Trzej mordercy, którzy zapisali się w popkulturze

Lifestyle / 

Seryjni mordercy to temat, który od zawsze rozpalał wyobraźnię masowych odbiorców, stając się przedmiotem wielu filmów, utworów muzycznych czy książek. Choć było ich naprawdę wielu, zdecydowaliśmy się przedstawić Wam trzech najbardziej przerażających seryjnych morderców, którzy weszli do kanonu popkultury.

Potwór z Florencji

Pietro Pacciani, nazywany Potworem z Florencji, został oskarżony o zamordowanie co najmniej 14 osób pomiędzy 1974 a 1985 rokiem. W latach 90-tych Pacciani został skazany na karę czternastokrotnego dożywocia(!), a oprócz niego do więzienia trafiło jeszcze dwóch oskarżonych o tę samą zbrodnię — Mario Vanni oraz Giancarlo Lotti.

Modus operandi sprawcy było zawsze podobne — zabójca mordował samotne pary, które w ciemne, bezksiężycowe noce przebywały w oddalonych od miasta obszarach, często oddając się igraszkom w swoich samochodach. Morderca swoje ofiary zabijał oddając strzały z włoskiego pistoletu Beretta 22, a następnie za pomocą noża rozczłonkowywał ciała denatek. Świadectwa jego zbrodni znajdowano w różnych, niekiedy znacznie od siebie oddalonych, wiejskich obszarach dookoła Florencji.

Sprawa Potwora z Florencji z wielu powodów została uznana za unikatową dla historii światowej kryminologii. Zabójca wypracował swój własny model zabijania — działał w oddalonych od miasta obszarach, podczas ciemnych, bezksiężycowych nocy. Atakował nieregularnie — pomiędzy kolejnymi uderzeniami mijało od roku do nawet siedmiu lat. Morderca ze swoimi ofiarami podejmował niejednokrotnie czynności seksualne, zarówno przed jak i po ich śmierci, a swoje zbrodnie planował ostrożnie i racjonalnie. Niewinne, idylliczne krajobrazy środkowych Włoch kontrastowały z brutalnością popełnionych tam zbrodni.

Pacciani został ostatecznie skazany 1 listopada 1994 roku wyrokiem czternastokrotnego dożywocia. Oskarżony wpadł wówczas w histerię powtarzając, że jest niewinny. Wtórowała mu Anna Maria Mazzari, siostra zakonna, która odwiedzała skazańców w więzieniu Sollicciano we Florencji. Publicznie przyznała, że wierzy w niewinność Pacianiego, z którym odbyła wiele rozmów podczas jego odsiadki. W procesie pojawiało się coraz więcej wątpliwości co do faktycznej winy Pietro, dzięki czemu 13 lutego 1996 roku Pacciani został oczyszczony z zarzutów i wypuszczony na wolność. Proces został jednak wznowiony dwa lata później, w związku z wykryciem nowych dowodów w sprawie morderstw popełnionych w Toskanii w latach 1968-1985. Ustalono wówczas, że zbrodnie zostały dokonane przez co najmniej trzy osoby, których przywódcą był właśnie Pacciani — 70-letni Mario Vanni i 54-letni Giancarlo Lotti zostali uznani za wspólników Pietra i trafili do więzienia.

Kilka dni po rozpoczęciu procesu Pacciani zmarł na zawał serca, tym samym pozbawiając śledczych możliwości doprowadzenia procesu do końca. W 2001 roku ponownie wszczęto śledztwo, w którym pojawiło się domniemanie, że za ówczesnymi zbrodniami mogła stać grupa dziesięciu zamożnych osób przynależących do sekty — organy ofiar miały być przez nich rzekomo używane do odprawiania rytuałów. W związku z nowym wątkiem, który pojawił się w tej sprawie, w 2007 roku aresztowano domniemanego członka sekty, 66-letniego farmaceutę Francesco Calamandreli. Zarzuty wycofano jednak rok później, tym samym uznając sprawę Potwora z Florencji za ciągle nierozwiązaną.

Potwór z Florencji na stałe zagościł w świecie popkultury. Jego figura częściowo przyczyniła się do wykreowania postaci Hannibala Lectera. Thomas Harris, twórca postaci kultowego kanibala, był świadkiem procesu Paccianiego, który zainspirował go do umieszczenia akcji swojej powieści Hannibal we Florencji. Co ciekawe, w III sezonie serialu o tym samym tytule, grany przez Madsa Mikkelsena Hannibal Lecter jest utożsamiany właśnie z Mostro di Firenze. Z kolei Douglas Preston i Mario Spezi napisali o tej postaci kultową książkę — The Monster of Florence: A True Story, a w 2013 roku we Florencji miała miejsce pierwsza Narodowa Konwencja w sprawie Potwora z Florencji.

Charles Manson

Charles Manson urodził się w latach 30. ubiegłego wieku. Był nieślubnym dzieckiem prostytutki, która została skazana za napad z bronią w ręku i zostawiła swojego syna z jego fanatycznie religijną babcią. Sam Manson wielokrotnie trafiał za kratki, a pod koniec lat 60. założył i stał się przywódcą własnej grupy religijnej — Rodziny.

W swojej ideologii odwoływał się do nauk Process Church, które zakładały pojednanie się Szatana z Chrystusem i ich ponowne przyjście na koniec świata, żeby ostatecznie osądzić ludzkość. Wierzył, że on i jego wyznawcy są reinkarnacją pierwotnych chrześcijan, a on sam Jezusem Chrystusem. W swojej ideologii kierował się m.in. spaczoną interpretacją piosenek… Beatlesów. Teoria spiskowa, w którą święcie wierzył, nosiła taką samą nazwę, jak jedna z piosenek tego zespołu – Helter Skelter. Była to nazwa apokaliptycznej wojny, która miała powstać z napięć pomiędzy rasą białą a czarną. Do jej wywołania miały przyczynić się rytualne morderstwa, które Rodzina zaplanowała z inspiracji samego Mansona. W zamierzeniu wizjonera, winą za całe zło mieli zostać obarczeni czarni obywatele. Czarnuchy nigdy nie robią niczego bez białasów, którzy im coś pokażą. Wygląda na to, że musimy im pokazać, jak to zrobić – powiedział Manson.

Jedną z pierwszych ofiar grupy padła ówczesna żona Romana Polańskiego, Sharon Tate. Zginęła w nocy z 8 na 9 sierpnia 1969 roku. Wraz z nią banda Mansona zamordowała również kilkoro ich znajomych: Wojciecha Frykowskiego, Abigail Folger, Jaya Sebringa oraz Stevena Parenta. Na miejscu zbrodni policjanci zastali zmasakrowane ciała ofiar i napis Pig, wymalowany krwią denatów na drzwiach willi. O morderstwo z inspiracji Charles’a Mansona oskarżono Charles’a „Tex” Watsona, Patricię Krenwinkel, Susan Atkins i Lindę Kasabian. Rodzina dokonała również innych zbrodni, w tym m.in na małżeństwie państwa LaBianca czy nauczycielu muzyki Gary’m Hinmanie. Sam Manson został ostatecznie skazany na karę dożywotniego więzienia. Zmarł w 2017 r.

Motywy zbrodni Mansona są nieznane, choć mówi się o tym, że inspirował się on piosenkami The Beatles.  Sam nagrał kilka utworów z pogranicza rocka psychodelicznego i bluesa, a na początku lat 70. wydał album zatytułowany Lie: The Love and Terror Cult, którym chciał opłacić własnych adwokatów. Cała dyskografia Mansona jest bardzo bogata i obejmuje kilkadziesiąt pozycji. O Charlesie Mansonie powstało wiele książek, filmów, a nawet opera i musicial. Telewizja Lifetime wypuściła produkcję Manson’s Lost Girls, która opowiada o kobietach będących pod wpływem diabolicznego przywódcy. W serialu Aquarius wyprodukowanym przez amerykańską stację NBC jeden z głównych bohaterów śledzi bandę Mansona. Na temat mordercy powstało również kilkadziesiąt książek — wystarczy wspomnieć takie pozycje jak Helter Skelter: The True Story of the Manson Murders Vincenta Bugliosi czy The Family Eda Sandersa.

Ted Bundy

Uznawany za jednego z najkrwawszych seryjnych morderców w USA, Ted Bundy zapisał się w historii kryminologi jako bezwzględny zabójca i nekrofil. Urodził się w latach 40-tych ubiegłego wieku i żył raptem 43 lata. Pomimo młodego wieku został oskarżony o ponad 30 zbrodni, których dokonał pomiędzy 1974 a 1978 rokiem.

Bundy urodził się jako Theodore Robert Cowell w Domu Samotnej Matki jako syn sprzedawczyni Eleanor Louise Cowell. Spekulowano, że dziecko mogło być owocem kazirodczego związku Eleanor z jej ojcem Samuelem Cowellem. Ted został adoptowany przez dziadków i przez wiele lat ukrywano przed nim fakt, że osoba, którą uważał za własną siostrę, była w rzeczywistości jego matką. Odkrycie prawdy zaważyło na całym późniejszym życiu mordercy.

Jego ofiarami padały młode kobiety, które pozbawiał życia dusząc lub zabijając tępym narzędziem. Często rozcinał je i usuwał im narządy wewnętrzne. Zdarzało się również, że wykorzystywał je seksualnie, zarówno przed, jak i po śmierci. Wszystkie ofiary miały ciemne włosy z przedziałkiem w środku. Były szczupłe, atrakcyjne i inteligentne. Przypominały ukochaną Bundy’ego – cytat pochodzi z fragment z filmu „Morderca Wszechczasów – Ted Bundy„. Spekuluje się, że Bundy wybierał na swoje ofiary kobiety podobne do swojej pierwszej wielkiej miłości, która złamała mu serce.

Bundy był bardzo inteligentnym mężczyzną, każde morderstwo planował niczym operację wojskową. W połowie lat 60-tych skończył szkołę średnią i rozpoczął studia na University of Puget Sound, a następnie przeniósł się do University of Washington w Seattle, żeby studiować orientalistykę i psychologię. W ramach praktyki studenckiej pomagał jako wolontariusz w centrum pomocy kryzysowej dla osób myślących o samobójstwie. W 1972 roku uzyskał tytuł na kierunku psychologii i udał się do Utah, żeby studiować prawo. W czasie jego pobytu w obu miastach w tajemniczy sposób zaczęły znikać mieszkające tam kobiety. W 1975 roku Bundy został aresztowany za napaść na Carol DaRonch, jedną z nielicznych ocalałych z jego napaści kobiet. Dwa lata później został oskarżony i skazany za morderstwo innej młodej kobiety z Colorado. Dzięki temu, że w tej sprawie występował jako własny adwokat, miał dostęp do biblioteki i pewnego razu po prostu wyskoczył przez okno. Po ośmiu dniach został złapany i ponownie trafił do placówki. W 1972 roku udało mu się zbiec po raz drugi. Ostatecznie został ujęty i skazany na karę śmierci na krześle elektrycznym.

W popkulturze Bundy zaistniał po raz pierwszy w 1986 roku za sprawą książki i filmu telewizyjnego The Deliberate Stranger. Dwa lata później powstał o nim utwór zespołu Jane’s Addiction Ted, Just Admit It…. Jako bohater utworów muzycznych pojawiał się jeszcze kilkukrotnie m.in w Stay Wide Awake Eminema czy Bundy’s DNA zespołu Acid Drinkers. W 2002 roku Matthew Bright nakręcił film o Bundym pod tytułem Bezlitosny Morderca.

Wszyscy seryjni mordercy wzbudzali w społeczeństwie mieszane uczucia – od panicznego strachu aż po zachwyt i chęć naśladowania swoich mrocznych idoli. Bez względu na to, czy zbrodnie, które popełniali, były prawdziwe, czy też stanowiły jedynie wytwór zbiorowej fantazji, dzięki obecności w popkulturze zapisali się w pamięci szerokiego grona odbiorców.

Autor: Alicja Szwarczyńska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Polacy (nie)znani

Lifestyle / 

Najbardziej rozpoznawalni Polacy za granicą to bezsprzecznie Jan Paweł II i Lech Wałęsa. Jednak w naszej bogatej historii zapisało się wielu innych wybitnych, choć z różnych powodów zapomnianych, rodaków. Część z nich, mimo niewątpliwych zasług dla ludzkości, znana jest tylko niewielu zainteresowanym.

A szkoda.

Antoni Patek

Nazwisko Antoniego Patka znane jest szerszym kręgom głównie dzięki zegarkom sygnowanym Patek Phillipe. Zanim jednak powstała luksusowa marka, Antoni Patek podejmował się wielu różnorakich zajęć.

Urodził się w 1812 roku w Piaskach Szlacheckich. Burzliwe czasy, w jakich dorastał, silnie ukierunkowały jego życie. W 1831 roku wziął udział w powstaniu listopadowym, za co został odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari. Jednak po upadku powstania rozpoczęły się represje ze strony Rosjan, które zmusiły go do opuszczenia ojczyzny – Patek osiadł we Francji, gdzie dołączył do Wielkiej Emigracji. Początkowo pracował jako zecer w drukarni, został jednak oskarżony o działalność rewolucyjną, przez co musiał przenieść się do Szwajcarii. Przygodę z zegarmistrzostwem rozpoczął od kupowania mechanizmów starych zegarków i oprawiania ich w eleganckie koperty. W 1839 roku, wraz z innym polskim emigrantem, Franciszkiem Czapkiem, założył manufakturę zegarków o nazwie „Patek, Czapek & Cie”. Firma produkowała zegarki głównie dla emigrantów, a najbardziej popularna była seria z grawerunkami wielkich Polaków, takich jak Adam Mickiewicz czy Jan III Sobieski.

W 1844 roku, podczas wystawy w Paryżu, Patek poznał francuskiego zegarmistrza Jeana Adriena Philippe’a. Philippe wynalazł przełomowy mechanizm naciągu zegarka bez klucza, oraz opracował ręcznie regulowane funkcje kalendarza. Ich współpraca zaowocowała powstaniem firmy Patek Philippe & Cie, która wkrótce stała się ulubioną marką arystokratów. Jeden z egzemplarzy zakupiła nawet królowa Wiktoria podczas Wystawy Światowej w Londynie w 1851 roku. „Patek Philippe” uchodzi za markę królów właśnie dzięki klienteli, do której zaliczyć można między innymi: Piusa IX, króla Włoch Wiktora Emanuela III, czy współcześnie Władimira Putina. Antoni Patek pomimo sukcesu pozostał żarliwym patriotą. Aktywnie wspierał rodaków podczas Wiosny Ludów, a także działał na rzecz stowarzyszeń katolickich.

Jacek Karpiński

Jacek Karpiński to postać jednocześnie bohaterska i tragiczna. Współcześnie jego sylwetka jest coraz częściej przypominana i ożywiana w społecznej świadomości. Karpiński jako czternastolatek (fałszując datę urodzenia) wstąpił do Szarych Szeregów i uczestniczył w Powstaniu Warszawskim. Walczył w plutonie „Alek” wraz z Krzysztofem Kamilem Baczyńskim. Podczas walk został ciężko ranny w kręgosłup – odniesiona rana utrudniała mu poruszanie się do końca życia. Za zasługi został trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych.

Po wojnie, a dokładnie w 1951 roku, obronił dyplom na Politechnice Warszawskiej. Jego pierwszym wynalazkiem, który zyskał międzynarodowy rozgłos był AKAT-1 – analogowy komputer. Dzięki zaproszeniom ze Stanów Zjednoczonych miał możliwość studiowania na Harvardzie i MIT, ale w 1962 roku zdecydował się na powrót do Polski. Swoją decyzję tłumaczył chęcią pracy dla ojczyzny i wiarą w przyszłą niepodległość kraju.

Po powrocie do Polski skonstruował perceptron oraz skaner do analizy fotografii zderzeń cząstek elementarnych, wspomagany przez komputer KAR-6. Jego przełomowym wynalazkiem okazał się minikomputer K-202 – 16-bitowy komputer zbudowany z użyciem układów scalonych. Jego ówczesnymi konkurentami były tylko amerykańska Super-Nova i brytyjski CTL Modular One, choć i tak K-202 przewyższał je parametrami.

Niestety sukcesy techniczne nie szły w parze z materialnymi. Karpiński sam przyznawał, że nie był dobrym businessmanem. Jego popularność zrodziła zawiść w środowisku naukowym, a ze strony władz spotykały go nieustanne szykany. Nie mógł znaleźć pracy, a gdy odmówiono mu paszportu, osiadł na Mazurach, gdzie zajął się hodowlą drobiu. Gdy w końcu udało mu się uzyskać paszport, wyjechał do Szwajcarii, gdzie pracował dla Stefana Kudelskiego. W 1990 roku postanowił ponownie wrócić do kraju. Z powodu niepowodzeń w biznesie popadł w tarapaty finansowe. Do emerytury wynoszącej 800 złotych dorabiał sobie projektowaniem stron internetowych. Zmarł w 2010 roku w wieku 83 lat.

Ernest Malinowski

Chociaż w Polsce niewielu o nim słyszało, to w Peru jest bohaterem narodowym. Malinowski, podobnie jak Patek, brał udział w powstaniu listopadowym, przez co później został zmuszony do emigracji. Początkowo przebywał we Francji, jednak w 1852 roku wyjechał do Peru. Tam jako inżynier zajmował się nadzorem nad wykonywaniem prac budowlano-melioracyjnych, wytyczaniem dróg, konstruowaniem mostów, kreśleniem map topograficznych oraz kształceniem peruwiańskiej kadry technicznej.

W czasie wojny hiszpańsko-peruwiańskiej w 1866 roku została mu powierzona obrona wybrzeża. Malinowski okazał się uzdolnionym strategiem. Błyskawicznie sprowadził artylerię ze Stanów Zjednoczonych, a działa zamontował na platformach kolejowych. Między innymi dzięki temu rozwiązaniu udało się rozproszyć siły wroga.

Najdonioślejsze dzieło Malinowskiego, dzięki któremu zyskał ogólnoświatowy rozgłos, rozpoczęło się w 1869 roku. W tym właśnie roku peruwiański rząd przyznał mu fundusze na budowę Centralnej Kolei Transandyjskiej. Ze względu na trudności terenowe linia ta stanowi jedno z największych osiągnięć myśli inżynieryjnej. Budowa, która z założenia miała trwać sześć lat, jednak opóźniła się aż do roku 1893. Prace spowolnił wybuch wojny z Chile w 1878 roku. Linia ta jest najwyżej na świecie przeprowadzonym połączeniem kolejowym. Ma ona 219 km długości i wznosi się od poziomu morza na wysokość 4 769 m, przechodząc przez 62 tunele o łącznej długości ponad 6 000 m oraz 30 mostów.

W r. 1888 Malinowski objął katedrę matematyki uniwersytetu w Limie, a rok później wybrano go dziekanem wydziału matematyczno-przyrodniczego. Do dziś jest także jednym z symboli współpracy polsko-peruwiańskiej.

Abraham Stern

Stern to polski wynalazca żydowskiego pochodzenia. Żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku konstruktor opracował rewolucyjne maszyny. Niestety jego pomysły nie trafiły na podatny grunt. Niedoceniony za życia, dziś jest prawie zapomniany. Dużo bardziej rozpoznawalni są Antoni Słonimski i Nicolas Slonimsky (amerykański kompozytor i muzykolog), których był przodkiem.

Wynalazki Sterna były bardzo różnorodne. Jego pomysłowość zaowocowała między innymi na gruncie militarnym – stworzył urządzenie celownicze, pewnego rodzaju dalmierz dla artylerzystów. Jest też autorem wózka topograficznego do odwzorowywania ułożenia terenu. Jego zainteresowania usprawnić mogły także gospodarstwa rolne. To on opracował takie wynalazki jak młockarnia czy żniwiarka.

W roku 1813 opracował czterodziałaniowy arytmometr. Arytmometr to dawna maszyna licząca, poprzedzająca kalkulator. Było to pierwsze tego typu urządzenie na świecie. Wynalazek był do tego stopnia rewolucyjny, że musiano zbadać, czy nie został skopiowany. Towarzystwo Przyjaciół Nauk w Warszawie stwierdziło, że Stern nie wzorował się na podobnej maszynie Gottfrieda Leibnitza, a nawet jej nie znał. To odkrycie rozsławiło jego imię. Podobno wraz ze swoim wynalazkiem gościł u cara, który zdumiony prędkością obliczeń, znacznie przewyższającą zdolności monarchy, miał powiedzieć: Maszyna dobra, ale Żyd zły.

Nie wiadomo co sprawiło, że maszyny Sterna nie cieszyły się światową popularnością. Żydowskie pochodzenie, a może myśl wyprzedzająca epokę – zapewne już się nie dowiemy. Jednak muszą istnieć jakieś głębokie przyczyny takiego stanu rzeczy, skoro nawet dziś tak niewielu o nim wie.

Wspomnieni Polacy to zaledwie mała cząstka naszej historii. Nie sposób wymienić wszystkich zasłużonych, a często zapomnianych rodaków. A kto według Was, zasługuje na szczególną pamięć?

Autor: Franciszek Świtała

portfel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Dripper – klasyczna kawowa alternatywa

Dla Ciała, Kawa / 

Choć tytuł brzmi przewrotnie, bo jak alternatywa może być klasyczna, to wcale nie jest on pozbawiony sensu. W świecie kawy jesteśmy obecnie na etapie trzeciej fali, której założeniami jest używanie ziaren najwyższej jakości, najlepiej segmentu specialty. Zwykle wykorzystuje się kawy jasno wypalane, o intensywnych smakach, które bardzo dobrze sprawdzają się podczas parzenia metodami alternatywnymi. Właśnie taką klasyczną alternatywą jest drip V60.

driperr-1

fot. Marcin Rzońca, PopularCoffee Blog

Alternatywnymi metodami parzenia kawy określa się sposoby parzenia inne od ekspresu ciśnieniowego i espresso, który to jest jedną z… najmłodszych metod przygotowywania kawy. Trochę to kuriozalne, ale określenie nie odnosi się do wieku poszczególnych sposobów, a do wspomnianej trzeciej fali, która jest w dużej mierze negacją drugiej. Poprzedni nurt sprawił, że dobra kawa równała się włoskiemu espresso przygotowywanemu według tamtejszych standardów, na ciemno palonej, niezbyt wysokiej jakości kawie z Italii. Trzeba było znaleźć alternatywę dla tego przekonania.

Tak oto powrócił do łask drip, czyli bardzo proste urządzenie, które na pewno wielu z Was zna. To naczynie przypominające lejek, do którego wkłada się papierowy filtr, wsypuje zmieloną kawę i przelewa się gorącą wodą. Wersja, która stała się najbardziej rozpoznawalnym elementem trzeciej fali rożni się nieco od tych dripów sprzed kilkunastu lat – kształt trapezu zastąpił stożek. Dziś to urządzenie to absolutne „must have” wszystkich dobrych kawiarni serwujących kawę speciality. W większości z tych miejsc bariści wykorzystują produkty japońśkiej marki Hario, a ich ulubieńcem stał się model V60. Obecnie wersja ta występuje w wielu odmianach, które różnią się materiałem, z którego są wykonane – począwszy od tworzywa, przez klasyczną ceramikę, szkło aż po metal. Wszystkie dripery mają te same wymiary (do wyboru są dwa rozmiary) i takie same właściwości zaparzające, jedynie wykończenie urządzenia jest kwestią naszych upodobań i gustu. Gwoli uściślenia, pojęcie dripa można byłoby użyć do każdej kawy, która jest kawą przelewową, bo pochodzi ono od angielskiego słówka drip, które znaczy kapać. Przyjęło się jednak, że mówiąc o kawie z dripa lub dripie, ma się na myśli właśnie V60. Urządzenie poprawnie zwie się dripperem, ale i tak powszechnie stosuje się pojęcia drip i kawa z dripa.

driperr-4

fot. Marcin Rzońca, PopularCoffee Blog

W ostatnich latach powstało wiele podobnych urządzeń, działającej na tej samej zasadzie co klasyczny dripper. Różnią się kształtami (na przykład bardzo popularna Kalita ma płaskie dno i falowane filtry), dając czasami nieco odmienne efekty smakowe, mimo wszystko to V60 jest niekwestionowanym faworytem wśród urządzeń tego typu.

Niezwykłą zaletą kawowej alternatywy jest łatwość, z jaką możemy dobrą kawę przygotować we własnym domu. Nie trzeba dużych nakładów finansowych na ekspres i drogi młynek, by cieszyć się niezwykle aromatycznym kubkiem kawy. Wystarczy kilkaset złotych, żeby rozkoszować się pyszną kawą w kawiarnianym stylu nie wychodząc z domu.

Drip jest moją podstawową metodą parzenia kawy w domu. Kiedy zabieram się za nową paczkę ziaren, zawsze sięgam po V60, a  smak jaki uzyskuję jest punktem wyjścia do ogólnej oceny kawy. Będąc gdzieś w dobrej kawiarni, mój wybór najczęściej także pada na dripa. Najwięcej kaw smakuje mi zaparzonych właśnie tą metodą, dzięki dripowi napój uzyskuje najlepszy balans słodyczy, rześkości i innych pożądanych nut. Jednocześnie jest ona najemnej czasochłonna.

Aby kawa z drippera miała najlepszy smak, niezbędne są dobrej jakości ziarna wypalane specjalnie pod metody alternatywne (na opakowaniu, bądź w sklepie znajdziecie kawy z opisem Filter lub pod przelewy). Użycie mieszanek lub kaw sklepowych dedykowanych espresso nie dostarczy przyjemnych doznań smakowych. W przeważającej mierze ziarna wypalane pod metody alternatywne to tzw. single, czyli kawy jednorodne, z jednego państwa, regionu, nieraz z jednej farmy lub tylko z jej części (tzw. microlot), ze znaną metodą obróbki, datą zbioru oraz datą palenia (nie dłuższą niż trzy miesiące wstecz). Mając taką kawę do dyspozycji, możemy spodziewać się fuzji smaków i aromatów.

driperr-2

fot. Marcin Rzońca, PopularCoffee Blog

Przejdźmy zatem do samego parzenia kawy w dripperze. Poza młynkiem do kawy oraz samą, dobrą kawą, potrzebujemy drippera, filtrów oraz dzbanka lub kubka, do którego trafi zaparzona kawa. Przyda się też waga. Cały proces jest niezwykle prosty i łatwo opanować podstawowe czynności, dzięki czemu nawet wczesnym rankiem będzie można szybko przygotować sobie pyszny napój. Papierowy filtr zaginamy wzdłuż karbowanej części i umieszczamy go w postawionym na dzbanku dripperze. Bardzo ważne jest, by teraz filtr ten przelać gorącą wodą. Po pierwsze, dzięki temu pozbywamy się wszelkich zanieczyszczeń, papierowych pyłków oraz przede wszystkim, papierowego posmaku, który przeniósłby się do smaku kawy. Po drugie, filtr wówczas dobrze układa się wewnątrz naczynia, a po trzecie, rozgrzewamy cały zestaw, co przełoży się na lepszą stabilność temperaturową i lepszy smak kawy.

driperr-3

fot. Marcin Rzońca, PopularCoffee Blog

Wspomniałem o przygotowaniu wagi. Jest to bardzo ważny element przy alternatywnych metodach parzenia, bo aby kawa zaprezentowała swoje prawdziwe walory smakowe, trzeba pamiętać o dobrych proporcjach. Najlepszym punktem wyjścia jest trzymanie się stosunku 60g kawy na jeden litr wody. Odmierzamy odpowiednią ilość kawy i mielimy tak, by uzyskać konsystencję grubego piasku. Przesypujemy kawę do drippera z filtrem i cały zestaw stawiamy na wadze. Tak przygotowani mamy pewność, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. A plan jest następujący – warto uruchomić stoper, polać zmieloną kawę kilkudziesięcioma gramami gorącej wody (nigdy wrzątkiem!), odczekać pół minuty. To tak zwana preinfuzja, czyli namaczanie kawy, by się otworzyła i w czasie parzenia oddała do naparu wszystkie smaki w niej zawarte. Po upływie trzydziestu sekund ponownie polewamy kawę wodą. Najlepiej jest to robić okrężnymi, spiralnymi ruchami od środka na zewnątrz, niedużymi porcjami, aż do uzyskania prawidłowej wagi (bo pamiętamy, że 1ml wody to 1g na wadze). Jeśli wszystko dobrze zrobiliśmy, w około trzy minuty od rozpoczęcia zalewania powinniśmy uzyskać pożądaną ilość kawy. Gdyby czas wyraźnie się wydłużał, trzeba zmielić kawę grubiej, a gdy zdecydowanie poniżej tego czasu, drobniej.

driperr-5

fot. Marcin Rzońca, PopularCoffee Blog

Początkującym ta cała procedura może się wydawać skomplikowana. Uwierzcie jednak, że nie ma w tym większej filozofii, a odmierzenie odpowiedniej ilości kawy i wody wchodzi w nawyk tak, że nie trzeba już nic przeliczać, tylko pamięta się, ile powinno się użyć składników.

Czego można spodziewać się po takiej kawie? Na pewno nie uzyskamy konsystencji ani espresso, ani zalewajki. Kawa będzie lekka, czysta w smaku, nieco herbaciana. Oczywiście dużo zależy od użytych ziaren, bo występować tu mogą zarówno nuty czerwonych owoców, pestkowców czy czekolady, orzechów bądź przypraw. Niemniej dzięki takiej metodzie jak drip, bardzo łatwo w kawie wyczuć te różne nuty, nawet jeżeli nie potraficie zidentyfikować. Czy jest to bardziej profil czarnej porzeczki czy żurawiny bądź mlecznej czekolady, nie macie co się martwić, bo z czasem i z kolejnymi wypitymi kawami coraz łatwiej to przychodzi!

 

Autor: Marcin Rzońca, PopularCoffee Blog.

popularcoffee-logo-png

Rocznik ’89. Z wykształcenia dziennikarz i operator. Z zawodu operator i fotograf. Z zamiłowania wszystko naraz, do tego oblane skrupulatnie kawą. Tą dobrą i tą jeszcze lepszą. Bloger. Fan mediów tradycyjnych i nowych, a także gadżetów i nowinek technologicznych. Niepoprawny liberalny konserwatysta i konserwatywny liberał. I najlepiej, gdy to wszystko można wykorzystać do działania, do życia i cieszenia się nim.

portfel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Miler Menswear
Top