób, co jej poprzedniczka. W 1953 roku, również w okolicach Tuszyna, na skutek uduszenia umarła kolejna kobieta — Teresa P. I w tym przypadku zbrodnia miała charakter seksualny.

Dwa lata później, w 1955 roku, Modzelewski zamordował  Irenę D. Kobieta zginęła na torach kolejowych pod Gałkówkiem, a jej ciało odnaleziono dzień później. W tym miejscu zamordowano jeszcze  dwie kobiety. Ostatnią ofiarą Modzelewskiego była Maria G., którą sprawca udusił i pociął żyletką 14 września 1967 roku. Kilka dni później został aresztowany i oskarżony o morderstwo staruszki. Oskarżony przyznał się do zarzucanych mu czynów i opowiedział o zabójstwach innych kobiet. Podczas procesu  powiedział:

Bolałem się, że nie mogę mieć kobiety jak inni, stąd te trupy pod Gałkówkiem.

modzewlewski

fot. sadistic.pl

Relacjonując proces do którego doszło dwa lata później w Łodzi, Dziennik Łódzki pisał o Modzelewskim, że ten:

(…) wszystkich zabójstw dokonał z sadystycznych pobudek, dla zaspokojenia zboczonego popędu seksualnego: Modzelewski odpowiada bardzo szybko, operuje dużym zasobem słów, chętnie popisuje się elokwencją. Od początku uderza charakterystyczny szczegół. Ten człowiek dysponuje wręcz fenomenalną pamięcią. Pamięta zajście z każdą swą ofiarą w najdrobniejszych szczegółach (...)

Żona oskarżonego przyznała, że Modzelewski przez 18 lat małżeństwa nie odbył z nią normalnego stosunku seksualnego, a dziecko, które z nim wychowywała, było innego mężczyzny. Ostatecznie w wyniku procesu morderca został skazany na karę śmierci i stracony w listopadzie 1969 roku. Wampirowi z Gałkówka reżyser Maciej Żurawski poświęcił jeden z odcinków swojej serii Paragraf 148, kara śmierci.

Wampir z Zagłębia

Zdzisław Marchwicki grasował na terenie Górnego Śląska i Zagłębia przez ponad sześć lat. Został skazany na karę śmierci za zabicie czternastu kobiet i usiłowanie zabójstwa kolejnych sześciu. Jego zbrodnie były podyktowane motywem seksualnym, a ofiary były przypadkowymi kobietami. Scenariusz morderstwa był za każdym razem podobny — mężczyzna szedł za wybraną kobietą i uderzał ją w głowę tępym przedmiotem, a następnie bił do śmierci. Nierzadko dopuszczał się z denatką czynności seksualnych.

Pierwsza z ofiar Wampira z Zagłebia, Anna M., zginęła 7 listopada 1964 w miejscowości Dąbrówka Mała. Na cześć jej imienia utworzono grupę operacyjno-śledczą mającą zbadać 9 zbrodni, które w ciągu dwóch pierwszych lat działalności popełnił Marchwicki. W świadomości publicznej Wampir z Zagłębia zaistniał dwa lata później za sprawą odkrytych 11 października 1966 roku zwłok jego kolejnej ofiary. Zamordowana przez Marchwickiego kobieta, Joanna G., okazała się być bratanicą samego I Sekretarza KW PZPR w Katowicach, Edwarda Gierka.

Kilka lat później na podstawie analizy zebranych materiałów, śledczy ustali 483 cechy fizyczne i psychiczne, którymi miał cechować się rzekomy zabójca. O osobowośći mordercy specjaliści pisali tak:

(…) typ paranoidalny jest on w swoich poczynaniach precyzyjny, jest ostrożny, planuje starannie swoje działania, jest schludny, lubi porządek, jest czysty. Trzyma się z dala od ludzi (…). Jego jedynym sposobem osiągania zadowolenia seksualnego jest masturbacja lub – symbolicznie, jak ze swymi ofiarami – pewna kombinacja fetyszyzmu i zemsty na matce i całym rodzaju żeńskim (…) Ma wykształcenie średnie lub wyższe, być może o charakterze technicznym.

Wśród podejrzanych, pasujących do opisu znalazł się Marchwicki.

Ostatnia ofiara Wampira, Jadwiga K., została znaleziona martwa w 1970 roku. Do zbrodni przyznał się chory psychicznie Piotr Olszewa, jednakże ze względu na braku dowodów został wypuszczony. W ciągu dwóch tygodni od wyjścia zabił on swoją żonę i dzieci, a następnie popełnił samobójstwo. Istnieją hipotezy, że może to właśnie on był prawdziwym Wampirem z Zagłębia.

Marchwicki został aresztowany 6 stycznia 1972 roku w Dąbrowie Górniczej na skutek zawiadomienia o maltretowaniu złożonego przez jego żonę. Sam proces Marchwickiego rozpoczął się 18 września 1974 roku, jednak od samego początku wzbudzał wątpliwości i nigdy nie udało się ustalić, czy rzeczywiście był on winny zarzucanych mu czynów. Bez względu na brak solidnych dowodów, odwoływane zeznania Marchwickiego i inne fakty świadczące o nierzetelności tego procesu, zakończył się on 28 lipca 1975 wraz z wyrokiem skazującym oskarżonego na karę śmierci.

W świadomości społecznej Marchwicki zapisał się jako jeden z najgroźniejszych seryjnych morderców ówczesnej Polski. Jego postać wymieniania jest w zagranicznych opracowaniach kryminologicznych, m.in w „Hunting Humans” autorstwa prof. Elliotta Leytona. W fabularyzowanej powieści „Na tropach zabójscy” Tadeusz Wilelgolawskiego również rozprawia się z sylwetką tego mordercy. Marchwickiemu poświęcono również takie produkcje filmowe jak film Anna i Wampir (1982), Jestem mordercą (1998) Wampir (2004) czy Kryminalni: Misja Śląska (2006).

Wampir z Bytomia

Joachim Knychała, znany również jako Wampir z Bytomia lub Frankenstain, w latach 70-tych i 80-tych siał strach wśród mieszkańców Śląska.

Knychała przyszedł na świat 8 września 1952 roku w protestanckiej, polsko-niemieckiej rodzinie. Ojciec zostawił chłopca, gdy ten mia zaledwie dwa lata. Joachim wychowywał się z niemiecką matką i babcią, które zamiast miłości, okazywały mu jawną niechęć, nazywając go „polskim bękartem”. Był przez nie bity i wyzywany, co jak można przypuszczać, w późniejszym okresie jego życia mogło być skutkiem urazu do kobiet. Choć sam miał żonę i dwie córki, Knychała zamordował pięć młodych kobiet i zarzucono mu usiłowanie zabójstwa kolejnych siedmiu. Na co dzień pracował jako cieśla i górnik w Piekarach Śląskich. Co ciekawe, do morderstw zainspirowała go postać innego zabójcy — Zdzisława Marchwickiego zwanego również Wampirem z Zagłębia. Knychała zabijał kobiety uderzając je w tył głowy tępym narzędziem. Zbrodnie dokonywane były w pobliżu miejsca zamieszkania ofiar, a ich ciała znajdowano obnażone. Zabójstwa miały wyraźne podłoże seksualne.

Jego pierwszą niedoszłą ofiarą była młoda dziewczyna, którą wraz ze swoimi kolegami, będąc w stanie nietrzeźwym, usiłował zgwałcić. Chłopak miał wtedy 18 lat. Choć wypierał się czynu, został skazany na trzy lata więzienia. W czasie kiedy Knychała wyszedł z więzienia, cała Polska żyła głośnym procesem wspomnianego już Zdzisława Marchwickiego, oskarżonego o zabójstwo 14 kobiet i usiłowania kolejnych 6. Postać ta fascynowała chłopaka i stała się dla niego inspiracją do zabijania. Po raz pierwszy Knychała próbował dokonać zabójstwa na tle seksualnym 3 listopada 1974 roku. Jego uwaga skupiła się wówczas na 21-letniej Marii Boruckiej z Bytomia. Zabójca uderzył kobietę od tyłu w głowę, jednak ta, dzięki wyjątkowemu szczęściu, przeżyła napad.

Dwa lata poźniej mężczyzna udał się do Piekar Śląskich by tam, również w listopadzie, zaatakować Elżbietę M., głowę ofiary zmasakrował siekierą. Drugą ofiarą śmiertelną na “koncie” Wampira z Bytomia stała się Mirosława S., będąca głównym świadkiem zabójstwa Jadwigi K., ostatniej ofiary Marchwickiego. Do zdarzenia doszło 6 maja 1976 roku. Knychała zamordował ją w taki sam sposób, w jaki robił to jego poprzednik z Zagłębia, stąd pojawiły się wątpliwości, czy Marchwicki został słusznie oskarżony. W październiku 1976 roku Wampir z Bytomia zamordował Teresę R., której zakrwawione ciało ukrył w piwnicy.

24 czerwca 1978 roku pod Piekarami Śląskimi dokonano makabrycznego odkrycia — w przydrożnym rowie znaleziono nagie ciała dwóch dziewczynek: 10-letniej Haliny S. i 11-letniej Kasi W. Druga z dziewczynek przeżyła atak Wampira i po czasie powróciła do zdrowia. Ostatnią ofiarą Knychały była jego 17-letnia szwagierka, Bogusława  L. Mężczyzna zamordował ją, kiedy ta zagroziła, że wyjawi prawdę o ich związku. W następstwie tego morderstwa, milicja zainteresowała się mężczyzną i po przeprowadzonym dochodzeniu i przyznaniu się do zarzucanych mu czynów, Knychała został skazany przez sąd na karę śmierci przez powieszenie. Dokonał żywota w wieku 33 lat, 28 października 1985 roku w Krakowie.

Joachmi Knychała zapisał się nie tylko w historii polskiej kryminalistyki, ale również w popkulturze. Kazik Staszewski napisał o nim piosenkę zatytułowaną Wampir z Bytomia, jeden ze swoich utworów pod tytułem The Vampire of Beuthen poświęcił mu również zespół Voidhanger. Zafascynowany postacią Wampira, dziennikarz Eddy Kozak napisał o nim książkę Pamiętniki Wampira. Inspirując się tą postacią w 2012 roku reżyser Marcin Koszałka stworzył dokument filmowy Zabójca z lubieżności.

Autor: Alicja Szwarczyńska

Komentarze

  1. W tamtych czasach bez jednostek analiz behawioralnych i z mniejszymi możliwościami kryminalistyki złapanie tych ludzi było znacznie trudniejsze niż dziś, aż strach pomyśleć ilu takich ludzi działa a my nic o tym nie wiemy .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Wedel – gorzki smak sukcesu

Lifestyle / 

Od błyskotliwej kariery do grabieży nazwiska i mienia – tak po krótce można by opisać historię najsłynniejszej polskiej fabryki czekolady. To również pasjonująca opowieść o ludziach z wizją i ogromną pasją, którzy wyprzedzali swoje czasy.

Historia fabryki Wedel i jej założycieli to idealny materiał na hollywoodzką superprodukcję. Nie brakuje w niej emocjonujących momentów oraz nagłych zwrotów akcji. Główni bohaterowie reprezentujący trzy pokolenia to przedsiębiorcy, którzy do dziś mogą stanowić wzór tego,  jak skutecznie rozwinąć biznes. To także ludzie nieugięci i gotowi nieść pomoc innym w najbardziej ekstremalnych okolicznościach.

Słodki początek

Wszystko zaczęło się ok. 1845 roku. Wtedy w Warszawie pojawił się młody Karol Ernest Henryk Wedel, cukiernik z Berlina. Nie potrzebował dużo czasu, żeby rozsmakować mieszkańców stolicy w produkowanych przez siebie słodkościach. Początkowo prowadził działalność ze wspólnikiem Karolem Grohnertem w lokalu przy ul. Piwnej 12. Jednak ambicja sprawiła, że Wedel dość szybko się usamodzielnił. W 1851 roku otworzył własną fabrykę czekolady przy ul. Miodowej. Jeśli ktoś myśli, że był to ryzykowny krok, jest w wielkim błędzie. Wedel miał asa w rękawie, który dawał mu przewagę nad konkurencją. Przygotowywał bowiem ciasta na bazie receptur, które dotąd w Polsce były całkowicie nieznane. Nowe smaki przyciągały klientów. Karol Wedel miał również zmysł marketingowca. Wiedział, że nawet najlepszy produkt wymaga odpowiedniej medialnej oprawy. Dlatego przeznaczał niemałe środki na reklamy w lokalnej prasie. Zdawał sobie również sprawę, że rozwój firmy wymaga inwestycji, dlatego sprowadzał z zagranicy najnowocześniejsze maszyny, np. do walcowania masy słodowej. Prawdziwym hitem okazała się jednak płynna czekolada serwowana w firmowych pijalniach.

W 1865 roku senior postanowił przekazać kierowanie biznesem swojemu synowi Emilowi Albertowi Fryderykowi, który sporo podróżował po świecie, podglądając branżowe ciekawostki. Zakład dostał od ojca… w prezencie ślubnym. Trzeba przyznać, że był to hojny dar. Jednak junior postanowił dobrze go wykorzystać. Nie spoczął na laurach i zabrał się do pracy. Rozrastającą się fabrykę przeniósł na ulicę Szpitalną i zaczął produkcję nowych smakołyków, m.in. czekolady w tabliczce.

Nic dziwnego, że szybko doczekał się naśladowców. Można tylko sobie wyobrazić, w jaką wpadł furię, kiedy odkrył podróbki swoich produktów. Również i w tym wypadku wykazał się wielką zapobiegliwością i wynalazł patent, jak nie dać się wykorzystać podstępnej konkurencji. Każdy produkt był sygnowany jego charakterystycznym podpisem, który do dziś widnieje na opakowaniach.

Ostatni Wedel

Interes świetnie prosperował, a do przejęcia rodzinnej schedy przygotowywał się następny z rodu – Jan, syn Emila. Po przodkach odziedziczył talent cukierniczy i zmysł do zarządzania. Trzeba przyznać, że zanim objął stery, musiał przejść prawdziwą szkołę życia. Pracował na wszystkich stanowiskach w fabryce, żeby poznać każdy szczegół związany z jej funkcjonowaniem. Nauka nie poszła w las. Marka rozwijała się w imponującym tempie. W 1927 roku Emil nakłonił rodzinę do budowy nowej siedziby przy ul. Zamoyskiego na Pradze. Pełnoprawnym właścicielem fabryk został w 1932 roku. Wtedy też firma została przekształcona w spółkę i rozpoczęła sprzedaż akcji. Rodzina oczywiście przezornie zatrzymała pakiet większościowy, aby żaden inny udziałowiec nie miał wpływu na losy przedsiębiorstwa.

Młody zarządca prężnie rozwijał sieć dystrybucji. Sklepy firmowe powstawały w kolejnych polskich miastach, rozpoczęto eksport za granicę. Janowi nie brakowało odwagi i wyobraźni. W 1936 roku nabył samolot typu RDW-13, który dostarczał asortyment do Europy i flotę samochodów do rozwożenia towaru. Stworzył też przepis na biszkopty i ptasie mleczko, które podbiło podniebienia klientów. Wprowadził nowe praktyczne opakowania. Cechowała go też niezwykła dalekowzroczność: część zysków konsekwentnie przeznaczał na dalszą modernizację zakładów.

Jan Wedel był też wyjątkowym szefem. Oferował swoim pracownikom pakiet socjalny, o którym dziś trudno marzyć nawet w najbardziej hojnej korporacji. Mieli oni zapewnioną opiekę medyczną, refundowane wczasy, świąteczne premie, coroczną 10% podwyżkę, a ich dzieci żłobki i przedszkola. Działała zakładowa orkiestra, klub sportowy, kółko dramatyczne. Co więcej, Wedel pomagał spełnić swoim podwładnym marzenie o własnych czterech kątach. Udzielał im bardzo korzystnych pożyczek na budowę domów. Angażował się również w działalność charytatywną, wspierając, m.in. ośrodki opiekuńcze dla młodocianych.

Pasmo sukcesów przerwała wojna. Również w tak trudnych okolicznościach Jan potrafił wykazać się empatią, dość rzadko spotykaną w przypadku ówczesnych bogaczy, a także ogromną odwagą. Po wkroczeniu Niemców, rozdawał mieszkańcom zapasy żywności, wypiekał pieczywo dla najuboższych, wspierał działalność konspiracyjną, wykupował ludzi z obozów koncentracyjnych. W fabryce prowadzono też tajne lekcje w języku polskim. Na swoich ziemiach wydzielił pracownikom działki, na których mogli uprawiać warzywa. Gestapo naciskało, aby zarejestrował się na Volksliście, ale on z uporem odmawiał. W odwecie zarekwirowano część jego majątku.

Trudne powojenne czasy

Zakład przetrwał burzliwe czasy, ale nie obyło się bez strat. Budynki częściowo zostały zniszczone podczas bombardowań. Hitlerowcy rozgrabili też specjalistyczne maszyny i zapasy. Z pewnością Wedel ze swoimi umiejętnościami menadżerskimi, poradziłby sobie z tymi trudnościami, jednak na jego drodze pojawiła się przeszkoda nie do pokonania – nowa komunistyczna władza, która brzydziła się tym, co prywatne. A że wszystko w tamtych czasach musiało być wspólne, Jana poproszono o fachową radę, jak prowadzić cukierniczy interes, następnie podziękowano za dotychczasowy wkład w budowę marki, a firmę w 1949 roku znacjonalizowano. Sam Jan miał całkowity zakaz wstępu na teren nieruchomości. Nie miał gdzie mieszkać. W końcu kąt w kamienicy przy ul. Szpitalnej ofiarował mu dawny stróż.

Dysydenci nie zadowolili się wyłącznie majątkiem. Uznali, że mogą również pożyczyć popularne nazwisko założycieli i tak oto powstała nazwa: – Zakłady Przemysłu Cukierniczego im. 22 lipca – d. E. Wedel.

Dzięki wieloletniej tradycji fabryka radziła sobie całkiem nieźle i sukcesywnie zwiększała produkcję. Jej specjały były sprzedawane w wielu krajach, m.in. w Afryce i na Bliskim Wschodzie. W Płońsku wybudowano fabrykę pieczywa cukierniczego. Sytuacja zmieniła się w latach 80-tych. Decyzje rządzących dotyczące gospodarki skończyły się klapą. Kraj był coraz bardziej zadłużony i nie było pieniędzy na zakup dość kosztownych surowców potrzebnych do wyrabiania czekolady. W 1983 roku na chwilę zaprzestano jej produkcji. Ostatecznie udało się wyjść z tego kryzysu, ale lata świetności minęły.

Wedel w III RP

W 1989 roku historia zatoczyła koło i zakład postanowiono sprywatyzować. Pierwszym nabywcą była PepsiCo. Na początku lat 90. spadkobiercy wytoczyli jej sprawę o bezprawne wykorzystywanie nazwiska w nazwie firmy. Od najwyższych urzędników usłyszeli, że nie mają wielkich szans na wygraną. Stało się jednak inaczej: wywalczyli odszkodowanie, którego suma do dziś pozostaje tajemnicą.

PepsiCo nie bardzo angażowało się w rozwój fabryki, było bowiem zainteresowane wąskim obszarem jej działalności, jakim są przekąski słone. Ostatecznie została podzielona na części i sprzedana nowym nabywcom. Każdy wziął swój kawałek tortu. Cukierki dostała fińska korporacja Leaf, ciastka Danone, a czekoladę Cadbury Schweppes. Tą ostatnią z kolei przejął większy gracz Kraft Foods. Wtedy zaprotestowała Komisja Europejska, bo to oznaczałoby monopol marki w tym sektorze w Polsce. W efekcie Wedel trafił w ręce Japończyków, a konkretnie LOTTE Group. Zachowali najbardziej znane słodkości, które nadal zachwycają swoim smakiem. Niestety, na internetowej stronie marki na próżno szukać jakiejkolwiek wzmianki o rodzie założycieli.

Podobny los jak Wedel podzieliło wielu przedwojennych właścicieli fabryk, np. specjalizujący się w chemii Adolf Gąsecki i Synowie, produkujący platery bracia Henneberg czy wytwórnia wyłączników elektrycznych Kazimierza Szpotańskiego.

Zastanawiacie się, co działo się z pierwotnym właścicielem, którego nazwisko nadal jest siłą napędową promocji? Podobno do końca życia czyli do 1960 roku godzinami przesiadywał w Parku Skaryszewskim, spoglądając na dzieło swojego życia. W 2004 roku utworzono tam aleję imienia jego ojca – Emila Wedla. To świetne miejsce, żeby przystanąć i oddać się refleksji jak gorzki bywa smak sukcesu i jak z klasą przyjąć nawet najbardziej dotkliwą porażkę.

Autor: Marta Bełza

portfel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

10 błędów ubraniowych, których musisz unikać!

Lifestyle, Moda, Najpopularniejsze / 

W czasach, gdy zasady klasycznej męskiej elegancji uległy rozluźnieniu, trudno jest mówić o błędach ubraniowych. Biorąc pod uwagę, że dzisiaj albo każdy ma swój własny styl, albo nie przykłada do niego większej uwagi, komentowanie czyjegoś ubioru według zbioru pewnych reguł (zazwyczaj mających swoje lata), może wydawać się nie na miejscu. Nie można jednak zapomnieć o starym przysłowiu: “jak cię widzą, tak cię piszą”, a prawda jest taka, że znając podstawy i umiejętnie nimi operując można zrobić wrażenie na ludziach w każdej sytuacji. Oto 10 najczęstszych błędów ubraniowych!

BŁĘDY WYNIKAJĄCE Z BRAKU UWAGI

ZA DŁUGIE NOGAWKI

Każdy z pewnością słyszał, że nogawka musi sięgać do połowy obcasa. W tych słowach jest wiele prawdy, jednak tylko jeżeli mamy na myśli naprawdę szeroką nogawkę. Przy wąskiej (czyli takiej, jakie modne są teraz – około 20 centymetrów średnicy) zacznie nam się tworzyć nieestetyczna harmonijka skracająca sylwetkę, a gwarantuję, że prawdopodobnie i tak nie dosięgnie ona obcasa. Po prostu nogawka zatrzyma się na bucie.

1ZA dlugie NOGAWKI1

Nogawka w przypadku bardzo wąskich spodni powinna jedynie delikatnie opadać na but, przy trochę szerszych powinno tworzyć się jedno załamanie nad butem. Prosta linia spodni optycznie wydłuża sylwetkę i z pewnością wygląda bardziej estetycznie niż piętrzące się fałdy materiału nad butem.

ZA DUŻE ROZMIARY

Mężczyźni zwykle nie przywiązują wagi do dobrania odpowiedniego rozmiaru czy to koszuli, czy marynarki. Należy pamiętać, że “dopasowany” wcale nie musi oznaczać “opięty” – chodzi o to, aby ubranie dodatkowo nie pogrubiało sylwetki, żeby pozostawiało pewną ilość luzu i nie krępowało ruchów. Oczywiście marynarka nigdy nie będzie tak komfortowa jak bluza z kapturem, nie oznacza to jednak, że mężczyzna ma się w niej czuć jak w zbroi.

2ZA DUŻE ROZMIARY

Nawet w ubraniach, które nie są “slim-fit”, można wyglądać bardzo dobrze – wystarczy tylko pamiętać o tym, żeby nie kupować rozmiaru większego “na siłę”. Trzeba zwrócić uwagę na szerokość ramion (ubranie musi leżeć naturalnie), która jest kluczowa w przypadku każdego elementu garderoby – czy to marynarki, koszuli, czy nawet zwykłego T-shirtu. Jeżeli z nią będzie wszystko w porządku, nawet szersze ubranie będzie wyglądać dobrze.

ZA KRÓTKIE SKARPETKI

Podobno łydka jest najbardziej aseksualną częścią męskiego ciała. Pokazywanie jej spod długiej nogawki na pewno nie wygląda dobrze – pomiędzy warstwami materiału pojawia się cielista przerwa, która momentalnie zwraca uwagę, szczególnie w przypadku założenia nogi na nogę. Kiedyś skarpetki sięgały pod kolano, później do połowy łydki, jednak taka długość nie jest koniecznie wymagana. Należy pamiętać o dobrej jakości ściągaczu, który utrzyma skarpetkę na danej wysokości.

3ZA KRÓTKIE SKARPETKI

Prawdopodobnie wszyscy słyszeli o tym, że dobieranie białych skarpetek do czarnego garnituru jest uznawane za “faux pas” – ten kolor po prostu tam nie pasuje. To samo dzieje się w przypadku odkrytego kawałka nogi – coś tam po prostu nie pasuje, i dlatego zwraca to taką uwagę. Warto o tym pamiętać w trakcie dobierania skarpetek – lepiej zainwestować w nie nieco więcej i mieć pewność, że ściągacz jest wysokiej jakości.

PLECAK DO GARNITURU

Tak, to jest wygodne. Plecak został zaprojektowany tak, aby jak najmniej przeszkadzał, i aby jak najwięcej można było w nim przetransportować. Niestety odkształca on ramiona marynarki, a sam jego ciężar sprawia, że plecy zauważalnie się gniotą. W przypadku eleganckiego ubrania trzeba pogodzić się z koniecznością noszenia torby, najlepiej z uchwytem. Torba na ramię stylistycznie będzie wyglądać bardzo ładnie, pozostaje jedynie problem ramienia.

4PLECAK DO GARNITURU

Plecaki są również w znakomitej większości przypadków sportowe, co oczywiście kłóci się z koncepcją garnituru jako ubrania formalnego i eleganckiego. Powoli w ofertach niektórych marek pojawiają się plecaki wykonane ze skóry, które są bardziej eleganckie – prawda jest jednak taka, że i tak nic nie zastąpi dobrej, skórzanej torby.

MUCHA LUB KRAWAT WIĄZANY FABRYCZNIE

Wielu nawet nie zwraca na to uwagi, ale żaden poważny mężczyzna nie pojawi się na ważnym wydarzeniu w fabrycznie zawiązanej muszce lub krawacie. Wyglądają one sztucznie i tandetnie, a do tego pokazują, że właściciel nie poświęcił nawet chwili czasu, aby zadbać o swój nienaganny wygląd. Owszem, takie rozwiązanie może być wygodne, lecz nie wpływa dobrze nie tylko na stylizację. Ktoś, kto się nie zna, nawet nie zwróci uwagi na to, co znajduje się pod szyją, ale ktoś z opanowanymi podstawami klasycznej elegancji od razu wyrobi sobie pewną, prawdopodobnie niezbyt pochlebną, opinię.

5MUCHA LUB KRAWAT WIĄZANY FABRYCZNIE

Sprawa wygląda podobnie z krawatem, który został zawiązany raz, i po każdym założeniu lądował na wieszaku w szafie bez rozwiązywania. Nie dość, że z czasem zacznie on wyglądać niechlujnie – materiał będzie się luzował i “rozjeżdżał” w niektórych miejscach, to na dodatek taki sposób przechowywania krawata nie wpływa dobrze na samą tkaninę, powodując bardzo trudne do usunięcia zagniecenia. Technika wiązania krawata jest na tyle prosta, że żaden mężczyzna nie powinien uciekać od tej odpowiedzialności. To jak nauka o rozpalaniu ogniska, tyle że w klasycznej męskiej elegancji – każdy facet musi to umieć.

BŁĘDY WYNIKAJĄCE Z NIEZNAJOMOŚCI ZASAD

ŹLE ZAPIĘTE GUZIKI

W przypadku marynarki, która ma dwa guziki, zapina się tylko górny guzik. Kiedy marynarka ma trzy guziki, zapina się środkowy, lecz można też zapiąć górny. Zasada jest prosta: dolny guzik zawsze powinien pozostać odpięty. Pozwala to na swobodną pracę marynarki, która znacznie lepiej się układa, kiedy nie trzyma jej dodatkowy guzik. Marynarki dwurzędowe można zapinać i na jeden, i na dwa guziki.

6ŹLE ZAPIĘTE GUZIKI

Wynika to z samej konstrukcji marynarki – nawet kiedyś, aby zapewnić większą swobodę w trakcie chodzenia czy jazdy konno, odpinano dolny guzik. Nie tylko wygląda to znacznie lepiej, ale jest również bardzo funkcjonalne i w połączeniu z rozcięciami z tyłu pozwala na eleganckie włożenie rąk do kieszeni bez obawy, że marynarka “podjedzie” do góry.

Więcej o zapianiu marynarki znajdziecie tutaj.

KRÓTKI RĘKAW KOSZULI DO MARYNARKI

Długość rękawa marynarki jest zawsze dobierana pod rękaw koszuli. Mankiet powinien wystawać na około centymetr, aby wizualnie wydłużyć rękę, co przekłada się na wydłużenie i wyszczuplenie całej sylwetki. Jeżeli rękaw koszuli nie wystaje spod rękawa marynarki, można  przyjąć, że ich długość jest źle dobrana. Albo mężczyzna nie wie, jaki nosi rozmiar, i kupił marynarkę o rozmiar za dużą lub, co gorsza, nosi koszulę z krótkim rękawem!

7KRÓTKI RĘKAW KOSZULI DO MARYNARKI

Koszule z krótkim rękawem z pewnością nie są eleganckie. Dopuszczalne w zasadzie jedynie wtedy, kiedy są wykonane z niezwykle nieformalnych tkanin, nadają się jedynie do noszenia w cieplejsze dni. Wersja formalna koszuli z krótkim rękawem jest paradoksem – “elegancko, ale niekoniecznie”. Trzeba pamiętać, że koszula była kiedyś elementem bielizny, więc nie powinna odsłaniać aż tyle ciała. Tym bardziej, że marynarka często ląduje na krzesłach i wtedy bardziej estetycznie wygląda podwinięty długi rękaw – ładnie oplata ramię i nie powiewa jak chorągiewka na wietrze. Podwinięcie rękawa koszuli to również sygnał, że mężczyzna zna zasady, ale wie, na co może sobie pozwolić. I kiedy założy z powrotem marynarkę, mankiet jego koszuli znajdzie się na swoim miejscu.

KOSZULA NA SPINKI BEZ KRAWATA

Koszula, w której mankiety są zapinane na spinki, jest bardzo elegancka. Spinki same w sobie są jedyną (obok zegarków) biżuterią męską akceptowalną w zasadzie w każdym gronie – a jak wiemy, noszenie biżuterii w takim stylu wymaga odpowiedniej powagi. Założenie koszuli ze spinkami, ale bez krawata, wysyła sprzeczne sygnały: z jednej strony “patrzcie, jaki jestem elegancki”, ale z drugiej “hej, ja wcale nie chciałem zakładać garnituru” – wątpię, aby noszącemu właśnie o to chodziło.

8KOSZULA NA SPINKI BEZ KRAWATA

Są oczywiście spinki mniej formalne, tak jak i zresztą koszule z mankietami francuskimi wykonane z bardziej “codziennych” tkanin – jest to jednak zabawa dla wtajemniczonych, gdyż dopiero po poznaniu odpowiednich zasad i wdrożeniu ich w życie, można rozpocząć mozolną naukę ich łamania. Za pierwszym razem pewnie nie wyjdzie dobrze, za dziesiątym też – ale bez prób nie osiągnie się sukcesu.

BUTY NIEODPOWIEDNIE DO OKAZJI

Buty, ze względu na swoją budowę, różnią się stopniem formalności. Wśród najpopularniejszych fasonów obuwia najbardziej formalne są oxfordy, w których obłożyny są wszyte pod przyszwę i jeżeli są w męskiej szafie buty, które powinno się kupić jako pierwsze, to z pewnością są to właśnie te. Mężczyzna może w nich iść na egzamin, na rozmowę kwalifikacyjną, może w nich chodzić jako manager lub kierownik działu, wreszcie nawet do ślubu i żaden znawca nie będzie miał się do czego przyczepić.

9BUTY NIEODPOWIEDNIE DO OKAZJI

Problem pojawia się wtedy, kiedy nie umie się “stopniować obuwia”, przez co na nogach lądują buty nie nadające się na daną okazję. Nie stanie się wielka tragedia, kiedy będą to buty z otwartą przyszwą, zamiast z zamkniętą – gorzej jednak, jeżeli zrezygnuje się z czerni,a  pójdzie w brąz, “ponieważ tak się teraz nosi”. Brąz jest kolorem dziennym, a jeżeli spojrzymy przez pryzmat historii, to można nawet rzec, że wiejskim – z tego względu nie nadaje się na wieczorowe okazje formalne. A to dopiero jeden przykład złego dopasowania kolorów.

Wśród młodzieży swego czasu panowała moda na noszenie sportowego obuwia do garniturów. Może to wyglądać dobrze – jednak w 90% procentach przypadków tylko u ludzi, którzy znają się na modzie. Doskonale wiedzą, że łamią zasady, dzięki czemu wyglądają naturalnie, w przeciwieństwie do młodych, często niedoświadczonych ludzi, wymyślających stylizacje na poczekaniu tylko po to, aby odformalizować garnitur. W niektórych sytuacjach nie ma co kombinować i należy pójść po linii najmniejszego oporu – tej klasycznej i ponadczasowej.

CZERŃ WCALE NIE JEST NAJBARDZIEJ UNIWERSALNA

Ten temat pojawił się już prawdopodobnie na wszystkich blogach o modzie. Czerń jest kolorem wieczorowym i świetnie wygląda w sztucznym świetle, jednak nie jest w stanie pokonać granatu w bitwie stoczonej przy świetle dziennym. Jeżeli poszukujemy pierwszego, najbardziej uniwersalnego garnituru, kolorystycznie musi być to albo granat, albo ciemny grafit.

10CZERŃ WCALE NIE JEST NAJBARDZIEJ UNIWERSALNA

Te dwa kolory świetnie sprawdzą się w sytuacjach dziennych i nie będą odstawały przy świetle sztucznym, wieczorowym. Bezproblemowo łączą się i z bardziej i z mniej formalnymi koszulami oraz czarnym i brązowym obuwiem. Możliwości jest naprawdę wiele, dzięki czemu taki garnitur możemy wykorzystywać regularnie, nie tylko w sytuacjach wieczorowych. Jego uniwersalność jest nieporównywalnie większa od garnituru w kolorze czarnym.

Wśród entuzjastów mody uważa się, że najważniejszą rolę w ubraniach grają proporcje, czyli odpowiednie rozmiary. Potem przychodzi znajomość zasad, następnie ich ewentualne, umiejętne łamanie. Wcale nie trzeba być ekspertem, aby wyglądać dobrze – należy po prostu zacząć zwracać uwagę na parę podstawowych czynników i unikać powyższych błędów.

Jakie według Was są najczęściej popełnianie błędy ubraniowe?

Autor: Kamil Brycki

Pasjonat muzyki, literatury i mody. Klasyczną męską elegancją interesuje się od 18 roku życia i od tego czasu jego ciekawość tylko przybiera na sile. Redaktor serwisu muzycznego Music To The People.

portfel

Komentarze

  1. Z tymi skarpetkami to totalna glupota, chyba, ze bycie modnym, czy eleganckim oznacza noszenie kantow. Do normalnych ciuchow w dzisiejszych czasach kazdy kto zna sie na modzie nosi stopki: ) a nice dlugie skarpetki jak dziadki.

    1. W modzie męskiej, nie ma czegoś takiego jak „stopki”.
      To o czym mówisz, to skarpety sportowe i owszem, „do normalnych ciuchów” noszą je dresiarze lub inni amatorzy ciekawostek w stylu przetartych dżinsów czy bojówek 3/4.
      Od niedawna, przeznaczone do noszenia z butami w których przypadku nie powinno się nosić skarpet, w modzie męskiej pojawiły się prawdziwe stopki, czyli skarpety, których nie widać znad linii buta. Jednak sądząc po bzdurach jakie wypisujesz, ten typ skarpet z pewnością zakwalifikowałeś dla panów o odmiennej orientacji seksualnej lub w ogóle nie masz o nich pojęcia. Mimo wszystko tych skarpet nie nosi się z normalnymi butami, tym bardziej, w sytuacji formalnej.

      1. Zbyszek Dziedzina

        Gdzieś ty się uchował? Katastrofa.

        1. Świat nie kończy się na wiejskiej dyskotece. To co ciebie zaskakuje, dla ludzi na pewnym poziomie jest rzeczą normalną.

    2. Jakich kantów? Krótkich skarpetek nigdy nie nosiło, nie nosi i nie będzie nosiło do garnituru. Jest wiele normalnych skarpet, które są wygodne i sięgają nieznacznie ponad kostkę. I to wystarczy. Przy siadaniu nie będzie widać łydki, a o to chodzi w dopasowaniu skarpet do garnituru.
      Pokaż mi kogokolwiek, kto wygląda elegancko w stopkach i garniturze.

    3. Wysmiewam każdego kto nosi stopki do garnitury wytykajac go palcami !!!

    4. Prosze Cie chyba zartujesz stopki i garnitur…. hahaha pewnie densisz na weselu w bialych stopkach z nike ze schow robic hahah

    5. Abdul puknij sie w glowe! co ty wiesz o modzie???

    6. Feyd-Rautha Harkonnen

      Stopki nosi się do sportowych butów i krótkich spodenek a nie do tweedowego garnituru jaki na tym blogu jest de rigueur.

  2. Zgadzam się absolutnie, poza jednym zdaniem: „Podobno łydka jest najbardziej aseksualną częścią męskiego ciała” – no co za bzdura! ;)
    I odnośnie skarpetek, też wydaje mi się, że dotyczy to jedynie strojów formalnych.

    1. Zasada ta nie dotyczy tylko formalnych strojów. W smart casualowych lub casualowych również. Nawet do jeansów stopki nie pasują ;) chyba ze tzw. niewidzialne skarpety, w parze do mokasynów lub loafersów.

  3. To są faceci, którzy nie pamiętają o takich rzeczach? Wow…

  4. Abdulu z komentarzem powyżej. Osobiście polecam -dojrzyj do pewnych rzeczy i wtedy komentuj.

  5. Bardzo dużo rad co do ubioru opiera się na założeniu „ma to na celu wydłużenie i wyszczuplenie sylwetki”. Mam 2,08 metra wzrostu, jestem bardzo szczupły – stosowanie tych rad na pewno nie poprawi mojego wyglądu. Co robić w takiej sytuacji? Jak rozwiązać sprawę nogawek czy długości wystawania koszuli spod marynarki?

    1. Moim zdaniem poprawi – skoro jest Pan szczupły, to noszenie ubrań niedopasowanych (nie mam tutaj na myśli obcisłych, a dostosowanych do sylwetki) sprawi, że będzie Pan wyglądał jak w rzeczach po przysłowiowym starszym bracie. Idealnie dobrane proporcje pozwalają na wyciągnięcie zalet sylwetki – poszerzenie ramion, uzyskanie wąskiej talii – i z pewnością nie będzie w nich Pan wyglądał niekorzystnie.

    2. Niestety, mam ten sam problem. Mam 210 cm wzrostu i zakup marynarki wchodzi jedynie na zamowienie a dobor koszuli to tragedia. Wiekszosc rad jest na tyle oczywista, ze az trudno pomyslec o osobie z plecakiem w garniturze:) natomiast tak jak zostalo to juz wspomniane, wydluzanie sylwetki przy takich gabarytach niekiedy dopiero wyglada komicznie

  6. ARTUR jeśli koszula wystaje Ci spod marynarki, to może warto (w sytuacji formalnej) włożyć koszulę do spodni? Chyba, że mowa tu o mankiecie, ale tego nie sprecyzowałeś.
    Swoją drogą, to też wydaje mi się błędem gdy koszula ma swój finał poza spodniami.

  7. Mam właściwie jeszcze pytanie. Modne ostatnio zrobiły się koszule bez kołnierza, z samą tylko stójka, tak jak przedwojenne koszule z możliwością przyczepienia kołnierza. Widziałem ostatnio, przypadkiem, koszulę z mankietami na spinki, ze stójką, bez kołnierza i możliwości przyczepienia kołnierza o dokupieniu samego kołnierza nie wspominając. Co sądzicie? Stójka wyklucza możliwość założenia krawata, a kołnierz do muchy lub krawatki, jest skonstruowany trochę inaczej.
    Czy brak kołnierza implicite dopuszcza więc spinki?

  8. Same pipy sie tu wypowiadaja! Oh czy aby nie zrobie faux pas gdy odepne jeden guzik od marynarki. Dramat zycia. I dyskusja o skarpetach jakby to bylo cos istotnego. Prawda jest taka ze kobietom najbardziej podobaja sie pewni siebie faceci a nie miakwy ktore beda sie wiecej czasu zastanawiac czy brazowe buty mu pasuja na wieczor niz np. nad tym co sie dzieje alktualnie na swiecie. Zenada. Ale jestescie prozni i zalosni. Kiedy Wy czytacie ten artykuly dla metroseksualnych mieczakow jakis prawdziwy samiec alfa wyrywa wlasnie jakas fajna loszke ;-) pa maminsynki. Nie zapomijcie o 3/4 kszuli na randke zamiast zabrac na nia pewnosc siebie!

    1. Nic nie dodaje większej pewności siebie niż dobry ubiór. Którego samca alfa wybierzesz w dresie i laczkach czy odpowiednio i z gustem ubranego??

      1. Pawle, sądząc po ogóle wypowiedzi wydaje mi się niestety, iż będzie to osobnik ubrany w ubiór z trzema paskami :) jeżeli dbałość o własny wygląd i samopoczucie porównuje się do próżności… Dostęp do Internetu winien być poprzedzony szybkim testem IQ, być może uniknęlibyśmy wtedy wypowiedzi takich dam.

    2. No cóż Joanno, prawdziwi mężczyźni wolą kobiety a nie „loszki”, czas się z tym pogodzić.

  9. polecam Pitti Uomo

  10. Bardzo często widzę mężczyzn, którzy ubrani są w garnitur a na nogach mają adidasy lub trampki. To samo dotyczy kobiet, które do spódnicy lub sukienki decydują się założyć obuwie sportowe. Nie wygląda to dobrze i psuje całe wrażenie.

  11. Po przeczytaniu komentarza Pani Joanny Panny jest mi wstyd, że istnieją tego rodzaju kobiety. „Jakiś samiec alfa wyrwa właśnie jakąś fajną loszkę”? To nie żart, przyrównuje się Pani do świni?

  12. Osobom wysokim dla efektu bardziej wyważonej sylwetki polecam noszenie górnej części ubrań w poziome wzory np. pasy, sylwetkę skróci też zastosowanie mankietów w spodniach. Unikajcie pionowych wzorów i workowatych ciuchów od starszego brata :)

  13. Feyd-Rautha Harkonnen

    Z zasady nigdy nie nosze krawatów bo ich nienawidzę a koszule mam wszystkie z rękawami zapinanymi na spinki i co teraz mam biedny począć?

  14. Rozumiem że są osoby bez wiedzy w zakresie męskiej elegancji, ale bardziej martwią mnie ci „wyedukowani” którzy nie szczędzą hejtu tym, co wiedzą mniej. To nie jest postawa gentlemana…
    shame

    1. Gentleman's Choice

      Hejt to jedna sprawa, a grzeczne zwrócenie uwagi to druga. Niestety często nawet gdy mamy dobre intencje nasz rozmówca się obraża i uważa, że go krytykujemy. Trudno jest znaleźć złoty środek, ale nie z przykrością patrzy się na mężczyzn w koszuli z krótkim rękawem pod marynarką. Jak Pan radzi sobie w takiej sytuacji?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Miler Menswear
Top