Od błyskotliwej kariery do grabieży nazwiska i mienia – tak po krótce można by opisać historię najsłynniejszej polskiej fabryki czekolady. To również pasjonująca opowieść o ludziach z wizją i ogromną pasją, którzy wyprzedzali swoje czasy.
Historia fabryki Wedel i jej założycieli to idealny materiał na hollywoodzką superprodukcję. Nie brakuje w niej emocjonujących momentów oraz nagłych zwrotów akcji. Główni bohaterowie reprezentujący trzy pokolenia to przedsiębiorcy, którzy do dziś mogą stanowić wzór tego, jak skutecznie rozwinąć biznes. To także ludzie nieugięci i gotowi nieść pomoc innym w najbardziej ekstremalnych okolicznościach.
Słodki początek
Wszystko zaczęło się ok. 1845 roku. Wtedy w Warszawie pojawił się młody Karol Ernest Henryk Wedel, cukiernik z Berlina. Nie potrzebował dużo czasu, żeby rozsmakować mieszkańców stolicy w produkowanych przez siebie słodkościach. Początkowo prowadził działalność ze wspólnikiem Karolem Grohnertem w lokalu przy ul. Piwnej 12. Jednak ambicja sprawiła, że Wedel dość szybko się usamodzielnił. W 1851 roku otworzył własną fabrykę czekolady przy ul. Miodowej. Jeśli ktoś myśli, że był to ryzykowny krok, jest w wielkim błędzie. Wedel miał asa w rękawie, który dawał mu przewagę nad konkurencją. Przygotowywał bowiem ciasta na bazie receptur, które dotąd w Polsce były całkowicie nieznane. Nowe smaki przyciągały klientów. Karol Wedel miał również zmysł marketingowca. Wiedział, że nawet najlepszy produkt wymaga odpowiedniej medialnej oprawy. Dlatego przeznaczał niemałe środki na reklamy w lokalnej prasie. Zdawał sobie również sprawę, że rozwój firmy wymaga inwestycji, dlatego sprowadzał z zagranicy najnowocześniejsze maszyny, np. do walcowania masy słodowej. Prawdziwym hitem okazała się jednak płynna czekolada serwowana w firmowych pijalniach.
W 1865 roku senior postanowił przekazać kierowanie biznesem swojemu synowi Emilowi Albertowi Fryderykowi, który sporo podróżował po świecie, podglądając branżowe ciekawostki. Zakład dostał od ojca… w prezencie ślubnym. Trzeba przyznać, że był to hojny dar. Jednak junior postanowił dobrze go wykorzystać. Nie spoczął na laurach i zabrał się do pracy. Rozrastającą się fabrykę przeniósł na ulicę Szpitalną i zaczął produkcję nowych smakołyków, m.in. czekolady w tabliczce.
Nic dziwnego, że szybko doczekał się naśladowców. Można tylko sobie wyobrazić, w jaką wpadł furię, kiedy odkrył podróbki swoich produktów. Również i w tym wypadku wykazał się wielką zapobiegliwością i wynalazł patent, jak nie dać się wykorzystać podstępnej konkurencji. Każdy produkt był sygnowany jego charakterystycznym podpisem, który do dziś widnieje na opakowaniach.
Ostatni Wedel
Interes świetnie prosperował, a do przejęcia rodzinnej schedy przygotowywał się następny z rodu – Jan, syn Emila. Po przodkach odziedziczył talent cukierniczy i zmysł do zarządzania. Trzeba przyznać, że zanim objął stery, musiał przejść prawdziwą szkołę życia. Pracował na wszystkich stanowiskach w fabryce, żeby poznać każdy szczegół związany z jej funkcjonowaniem. Nauka nie poszła w las. Marka rozwijała się w imponującym tempie. W 1927 roku Emil nakłonił rodzinę do budowy nowej siedziby przy ul. Zamoyskiego na Pradze. Pełnoprawnym właścicielem fabryk został w 1932 roku. Wtedy też firma została przekształcona w spółkę i rozpoczęła sprzedaż akcji. Rodzina oczywiście przezornie zatrzymała pakiet większościowy, aby żaden inny udziałowiec nie miał wpływu na losy przedsiębiorstwa.
Młody zarządca prężnie rozwijał sieć dystrybucji. Sklepy firmowe powstawały w kolejnych polskich miastach, rozpoczęto eksport za granicę. Janowi nie brakowało odwagi i wyobraźni. W 1936 roku nabył samolot typu RDW-13, który dostarczał asortyment do Europy i flotę samochodów do rozwożenia towaru. Stworzył też przepis na biszkopty i ptasie mleczko, które podbiło podniebienia klientów. Wprowadził nowe praktyczne opakowania. Cechowała go też niezwykła dalekowzroczność: część zysków konsekwentnie przeznaczał na dalszą modernizację zakładów.
Jan Wedel był też wyjątkowym szefem. Oferował swoim pracownikom pakiet socjalny, o którym dziś trudno marzyć nawet w najbardziej hojnej korporacji. Mieli oni zapewnioną opiekę medyczną, refundowane wczasy, świąteczne premie, coroczną 10% podwyżkę, a ich dzieci żłobki i przedszkola. Działała zakładowa orkiestra, klub sportowy, kółko dramatyczne. Co więcej, Wedel pomagał spełnić swoim podwładnym marzenie o własnych czterech kątach. Udzielał im bardzo korzystnych pożyczek na budowę domów. Angażował się również w działalność charytatywną, wspierając, m.in. ośrodki opiekuńcze dla młodocianych.
Pasmo sukcesów przerwała wojna. Również w tak trudnych okolicznościach Jan potrafił wykazać się empatią, dość rzadko spotykaną w przypadku ówczesnych bogaczy, a także ogromną odwagą. Po wkroczeniu Niemców, rozdawał mieszkańcom zapasy żywności, wypiekał pieczywo dla najuboższych, wspierał działalność konspiracyjną, wykupował ludzi z obozów koncentracyjnych. W fabryce prowadzono też tajne lekcje w języku polskim. Na swoich ziemiach wydzielił pracownikom działki, na których mogli uprawiać warzywa. Gestapo naciskało, aby zarejestrował się na Volksliście, ale on z uporem odmawiał. W odwecie zarekwirowano część jego majątku.
Trudne powojenne czasy
Zakład przetrwał burzliwe czasy, ale nie obyło się bez strat. Budynki częściowo zostały zniszczone podczas bombardowań. Hitlerowcy rozgrabili też specjalistyczne maszyny i zapasy. Z pewnością Wedel ze swoimi umiejętnościami menadżerskimi, poradziłby sobie z tymi trudnościami, jednak na jego drodze pojawiła się przeszkoda nie do pokonania – nowa komunistyczna władza, która brzydziła się tym, co prywatne. A że wszystko w tamtych czasach musiało być wspólne, Jana poproszono o fachową radę, jak prowadzić cukierniczy interes, następnie podziękowano za dotychczasowy wkład w budowę marki, a firmę w 1949 roku znacjonalizowano. Sam Jan miał całkowity zakaz wstępu na teren nieruchomości. Nie miał gdzie mieszkać. W końcu kąt w kamienicy przy ul. Szpitalnej ofiarował mu dawny stróż.
Dysydenci nie zadowolili się wyłącznie majątkiem. Uznali, że mogą również pożyczyć popularne nazwisko założycieli i tak oto powstała nazwa: – Zakłady Przemysłu Cukierniczego im. 22 lipca – d. E. Wedel.
Dzięki wieloletniej tradycji fabryka radziła sobie całkiem nieźle i sukcesywnie zwiększała produkcję. Jej specjały były sprzedawane w wielu krajach, m.in. w Afryce i na Bliskim Wschodzie. W Płońsku wybudowano fabrykę pieczywa cukierniczego. Sytuacja zmieniła się w latach 80-tych. Decyzje rządzących dotyczące gospodarki skończyły się klapą. Kraj był coraz bardziej zadłużony i nie było pieniędzy na zakup dość kosztownych surowców potrzebnych do wyrabiania czekolady. W 1983 roku na chwilę zaprzestano jej produkcji. Ostatecznie udało się wyjść z tego kryzysu, ale lata świetności minęły.
Wedel w III RP
W 1989 roku historia zatoczyła koło i zakład postanowiono sprywatyzować. Pierwszym nabywcą była PepsiCo. Na początku lat 90. spadkobiercy wytoczyli jej sprawę o bezprawne wykorzystywanie nazwiska w nazwie firmy. Od najwyższych urzędników usłyszeli, że nie mają wielkich szans na wygraną. Stało się jednak inaczej: wywalczyli odszkodowanie, którego suma do dziś pozostaje tajemnicą.
PepsiCo nie bardzo angażowało się w rozwój fabryki, było bowiem zainteresowane wąskim obszarem jej działalności, jakim są przekąski słone. Ostatecznie została podzielona na części i sprzedana nowym nabywcom. Każdy wziął swój kawałek tortu. Cukierki dostała fińska korporacja Leaf, ciastka Danone, a czekoladę Cadbury Schweppes. Tą ostatnią z kolei przejął większy gracz Kraft Foods. Wtedy zaprotestowała Komisja Europejska, bo to oznaczałoby monopol marki w tym sektorze w Polsce. W efekcie Wedel trafił w ręce Japończyków, a konkretnie LOTTE Group. Zachowali najbardziej znane słodkości, które nadal zachwycają swoim smakiem. Niestety, na internetowej stronie marki na próżno szukać jakiejkolwiek wzmianki o rodzie założycieli.
Podobny los jak Wedel podzieliło wielu przedwojennych właścicieli fabryk, np. specjalizujący się w chemii Adolf Gąsecki i Synowie, produkujący platery bracia Henneberg czy wytwórnia wyłączników elektrycznych Kazimierza Szpotańskiego.
Zastanawiacie się, co działo się z pierwotnym właścicielem, którego nazwisko nadal jest siłą napędową promocji? Podobno do końca życia czyli do 1960 roku godzinami przesiadywał w Parku Skaryszewskim, spoglądając na dzieło swojego życia. W 2004 roku utworzono tam aleję imienia jego ojca – Emila Wedla. To świetne miejsce, żeby przystanąć i oddać się refleksji jak gorzki bywa smak sukcesu i jak z klasą przyjąć nawet najbardziej dotkliwą porażkę.
Autor: Marta Bełza
Dodaj komentarz
Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.
Abdul Wisimito
Z tymi skarpetkami to totalna glupota, chyba, ze bycie modnym, czy eleganckim oznacza noszenie kantow. Do normalnych ciuchow w dzisiejszych czasach kazdy kto zna sie na modzie nosi stopki: ) a nice dlugie skarpetki jak dziadki.
abc
W modzie męskiej, nie ma czegoś takiego jak „stopki”.
To o czym mówisz, to skarpety sportowe i owszem, „do normalnych ciuchów” noszą je dresiarze lub inni amatorzy ciekawostek w stylu przetartych dżinsów czy bojówek 3/4.
Od niedawna, przeznaczone do noszenia z butami w których przypadku nie powinno się nosić skarpet, w modzie męskiej pojawiły się prawdziwe stopki, czyli skarpety, których nie widać znad linii buta. Jednak sądząc po bzdurach jakie wypisujesz, ten typ skarpet z pewnością zakwalifikowałeś dla panów o odmiennej orientacji seksualnej lub w ogóle nie masz o nich pojęcia. Mimo wszystko tych skarpet nie nosi się z normalnymi butami, tym bardziej, w sytuacji formalnej.
Zbyszek Dziedzina
Gdzieś ty się uchował? Katastrofa.
ABC
Świat nie kończy się na wiejskiej dyskotece. To co ciebie zaskakuje, dla ludzi na pewnym poziomie jest rzeczą normalną.
niewisimito
Jakich kantów? Krótkich skarpetek nigdy nie nosiło, nie nosi i nie będzie nosiło do garnituru. Jest wiele normalnych skarpet, które są wygodne i sięgają nieznacznie ponad kostkę. I to wystarczy. Przy siadaniu nie będzie widać łydki, a o to chodzi w dopasowaniu skarpet do garnituru.
Pokaż mi kogokolwiek, kto wygląda elegancko w stopkach i garniturze.
kuba
Wysmiewam każdego kto nosi stopki do garnitury wytykajac go palcami !!!
Dawid
Prosze Cie chyba zartujesz stopki i garnitur…. hahaha pewnie densisz na weselu w bialych stopkach z nike ze schow robic hahah
Mark Zawalski
Abdul puknij sie w glowe! co ty wiesz o modzie???
Feyd-Rautha Harkonnen
Stopki nosi się do sportowych butów i krótkich spodenek a nie do tweedowego garnituru jaki na tym blogu jest de rigueur.
ola
Zgadzam się absolutnie, poza jednym zdaniem: „Podobno łydka jest najbardziej aseksualną częścią męskiego ciała” – no co za bzdura! ;)
I odnośnie skarpetek, też wydaje mi się, że dotyczy to jedynie strojów formalnych.
Tomasz
Zasada ta nie dotyczy tylko formalnych strojów. W smart casualowych lub casualowych również. Nawet do jeansów stopki nie pasują ;) chyba ze tzw. niewidzialne skarpety, w parze do mokasynów lub loafersów.
Pstrykasz_pl
To są faceci, którzy nie pamiętają o takich rzeczach? Wow…
Krzysztoffek
Abdulu z komentarzem powyżej. Osobiście polecam -dojrzyj do pewnych rzeczy i wtedy komentuj.
Artur
Bardzo dużo rad co do ubioru opiera się na założeniu „ma to na celu wydłużenie i wyszczuplenie sylwetki”. Mam 2,08 metra wzrostu, jestem bardzo szczupły – stosowanie tych rad na pewno nie poprawi mojego wyglądu. Co robić w takiej sytuacji? Jak rozwiązać sprawę nogawek czy długości wystawania koszuli spod marynarki?
Kamil
Moim zdaniem poprawi – skoro jest Pan szczupły, to noszenie ubrań niedopasowanych (nie mam tutaj na myśli obcisłych, a dostosowanych do sylwetki) sprawi, że będzie Pan wyglądał jak w rzeczach po przysłowiowym starszym bracie. Idealnie dobrane proporcje pozwalają na wyciągnięcie zalet sylwetki – poszerzenie ramion, uzyskanie wąskiej talii – i z pewnością nie będzie w nich Pan wyglądał niekorzystnie.
Andrzej
Niestety, mam ten sam problem. Mam 210 cm wzrostu i zakup marynarki wchodzi jedynie na zamowienie a dobor koszuli to tragedia. Wiekszosc rad jest na tyle oczywista, ze az trudno pomyslec o osobie z plecakiem w garniturze:) natomiast tak jak zostalo to juz wspomniane, wydluzanie sylwetki przy takich gabarytach niekiedy dopiero wyglada komicznie
123
ARTUR jeśli koszula wystaje Ci spod marynarki, to może warto (w sytuacji formalnej) włożyć koszulę do spodni? Chyba, że mowa tu o mankiecie, ale tego nie sprecyzowałeś.
Swoją drogą, to też wydaje mi się błędem gdy koszula ma swój finał poza spodniami.
123
Mam właściwie jeszcze pytanie. Modne ostatnio zrobiły się koszule bez kołnierza, z samą tylko stójka, tak jak przedwojenne koszule z możliwością przyczepienia kołnierza. Widziałem ostatnio, przypadkiem, koszulę z mankietami na spinki, ze stójką, bez kołnierza i możliwości przyczepienia kołnierza o dokupieniu samego kołnierza nie wspominając. Co sądzicie? Stójka wyklucza możliwość założenia krawata, a kołnierz do muchy lub krawatki, jest skonstruowany trochę inaczej.
Czy brak kołnierza implicite dopuszcza więc spinki?
Joanna Panna
Same pipy sie tu wypowiadaja! Oh czy aby nie zrobie faux pas gdy odepne jeden guzik od marynarki. Dramat zycia. I dyskusja o skarpetach jakby to bylo cos istotnego. Prawda jest taka ze kobietom najbardziej podobaja sie pewni siebie faceci a nie miakwy ktore beda sie wiecej czasu zastanawiac czy brazowe buty mu pasuja na wieczor niz np. nad tym co sie dzieje alktualnie na swiecie. Zenada. Ale jestescie prozni i zalosni. Kiedy Wy czytacie ten artykuly dla metroseksualnych mieczakow jakis prawdziwy samiec alfa wyrywa wlasnie jakas fajna loszke ;-) pa maminsynki. Nie zapomijcie o 3/4 kszuli na randke zamiast zabrac na nia pewnosc siebie!
Pawel
Nic nie dodaje większej pewności siebie niż dobry ubiór. Którego samca alfa wybierzesz w dresie i laczkach czy odpowiednio i z gustem ubranego??
Bartek
Pawle, sądząc po ogóle wypowiedzi wydaje mi się niestety, iż będzie to osobnik ubrany w ubiór z trzema paskami :) jeżeli dbałość o własny wygląd i samopoczucie porównuje się do próżności… Dostęp do Internetu winien być poprzedzony szybkim testem IQ, być może uniknęlibyśmy wtedy wypowiedzi takich dam.
Michał
No cóż Joanno, prawdziwi mężczyźni wolą kobiety a nie „loszki”, czas się z tym pogodzić.
woj
polecam Pitti Uomo
Klaudia
Bardzo często widzę mężczyzn, którzy ubrani są w garnitur a na nogach mają adidasy lub trampki. To samo dotyczy kobiet, które do spódnicy lub sukienki decydują się założyć obuwie sportowe. Nie wygląda to dobrze i psuje całe wrażenie.
Barbara
Po przeczytaniu komentarza Pani Joanny Panny jest mi wstyd, że istnieją tego rodzaju kobiety. „Jakiś samiec alfa wyrwa właśnie jakąś fajną loszkę”? To nie żart, przyrównuje się Pani do świni?
Simon
Osobom wysokim dla efektu bardziej wyważonej sylwetki polecam noszenie górnej części ubrań w poziome wzory np. pasy, sylwetkę skróci też zastosowanie mankietów w spodniach. Unikajcie pionowych wzorów i workowatych ciuchów od starszego brata :)
Feyd-Rautha Harkonnen
Z zasady nigdy nie nosze krawatów bo ich nienawidzę a koszule mam wszystkie z rękawami zapinanymi na spinki i co teraz mam biedny począć?
Time for Design
Rozumiem że są osoby bez wiedzy w zakresie męskiej elegancji, ale bardziej martwią mnie ci „wyedukowani” którzy nie szczędzą hejtu tym, co wiedzą mniej. To nie jest postawa gentlemana…
shame
Gentleman's Choice
Hejt to jedna sprawa, a grzeczne zwrócenie uwagi to druga. Niestety często nawet gdy mamy dobre intencje nasz rozmówca się obraża i uważa, że go krytykujemy. Trudno jest znaleźć złoty środek, ale nie z przykrością patrzy się na mężczyzn w koszuli z krótkim rękawem pod marynarką. Jak Pan radzi sobie w takiej sytuacji?