Wirtuozi stylu – o muzykach, którzy ukształtowali współczesną modę

Kultura, Muzyka / 

Stwierdzić, iż strój artysty jest jednym z najważniejszych elementów jego wizerunku to w zasadzie nie powiedzieć nic. Często staje się emblematem, który funkcjonuje w powszechnej świadomości na równych zasadach z samym dorobkiem artystycznym. Muzycy, którym z samej definicji „wolno więcej”, byli kreatorami masowej wyobraźni od początku istnienia popkultury.

Elegancja pionierów popkultury

Na długo przed nastaniem ery wszędobylskich mediów plotkarskich czy społecznościowych kombinatów, masową świadomością zawładnął biały garnitur Elvisa Presleya, jego kolorowe, pasiaste koszule i ekstrawaganckie marynarki, które chętnie przywdziewał zwłaszcza we wczesnych etapach kariery w latach 50. W licznych zestawieniach ikon elegancji, np. w rankingu 50 muzycznych ikon stylu przygotowanym przez magazyn Esquire, dzielą i rządzą herosi starej daty: Miles Davis, pionier rock’n’rolla Bo Didley czy też Frank Sinatra, którego słynne kapelusze stały się jednym z najbardziej wyrazistych symboli epoki.

Zmarły przed niemal dwudziestoma laty Sinatra wypracował w najdrobniejszych detalach kompletny, niepodrabialny styl łączenia elegancji z kontrolowaną nonszalancją. Smoking to styl życia – mawiał, a do historii przeszły jego nienagannie skrojone garnitury, jedwabne krawaty, czy wyglancowane buty. Choć akurat najsłynniejszą parę obuwia w historii muzyki rozrywkowej – słynne blue suede shoes przywdziewał wspomniany Elvis. Możesz mnie powalić / Stanąć na twarz / Szargać moje imię/ Możesz zrobić cokolwiek ale z dala od moich niebieskich zamszowych butów. To bez wątpienia jedne z najbardziej charakterystycznych dwóch minut rock‘n’rolla.

Sprzeciw i bunt wypisany na ubraniach

Symbole bywały również kwestią przypadku. Johnny Cash, legendarna postać bluesa i amerykańskiego folku, swój przydomek „Man in Black” zawdzięczał przywiązaniu do czerni. Jak wspomniał w wywiadzie przed jednym z pierwszych koncertów, który miał odbyć się w kościele w Memphis, szukał z zespołem wspólnego elementu garderoby, dodatkowo pasującego do okoliczności występu. Jedyną wspólną rzeczą, jaką mieliśmy, były czarne koszule. Tak dobrze się w nich czuliśmy, że po prostu w nich zostaliśmy. W innym wywiadzie mówił: Noszę się na czarno, bo to lubię. Wielu próbowało do tych prozaicznych przyczyn dorobić ideologię. Dorabiał ją po trochu i sam Cash, mówiąc później o znaczeniu czarnego koloru – symbolu buntu, sprzeciwu wobec stagnacji, nierównościom i dyskryminacji.

Przypadek Casha dobrze pokazuje, że styl artysty może odgrywać wielką rolę jako nośnik idei i być niejako dodatkowym, równorzędnym kanałem komunikacji artysty ze światem zewnętrznym. Czasami jest narzędziem podkreślającym osobowość muzyka, natomiast sięgając do historii wiemy, że ubiór bardzo często był jednym z przejawów działań kontrkulturowych czy zwyczajnie oznaką obyczajowego buntu, jak w przypadku hippisów oraz rozwijającej się kilka lat później subkultury punkrockowej.

Jestem w stanie uwierzyć, że ktoś nie zna takich szlagierów jak „Blitzkrieg Bop” czy „Beat on the Brat”. Każdy jednak kojarzy nieśmiertelny zestaw pod tytułem: skórzana kurtka, jeansy, T-shirt i trampki. A oba te zestawy to dorobek tych samych ludzi – muzyków spod szyldu The Ramones. Paradoksalnie zestaw, który dziś uznawany jest za symbol buntu, odwoływał się do wyglądu przeciętnego jankeskiego młodzieńca z pierwszej połowy lat 70. Słynna ramoneska na trwałe wpisała się do masowej świadomości kilka lat później, gdy stała się jednym z pokoleniowych znaków wspomnianej punkowej fali, symbolem łamania zasad, sprzeciwem wobec postaw mainstreamowych i wyrazem młodzieńczego nieposłuszeństwa.

David Bowie – wizerunek totalny

Muzyka i moda zawsze szły ze sobą w parze, ale w żadnym przypadku w historii muzyki nie były ze sobą tak autentycznie i nierozerwalnie związane jak w miało to miejsce w karierze Davida Bowiego. W chwili, gdy świat opłakiwał rozpad Beatlesów, a Mick Jagger na trwałe ustalił archetyp rockmana, Bowie zrewolucjonizował znaczenie mody, pokazując całkowicie nowe, autorskie podejście do kreowania wizerunku. Był pierwszym, dla którego ubiór przestał być wyłącznie użytkową formą, której można w zależności od potrzeb dosztukować ideologię. Jego kreacje były raczej przesłaniem ubranym w precyzyjną formę – ekstrawaganckim przebraniem, rozbudowanym o odważny makijaż i całą niemalże fabularną historię powoływania do życia kolejnych wcieleń artysty – Majora Toma, Ziggy’ego Stardusta, Alladyna, czy wreszcie Białego Księcia.

Bowie to w zasadzie trwający kilkadziesiąt lat eklektyczny eksperyment sceniczny, w którym artysta wizjonersko łączył całkowicie odmienne stylizacje i trendy, będąc inspiracją dla dziesiątek wykonawców, począwszy od rocka, glam rocka, szeroko pojętego świata muzyki pop, dance i rzeszy projektantów momentalnie podchwytujących jego styl. Do tego stopnia, że międzynarodowa wielkoformatowa wystawa „David Bowie is”, objeżdżająca największe miasta świata, obok dorobku muzycznego, prezentuje jego osiągnięcia w dziedzinie designu i mody oraz liczne znaki firmowe artysty: dziwaczne kombinezony, buty na koturnach, ekscentryczne fryzury. Dlatego bardzo symboliczne i zarazem niezwykle wymowne jest opublikowane zaledwie kilka dni przed śmiercią jedno z ostatnich zdjęć artysty, przedstawiające eleganckiego pana przed siedemdziesiątką w modnym garniturze i kapeluszu. Imponujący katalog ekstrawaganckich wcieleń zamknęła klasyczna, ponadczasowa stylizacja. Historia zatoczyła koło.

Polska ucieczka od szarzyzny

Polska scena również miała w ciągu kilku dekad swoich modowych bohaterów, choć nie da się ukryć, że pojawiające się trendy były efektem przejmowania w mniejszym bądź większym stopniu zagranicznych inspiracji. Kontekst polityczny oraz kilkudziesięcioletnia międzynarodowa izolacja spowodowały jednak, że trendy światowej popkultury trafiały nad Wisłę ze znacznym opóźnieniem. Cieniutki głos tęsknoty za indywidualizmem i wolnością artystyczną dało się już słyszeć w drugiej połowie lat 50. za sprawą bikiniarzy i ich ojca chrzestnego Leopolda Tyrmanda zafascynowanego jazzem i zachodnią modą. Jednak za pierwszego prawdziwie kolorowego ptaka na polskiej scenie może uchodzić dopiero Czesław Niemen. Jego wyraziste stroje, awangardowe kapelusze wybijały się na tle wszechobecnej szarzyzny nie mniej niż brawurowe i dziś już legendarne utwory.

Ponad dekadę później nastały czasy Republiki, nowofalowego zespołu z Torunia i jej lidera – Grzegorza Ciechowskiego, który stworzył jeden z bardziej konsekwentnych i spójnych wizerunków w historii polskiej muzyki rozrywkowej. W 2014 roku jedna z marek odzieżowych przygotowała nawet kolekcję zainspirowaną wizerunkiem legendarnego lidera Republiki. Seria prezentowała minimalistyczne propozycje utrzymane w czarno–białych barwach, a wśród nich garnitury, marynarki, płaszcz, a nawet krawat w „republikańskich” kolorach. Wprowadzeniu kolekcji towarzyszyły liczne głosy krytyki ze strony m.in. byłych członków zespołu dotyczące biznesowego wykorzystania sylwetki Obywatela G.C do stricte komercyjnych celów.

Na zakończenie – nieco przewrotnie – słowo o modowych rebeliantach. Przywołany ranking Esquire wskazuje, że stylistyczni ignoranci, hołdujący często zwykłemu niedbalstwu, po latach dalej inspirują, a niektórzy nawet otrzymują miano ikony stylu, mimo że z podstawowym wyczuciem estetyki nie mają nic wspólnego. Bo jak inaczej ocenić obecność w różnych notowaniach Axla Rose –frontmana Guns n’ Roses i jego nieco kiczowaty styl, czy Kurta Cobaina w brudnych trampkach i w rozciągniętym zgniłozielonym swetrze? Przy nich nawet Pete Doherty, lider The Libertines i enfante terrible współczesnej sceny rockowej, wygląda cokolwiek gustownie, mimo że sprawia wrażenie jakby zaraz po przebudzeniu założył przypadkowe ciuchy. Nie da się ukryć, że granice nonszalancji rozumianej kategoriami czasów Sinatry czy Davisa znacznie się przesunęły.

Kto Waszym zdaniem jest najlepiej ubranym muzykiem?

Autor: Michał Kosiorek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Craig zrezygnował z roli Bonda. Kto nowym agentem 007?

Film, Kultura / 

Od dawna po Hollywood krążą plotki, o tym, że Daniel Craig chce zrezygnować z roli Jamesa Bonda. Już przed premierą „Spectre” media donosiły, że to będzie ostatni film o agencie 007 w karierze Brytyjczyka, a nawet, że Craig nie dokończy tej produkcji. Sam aktor w wywiadach często mówił o zmęczeniu rolą i o planach związanych z powrotem na deski teatru, jednak krótko po premierze „Spectre” w rozmowie dla Esquire powiedział, że porzuci rolę Jamesa Bonda dopiero gdy kondycja uniemożliwi mu dalszą grę. W obliczu dzisiejszych faktów, może to brzmieć jak sprytne mylenie tropu, bo Craig już oficjalnie porzucił rolę agenta 007. Brytyjczyk nie podpisał kontraktu na dwie kolejne części o przygodach szpiega MI6, mimo olbrzymich pieniędzy jakie mu oferowano – nieoficjalnie mówi się, że producenci zaoferowali Craigowi 68 milionów funtów plus procent od zysków z filmu. Bez dwóch zdań oferta godna rozpatrzenia….

Nasuwa się oczywiste pytanie, kto ma zastąpić, wydawało by się, niezastąpionego. Tak kasowe filmy, jak te o agencie Jej Królewskiej Mości od zawsze wzbudzają wiele emocji, a wokół nich nieustannie krążą plotki i różne przypuszczenia. O aktorach mających wcielić się w główna rolę, mówi się więc od kilku lat. Sami aktorzy zresztą prowokują tego typu przypuszczenia – jak na przykład Hugh Jackman w krótkim filmiku (o długości 0:07 min.:)), który umieścił na Twitterze. Odtwórca m.in Wolverina pije na nim drinka, a później wypowiada kultową już kwestię: Shaken, not stirred.

Jackman, na krótko rozpalił wyobraźnie fanów Bonda, a dzisiaj gdy mówi się o kandydatach na miejsce Craiga jego nazwisko się nie pojawia. Kto więc ma szanse stanąć przed kamerą w nienagannie skrojonym smokingu w towarzystwie pięknej kobiety i powiedzieć: Bond… James Bond? Jednym z kandydatów, który walczył o angaż do Casino Royal razem z Craigiem jest Idris Elba. Aktor od samego początku wzbudza wiele kontrowersji, ze względu na kolor skóry. Fani agenta 007 nie mogą sobie wyobrazić żeby ich ulubiony bohater był czarnoskóry. Warto przypomnieć, że Daniel Craig również zebrał wiele krytycznych opinii po ogłoszeniu go nowym Bondem. Może producenci znowu nas zaskoczą?

Jest to raczej mało prawdopodobne, bo największe szanse na zdobycie roli przystojnego szpiega ma Tom Hiddleston. Kandydatura jest na tyle pewna, że nawet bukmacherzy wstrzymali zakłady na to kto będzie nowym Bondem. Hiddeleston jak przystało na wszystkich jego poprzedników (oprócz australijczyka George’a Lazenby, ale on był Bondem jedynie raz) pochodzi z Wielkiej Brytanii i podobnie jak niemal wszyscy (tym razem z pominięciem Craiga) jest brunetem. Gdzie wcześniej mogliśmy zobaczyć Hiddlestona? Największą popularność przyniosła mu rola Lokiego w filmach z serii Thor i Avangers, ale pojawił się również np. w „O północy w Paryżu” Woody’ego Allena. 35-letni aktor ma duże doświadczenie w wielkich Hollywoodzkich projektach, więc rolę Jamesa Bonda również powinien unieść, szczególnie, że jak do tej pory nie omijał siłowni, co można zobaczyć np. w ubiegłorocznym High-Rise.

Mimo, że Hiddleston jest niemal pewniakiem, to jako jego konkurentów wymienia się również: Aidan’a Trunera, Damiena Lewisa i Toma Hardy’ego. Ten ostatni podobnie jak Elba od dłuższego czasu pojawia się w mediach jako kandydat do roli Bonda, ale jakoś ciągle mu nie po drodze.

Co sądzicie o  Tomie Hiddlestonie w roli agenta 007? Może macie jakąś lepszą propozycje, aktora,który powinien wcielić się w Jamesa Bonda?

Autor: Mateusz Stachura

portfel

Komentarze

  1. Oj tam Idris Elba, jedźmy po całości – Takeshi Kaneshiro na Bonda! Albo Shahid Kapoor! Trzeba być nowoczesnym…. ;)

  2. Moim zdaniem. Musi to być jakiś Tom

  3. No to Tom asz Karolak. Bond – Słowianin.

  4. Jason, Jason Stetham.

  5. To oczywiście drobnostka, ale Roger Moore rownież jest blondynem.

    1. Gentleman's Choice

      Można znaleźć zdjęcia, na których Moore ma kilka nieco jaśniejszych kosmyków, ale nazwanie go blondynem jest chyba lekkim nadużyciem.:) Ma Pan jakieś zdjęcie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Tak się wygrywa!! 10 polskich sukcesów sportowych

Hobby, Sport / 

Nie ma drugiej dziedziny, która wzbudzała by tyle emocji, co sport. My, Polacy, mamy to szczęście, że na brak sukcesów w rozmaitych dyscyplinach narzekać nie możemy. Wybranie dziesięciu z tak wielu wydarzeń nie było łatwe. Sprawdźcie, co znalazło się w naszym zestawieniu.

Mając na uwadze fakt, że dla większości sportowców najwyższym celem w karierze jest medal olimpijski, warto wspomnieć kilka dat stanowiących początki udziału Polski w tej zaszczytnej imprezie:

  • 1912 rok – Sztokholm – pierwszy Polak (Wacław Ponurski) na Olimpiadzie. Pewnie niewiele osób wie, że występował on w barwach austriackich. Dlaczego? Otóż Karta Olimpijska dopuszczała wyłącznie drużyny narodowe, więc dopóki Polska nie odzyskała niepodległości, nie mogła wystawić swojej reprezentacji.
  • 1924 rok – Paryż – reprezentacja Polski zadebiutowała na letnich Igrzyskach i od razu odniosła sukces. Srebrny medal wywalczył bowiem zespół kolarzy torowych w składzie: Tomasz Stankiewicz, Józef Lange, Franciszek Szymczyk i Jan Łazarski.
  • 1928 rok – Amsterdam – Pierwsze upragnione złoto dla Polski. Halina Konopacka w rzucie dyskiem nie miała sobie równych i zdobyła medal z najcenniejszego kruszcu.
  • 1928 rok – Amsterdam – Złoto Kazimierza Wierzyńskiego w Olimpijskim Konkursie Sztuki za poematy „Laur Olimpijski” (do 1948 roku równocześnie z Olimpiadą odbywały się konkursy literackie).

Gest Kozakiewicza

Konkurs skoku o tyczce na igrzyskach w Moskwie w 1980 roku został zdominowany przez Polaków – Władysława Kozakiewicza i Tadeusza Ślusarskiego. Mimo wielu nieprawidłowości i oszustw ze stornu gospodarzy Olimpiady, pokonali oni zawodnika ZSSR, który był faworytem tych zawodów. Władysław Kozakiewicz nie miał tego dnia łatwego zadania. Przy każdej próbie towarzyszyła mu ogromna porcja gwizdów, a gospodarze robili naprawdę wszystko, by utrudnić rywalom życie. Radzieccy kibice wspierali Konstantina Wołkowa, który startował w roli faworyta.

Historyczny moment nastąpił przy drugiej próbie Polaka na wysokość 5,74. Zakończyła się ona powodzeniem, a nasz zawodnik pokazał gest ręki zgiętej w łokciu, co dziś określa się mianem gestu Kozakiewicza. Gdyby tego było mało, polski sportowiec pokonał jeszcze wysokość 5,78 i ustanowił tym samym nowy rekord świata. Publiczność sprawiała wrażenie jakby miała zaraz wybuchnąć ze złości. Ależ nieprawdopodobnej próbie charakteru poddany został Kozakiewicz!

Wembley – remis, który obiegł świat

Kmiotki znad Wisły – tak o Polakach pisały brytyjskie media w przededniu słynnej potyczki na Wembley (17 października 1973 roku). Anglicy nie czuli najmniejszego respektu przed przeciwnikiem i jak się później okazało, zostali za to przykładnie ukarani. Nadmieńmy, że starcie odbyło się w ramach eliminacji do Mistrzostw Świata w piłce nożnej, które obyły się w RFN w 1974 roku. Gospodarze potrzebowali zwycięstwa do awansu, natomiast biało-czerwonym wystarczał remis, by uzyskać przepustkę do turnieju finałowego. Atmosfera od samego początku była bardzo napięta, a prymitywne zachowania Anglików jeszcze bardziej nakręcały drużynę Kazimierza Górskiego. Podczas Mazurka Dąbrowskiego, angielscy fani wykrzykiwali: Animals!.

Gra była bardzo zacięta, ale do przerwy żadnej z ekip nie udało się trafić do bramki rywala. Pierwszy gol padł dopiero w 57. minucie, gdy podanie Grzegorza Laty wykorzystał Jan Domarski. Polacy próbowali jeszcze podwyższyć wynik, ale kilka minut później sędzia podyktował rzut karny dla gospodarzy, a jedenastkę na bramkę zamienił Allan Clarke. Więcej goli kibice już nie obejrzeli, choć do końca było bardzo gorąco – bynajmniej nie za sprawą angielskiej pogody. Bohaterem spotkania okrzyknięty został Jan Tomaszewski, którego do dziś określa się mianem człowieka, który zatrzymał Anglię.

Złoty Kulej w Tokio

W styczniu 1964 w potyczce reprezentacyjnej Jewgienij Frołow zapewnił zespołowi Związku Radzieckiego wygraną w walce bokserskiej z kadrą biało-czerwonych. Kilka miesięcy później na Igrzyskach Olimpijskich nadarzyła się znakomita okazja do rewanżu. Tym razem na ringu w Tokio rękawice skrzyżowali wspomniany Frołow i Jerzy Kulej. Mając w pamięci styczniową porażkę, trener Polaka Feliks Stamm postanowił zaskoczyć rywala.

Doradził on swojemu podopiecznemu: Zmieniamy twój styl walki. Tym razem nie zaatakujesz, a poczekasz na niego. Po konfrontacji Kulej wspomniał: Byłem znany z tego, że idę do przodu, a tymczasem miałem udawać kogoś, kto się boi. Właśnie ta taktyka okazała się kluczem do sukcesu. Polski pięściarz wywalczył złoty medal, a swój wyczyn powtórzył jeszcze cztery lata później w Meksyku.

Niedościgniona Szewińska

W biegu na 200 metrów nie miała sobie równych Irena Szewińska. Na Olimpiadzie w Meksyku (1968) we wspomnianym dystansie zdeklasowała rywalki i świętowała triumf. Była wybitną lekkoatletką, która w swojej karierze zgromadziła aż siedem medali IO.

To był dla mnie najlepszy spośród wszystkich moich występów. Głównie dlatego, że oprócz wywalczenia złota pobiłam jeszcze rekord świata. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło pójść jeszcze lepiej. Do wirażu co prawda ostro rywalizowałam jeszcze z Australijką i Amerykanka, ale ostatnie 50 metrów należało już do mnie – sięgała pamięcią Irena Szewińska w rozmowie w Polskim Radiu.

Korzeniowski zaszedł na szczyt

Australijska ziemia okazała się bardzo przychylna dla jednego z najlepszych polskich lekkoatletów w historii – Roberta Korzeniowskiego. W Sydney w 2000 roku nasz chodziarz został podwójnym złotym medalistą. Triumfował zarówno na dystansie 20 jak i 50 kilometrów.

Jego dorobek mógł być bogatszy, ale w 1992 roku na igrzyskach w Barcelonie chodziarz został zdyskwalifikowany za, jak to sędziowie określili, “nieprawidłowy krok”, co budzi kontrowersje do dziś. Na przestrzeni całej kariery Korzeniowskiemu zarzucano podbieganie na niektórych odcinkach i domagano się dla niego kary, ale oficjalnie niczego podobnego mu nie udowodniono.

Motylem po tytuł

200 metrów motylkiem to koronny dystans Otylii Jędrzejczak. Właśnie dlatego polska pływaczka była pretendentką do złota w Atenach w 2004 roku. Rekordzistka świata sprostała oczekiwaniom i wygrała pomimo ogromnego zmęczenia wynikającego z wcześniejszych finałów. Nie sposób nie wspomnieć, że nasza wyśmienita sportsmenka na tej samej imprezie sięgnęła jeszcze po dwa “srebra”: na dystansie 100 metrów stylem motylkowym oraz na 400 metrów stylem dowolnym.

Na wypadek niepowodzenia Polka miała plan awaryjny: – Mówiłam, że gdyby się nie udało wygrać, to wrócę do rodziców i będę miała okazję poimprezować, a później to się chyba powieszę. Narzeczony razem ze mną, bo przecież nie może beze mnie żyć (śmiech).

Wynieśli skoki na wyżyny

Trio skoczków narciarskich zapisało się złotymi zgłoskami w historii polskiego sportu. Mowa o Wojciechu Fortunie, Adamie Małyszu i Kamilu Stochu. Pierwszy z nich w 1972 roku w Sapporo dokonał rzeczy, której wtedy nikt po nim się nie spodziewał, a już na pewno nikt nie oczekiwał. Fortuna pofrunął po olimpijskie złoto, choć niewiele brakowało, a na Igrzyska w ogóle by nie pojechał! Jego dyspozycja przed tą imprezą była daleka od ideału i nominacja dla tego akurat skoczka nie była przesądzona.

Kolejnym wielkim skoczkiem był człowiek, który zapoczątkował „małyszomanię”. W 2001 roku na zawodach w Lahti Adam Małysz odniósł swój pierwszy ogromny sukces zdobywając tytuł Mistrza Świata w skokach narciarskich. Od tamtego czasu Polacy wpadli w narodowy szał, a późniejszy komentarz Włodzimierza Szaranowicza „leć Adam, leć!”, stał się prawdziwym klasykiem.

Mało kto się spodziewał, że po erze Małysza tak szybko przyjdzie nam świętować kolejne triumfy w skokach narciarskich. W ślad za swoim starszym kolegą ruszył Kamil Stoch. Prawdziwa eksplozja jego formy nastąpiła na Olimpiadzie w Soczi w 2014 roku. Dokonał tego, co przez całą karierę nie udało się nawet Orłowi z Wisły – wywalczył mistrzostwo olimpijskie. Jakby tego było mało, na tej samej imprezie zdobył drugie złoto i dokonał rzeczy bez precedensu w polskim narciarstwie. Dziwne, że po tych sukcesach skocznie w Soczi nie zostały nazwane jego imieniem…

Antiga i spółka na wagę złota

Jeśli ktoś odniósł wrażenie, że niniejszy artykuł wspomina wyłącznie odległą przeszłość, to spieszymy z sukcesem bliższym naszej pamięci. W 2014 roku Polska była organizatorem siatkarskiego mundialu i spisała się w tej roli w wyśmienicie. Nie dość, że goście czuli się dobrze nad Wisłą, to fani biało-czerwonych z wypiekami na polikach śledzili rywalizację do ostatniego meczu turnieju. Tak daleko zawędrowali bowiem podopieczni Stephana Antigi.

W finale stanęli w szranki z herosami z Brazyli, którzy bronili tytułu. Okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują i niesieni kapitalnym dopingiem swojej publiczności Polacy rozbili Canarinhos 3:1. Pierwsze skrzypce w naszej drużynie grał powracający po wielu nieporozumieniach do kadry Mariusz Wlazły i od razu sięgnął do nagrodę MVP mistrzostw. Nasi siatkarze powtórzyli tym samym sukces reprezentacji Huberta Wagnera z Meksyku z 1974 roku.

Jesteśmy przekonani, że na tym nie koniec wielkich sukcesów polskich sportowców. Okazje do kolejnych medali za pasem, wszak zbliżają się Letnie Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro i… Mistrzostwa Europy w piłce nożnej we Francji. Pomyśli ktoś, że to drugie, to spóźniony żart prima aprillisow. Być może, choć jak mawiał Kazimierz Górski: „Dopóki piłka w grze…”, dokończcie sami.

Autor: Marcin Konieczny

Inne wpisy z tej kategorii

portfel

Komentarze

  1. Klasyki! Bardzo fajne zestawienie.

  2. Ostatnie zdanie jak przepowiednia ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Miler Menswear
Top