Zakręcona historia korka do wina

Alkohol, Dla Ciała / 

W dzisiejszych czasach mamy do czynienia z różnymi typami zamknięć do butelek. Coraz częściej na sklepowych regałach znajdujemy wina (i to wcale nie z najniższej półki) zamykane na tzw. „screw cap”, czyli prościej mówiąc, na zwykłą nakrętkę. Z jakiego powodu tak się dzieje i dlaczego, z pozoru, tak ordynarne wina kosztują więcej, niż te zamknięte “po bożemu” – czyli tradycyjnym korkiem? Zaraz to wyjaśnimy.

4

Korek – szlachetne tworzywo?

To, co potocznie nazywa się korkiem nie zawsze nim jest sensu stricto. Zatem czym tak właściwie jest ta zatyczka? Szukając odpowiedzi u „wujka Google”, znajdujemy taką definicję: Korek to zamknięcie naczynia ­ zazwyczaj butelki, ale niekiedy też słoja, albo termosu, bądź naczyń laboratoryjnych wykonane z nieprzepuszczalnego materiału. Prawdopodobnie niejeden przysłowiowy Kowalski właśnie w ten sposób określi czym jest korek i biorąc pod uwagę, że jest to wyrażenie umowne, nie sposób się z nim nie zgodzić.

Wróćmy jednak do “korzeni” tej zatyczki, zgłębimy bardziej ten temat i poradźmy się ekspertów. Pytając biologa, ekologa czy enologa otrzymamy różne, ale jednak uzupełniające się odpowiedzi. Biolog powie, że korek jest obumarłą częścią dębu korkowego (z łac. Quercus suber L.), rosnącego w Ameryce północnej i na południu Europy. Ekolog doda, że w celu zdobycia zatyczki wykorzystuje się jedynie korę tego drzewa, bez uszkodzenia wewnętrznej części, a kolejne okorowanie może nastąpić po 9–12 latach. Natomiast dla enologa najważniejsze będą jego właściwości (elastyczność, nieprzepuszczalność płynów i znikoma przepuszczalność powietrza), które sprawiają, że jest świetnym materiałem na, nomen omen, korki do butelek od wina czy szampana.

1

Proste? Nie do końca.

Korki, te naturalne, występują w kilku różnych postaciach:

Korek lity – powstaje z jednego kawałka kory dębu. Takie, w 100% naturalne zamykanie chroni wino przed niepożądanymi zapachami, a przy tym pozwala mu „oddychać” – jest to szczególnie ważne w przypadku napojów przeznaczonych do długoletniego leżakowania.

Korek warstwowy – jest tańszą wersją naturalnego korka. Wyprodukowany jest z 2-3 kawałków korka litego i resztek poprodukcyjnych (z tzw. granulatu). Często stosowany do win musujących.

Korek aglomerowany – powstaje ze zmielonych resztek poprodukcyjnych. Ten typ zatyczki nadaje się do win, przeznaczonych do stosunkowo szybkiej konsumpcji, bo przepuszcza do butelki zbyt dużą ilość powietrza, co przyczynia się do szybszej utraty cennych aromatów.

3

Obok korków naturalnych mamy także takie, które nie są wykonane z tegoż surowca:

Korki syntetyczne – charakteryzują się dużą szczelnością i przez to, podobnie jak korki aglomerowane, nie nadają się do win o dużym potencjale starzenia.

Vino-lok – jest to typ zatyczki  wykonanej ze szkła. Podobnie jak korek lity przepuszcza nieznaczną ilość powietrza, jednak jest bardzo drogi w produkcji przez co nie zyskał szerokiej rzeszy fanów.

… i nakrętki

Nakrętka jest typem zamknięcia budzącym najwięcej kontrowersji. Zdania są podzielone – szczególnie wśród winemakerów. W krajach Nowego Świata znajdziemy wielu zwolenników zakrętki, natomiast w Europie istnieją apelacje, które wręcz zakazują jej użycia.

2

Przeciętny konsument nie ma takiego dylematu. Zostało marketingowo udowodnione, że amatorzy nektaru Bachusa wolą tradycyjny korek od skrewcap’a. Dlaczego tak jest? Pewnie dlatego, że nakrętka kojarzy nam się bardziej z biedronkową Amareną za 3zł (alkohol stojący w dziale z winami, co nadaje mu w świadomości zbiorowej status wina), niż z jakościowym Amarone (włoskie wino z regionu Valpolicella wyprodukowane z podsuszonych winogron).  Faktycznie, nakrętka odbiera winu uroczysty charakter i pewną romantyczność, ale źle dobrany lub wadliwy korek może zabrać winu znaczne więcej a przede wszystkim dobry smak. Przy okazji może także dodać niepożądane cechy – tj. aromat mokrego kartonu, pleśni, stęchlizny. Nawiasem mówiąc, nie ma nic mniej uroczystego i romantycznego niż „mokry karton” w ustach ;)

1200x500kieliszkipopr

Powyższą wadę wina powoduje tzw. choroba korkowa, która dotyka ok. 5% wszystkich win zamykanych tym właśnie tworzywem. Za „korkowe” aromaty odpowiedzialna jest substancja (tetrochloroanizol -TCA), która może znajdować się w korku. Dobrą informacją jest to, że wadliwe wino mamy prawo reklamować w sklepie, tak jak felerną parę butów.    

Od tej skazy wolne są natomiast alkohole zamykane na zakrętkę. Dzięki jej szczelności możemy się cieszyć wyrazistymi i świeżymi aromatami na dłużej. To, co jest zaletą nakrętki, może też być jej wadą. Takie zamykanie nie sprawdzi się w przypadku wina, które potrzebuje wielu lat, aby dojrzeć w butelce, gdyż jego hermetyczność nie pozwoli mu „oddychać”. Tego typu napojów nie mamy jednak na rynku zbyt wiele. Z kolei wino, które w butelce nie spędzi więcej niż 3-5 lat, nie zdąży ewoluować.

5

Prawdziwe korki nie są tanie. ­Cena zatyczki najwyższej jakości może być wyższa niż 1 euro, a skoro nie ma różnicy, to po co przepłacać? – zapytają producenci nakrętek.

Jak widać zakrętka nie jest taka straszna jak ją malują, a korek korkowi nie równy. Wino, tak jak każdy inny alkohol, powinno sprawiać kupującemu, otwierającemu i pijącemu przyjemność. Jeżeli nie znajdujemy w odkręcaniu wina żadnej frajdy – nie kupujmy go. Asortyment z winami jest w tym momencie tak szeroki, że każdy znajdzie coś dla siebie.  

Lepiej jednak nie krzywić się, gdy ktoś poczęstuje Cię wybornym, świeżym, australijskim Chardonnay zamykanym nakrętką, gdyż w najlepszym wypadku możesz wyjść na ignoranta, w najgorszym – na buca…mało gentlemańskie.  

O autorze:

^2B9DFD79EB8228F0032289032F950AD90A6479BBE5EEDE4B3B^pimgpsh_fullsize_distr

Anita Więckowiak – Pasjonatka wina i whisky. Pierwsze kroki stawiała pracując w muzeum wina w Bordeaux, gdzie prowadząc liczne degustacje, zbudowała silne fundamenty w tej tematyce. Jedna z członkiń zespołu Miler Spirits & Style.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Spectre – widmo nadciąga.

Film, Kultura / 

Gdy dziesięć lat temu na konferencji prasowej przedstawiono Daniela Craiga jako nowego odtwórce roli Jamesa Bonda wybuchł skandal. Fani agenta 007 byli oburzeni takim wyborem i mieli dużo obiekcji: poczynając od blond włosów i wzrostu poniżej 1,8 m a kończąc na urodzie, która według wielu zdecydowanie nie pasowała do Bonda. Jednak po premierze Casino Royal głosy krytyki zamieniły się w zachwyt a każdy kolejny film z Craigiem umacniał przekonanie, że Brytyjczyk był bardzo dobrym wyborem. Na ekrany wszedł własnie czwarty film z tym aktorem, a dwudziesty czwarty z oficjalnej serii o Jamesie Bondzie. Czy można go uznać za kolejny sukces?

James Bond po śmierci poprzedniej M. (Judi Dench) dostaje taśmę z zadaniem, które ma go naprowadzić na trop tajnej organizacji przestępczej. Operacja w Meksyku pozwala mu zbliżyć się do tajemniczej Spectre, ale zniszczenia jakie agent poczynił w Ameryce Południowej sprawiają, że zostaje wysłany na przymusowy urlop z zakazem dalszych działań. Dodatkowo agencja MI6 przechodzi kryzys i jest o krok od włączenia do większej komórki wywiadowczej o nazwie Centrum Bezpieczeństwa Narodowego i zlikwidowania programu 00. Bohater oczywiście nie ma zamiaru siedzieć bezczynnie namawia do współpracy Q. (Ben Whishaw) oraz Moneypenny (Naomie Harris) i mimo zakazu M. (Ralph Fiennes) rusza do Włoch by znaleźć kolejny ślad, prowadzący do Spectre. Na miejscu 007 zdobywa nie tylko potrzebne informacje, ale też serce pięknej wdowy (Monica Bellucci) po płatnym mordercy a kolejny trop prowadzi do dawnego przeciwnika, który teraz musi ukrywać się przed czyhającymi na jego życie mordercami. Agent Jej Królewskiej Mości obiecuje zaopiekować się córką Pana White’a, a ta jest kluczem do rozwiązania zagadki. Czy Bond powstrzyma Spectre? Co łączy organizację ze zmianami w MI6?

Już pierwsze sceny podczas meksykańskiego święta zmarłych pokazują, że nowy Bond został wyprodukowany z rozmachem. Olbrzymie fundusze jakie zostały przeznaczone na Spectre zostały wydane w najlepszy z możliwych sposobów. Ogromne wrażenie robi nie tylko tłum przebranych ludzi (szczególnie gdy widzimy ich w tle biegającego po dachach 007), pościgi super sportowymi samochodami, ale przede wszystkim dbałość o szczegóły. Reżyser mając do dyspozycji najlepszych speców od efektów specjalnych i topowych aktorów nie zapomina o komponowaniu kadrów i dostarczania czysto wizualnych doznań. Nie znaczy to, że akcji i efektów specjalnych jest mało! Spectre jest po prostu dobrze zbalansowanym filmem, w którym akcja, dialogi i elementy fabularne są w odpowiednich proporcjach, a do tego wszystkie te części są na naprawdę wysokim poziomie. Wystarczy wspomnieć pościg po ulicach Włoch, który mocno podniósł poprzeczkę innym filmom akcji. Co prawda Sam Mendes ucieka się do kilku uproszczeń w fabule, ale tego typu kino (a w szczególności produkcje z Bondem) wymagają od widza zaakceptowania pewnej konwencji i głosy, że Spectre nie jest realistyczny nie brzmią zbyt rozsądnie. To prawda, że najnowszy film jest inny niż Casino Royal, ale jednocześnie jest też powrotem do wzorców, które przyniosły agentowi 007 ogromną popularność.

Filmy o Bondzie zawsze miały kilka charakterystycznych cech, które wyróżniały je wśród innych tego typu produkcji. I tak oprócz szybkich samochodów, efektów specjalnych na najwyższym poziomie i ciętych ripost głównego bohatera w produkcjach spod znaku 007 od zawsze pojawiały się piękne kobiety. W Spectre mamy przyjemność podziwiać dwie aktorki, których postacie różnią się od siebie nie tylko urodą ale również charakterem. Monicca Belluci wciela się w Lucie Sciarre, która mimo, że pojawia się na ekranie tylko na moment w pamięci zostaje do końca filmu a w męskich głowach zapewne jeszcze dłużej. W postać córki White wcieliła się Léa Seydoux i jak w przypadku Bellucci można przyczepić się tylko do tego, że jest jej zdecydowanie za mało na ekranie, tak do gry francuskiej aktorki jest trochę więcej zastrzeżeń. Między Bondem a Madeleine Swann nie widać w ogóle „chemii”, a ich romans pozbawiony jest zupełnie ognia i wyrazistości. Jest to tyle niedopuszczalne, że dziewczyna 007 pretenduje do miana wielkiej miłości agenta a nie kolejnej przelotnej miłostki. Na tle, tak znakomitych aktorów jak : Christoph Waltz, Ralph Fiennes czy Ben Whishaw, Léa Seydoux wypada naprawdę słabo i trudno znaleźć scenę gdzie jej praca mogła by zachwycić,  jest to duży mankament biorąc pod uwagę, że panna Swann jest jedną z czołowych postaci filmu. Oprócz wcześniej wymienionych aktorów na pochwałę zasługuję również Daniel Craig – nie widać po nim, żeby rola Bonda zaczynała mu ciążyć. Dowodzą tego sceny akcji w których się pojawia, Brytyjczyk wciąż jest w doskonałej formie. Miejmy nadzieje, że plotki jakoby miał to być ostatni Bond z jego udziałem były nieprawdziwe.

Czy Spectre spełnił pokładane w nim oczekiwania? Z pewnością nie wszystkich, co jest oczywiste przy tak dużej i długo wyczekiwanej produkcji, ale chyba nikt po wyjściu z kina nie stwierdzi, że wyrzucił pieniądze w błoto. Nowy film o Bondzie trzyma bardzo wysoki poziom, ale niestety całe wrażenie psuje Léa Seydoux, która miejscami aż przeszkadza w oglądaniu filmu. Jeżeli oczekujesz od Spectre dużo akcji, ciętego dowcipu a do tego chciałbyś przenieść się w świat gdzie nawet przestępcy chodzą w świetnie skrojonych garniturach to Spectre z pewnością Cię nie zawiedzie. Jeżeli jednak szukasz długich analiz osobowości głównego bohatera i ultrarealizmu to niestety trafiłeś pod zły adres.

Nasza ocena:

4,5Autor: Mateusz Stachura

portfel

Komentarze

  1. „To prawda, że najnowszy film jest inny niż Casino Royal, ale jednocześnie jest też powrotem do wzorców, które przyniosły agentowi 007 ogromną popularność.”

    Do jakich konkretnych wzorców mieliśmy tutaj powrót ? Na pewno nie było ich tutaj więcej niż w Skyfall.

    Ostatnio produkowane filmy z 007 przyzwyczaiły nas do tego, że każdy kolejny jest lepszy od poprzednika. Casino Royale było dalekie od „typowego” bondowskiego filmu, ale każdy kolejny przybliżał agenta 007 do wzorów sprzed lat.
    W Skyfall twórcy zawiesili sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Oglądając Skyfall czuło się, że film jest dopracowany a scenariusz precyzyjnie skrojony jak smoking samego James’a Bonda. Spectre ustępuje znacznie poprzednikowi. Ratuje go nieco świetna scena w Meksyku i pościg, ale rażą niektóre fragmenty, które moim zdaniem świadczą o tym, że scenariusz w pewnych miejscach został napisany „na siłę”, np. panna Swann mówiąca James’owi „Kocham Cię” ;)

    1. „Skyfall” był dosyć nietypowym filmem jak na „Bondy”. Agent 007 na koniec zawsze szturmował bazę wroga, w poprzednim Bondzie sprawa ma się odwrotnie, a dodatkowo kobiet z którymi romansuje szpieg jest jak na lekarstwo. „Skyfall” to film w gruncie rzeczy bardzo podobny do „Casino Royal” i „Quantum of Solace” – realistyczny (jak na Bonda oczywiście), „brudny” wizualnie i przepełniony wątkami osobistymi głównego bohatera.

      „Spectre” nawiązuje do tych produkcji, w których główny nacisk położono na akcję, nie do końca przejmując się realizmem. Mamy tutaj więcej gadżetów, Mannypenny głownie pracuje w biurze i ponownie pojawia się organizacja „Spectre”, nie mówiąc już o tak oczywistych odniesieniach do poprzednich części jak walka w pociągu.

    2. Odnoszę wrażenie, że osoba pisząca ten artykuł nie widziała filmu. Bond w odsłonie Spectre to najgorsze widowisko z Craigiem i bez wątpienia najsłabszy film w dwudziestoletniej karierze agenta 007. Tragiczna i przewidywalna fabuła. Żenująco słaba gra aktorska, epizod z Bellucci jest tak żałosny, że nawet nie warto o nim wspominać. Te niby super efekty specjalne – oprócz efektownego początku – są prawie niezauważalne. Craig wyraźnie wygląda na zmęczonego. Film pokazuje, że formuła z Craigiem się wyczerpała (choć uważam go za jednego z lepszych odtwórców agenta jej królewskiej mości). Tak Panie sprawozdawco – większość znawców dobrego kina po wyjściu z tego filmu powie, że to najgorzej wydane pieniądze na kino ostatnich lat.

      1. Sceny, w których Monica Bellucci stoi podczas pogrzebu to jedne z lepiej zrealizowanych ujęć w całym filmie. Aktorka jest bardzo zmysłowa, a postać jaką wykreowała wydaje się ciekawa. Jedyny zarzut jaki można postawić to, tak jak wspomniałem wcześniej jej krótka obecność na ekranie.
        Uogólnienie, że gra aktorska jest żenująca, wydaje się bardzo krzywdzące. Oczywiście są słabsze momenty i aktorzy, którzy nie wypadli najlepiej, ale np. Ralph Fiennes, Christoph Waltz czy Ben Whishaw poradzili sobie bardzo dobrze.
        Daniel Craig, mimo tego, że ma 47 lat jest ciągle w świetnej formie. Sceny akcji nie sprawiają mu wielkich trudności. Nie widziałem w jego grze znużenia rolą, a plotki o tym są raczej chwytem marketingowym. Film jest z pewnością inny niż wcześniejsze produkcje z Danielem Craigem, ale czy gorszy? To już subiektywna opinia, każdego widza.
        „Spectre” rozczarowało wielu widzów (trudno tego uniknąć przy tak wielkiej produkcji), ale twierdzenie, że to pieniądze wyrzucone w błoto to gruba przesada.

  2. Zastanawiam sie czy osoba pisząca tą recenzje widziała wogole film ? Nie jestem osoba która wszystko krytykuje dla samej krytyki ale uważam sie także za prawdziwego fana filmów o agencie 007, wiec muszę to powiedzieć.Film wypadł bardzo słabo na tle reszty, począwszy od muzyki do filmu ( sam smith ) całego wejścia (intro) które było żywcem skopiowane i zlepkiem innych oraz wielu wątków które reżyser poprostu zepsuł ( jak wątek vesper). Chciałbym tez także zapytać recenzenta jaka akcja ? Pościg który kończy sie tak samo jak w Casino royale – zniszczeniem auta czy skakanie po dachach jak w skyfall ? Walka w pociągu tez już była . Akcja jest nudna, jest jej mało, jest przewidywalna jest poprostu odgrzewanym kotletem. Gadżety ? Nic więcej poza astonem specjalnie stworzonym do filmu i zegarkiem agent nie posiada, wiec mówienie o gadżetach jest nie potrzebne . Nawet dialogi nie są w tym filmie błyskotliwe, nie wspominając o typowym dla tego filmu humorze. Powiem krótko jeżeli ktoś szuka filmu do oglądania na telefonie w trakcie oczekiwania na wizytę u lekarza- polecam, jeśli zacnego Bondowskiego kina- stanowczo mowię „Spectre” nie, mimo nazwy która sprawia wrażenie dobrego kina.

    1. Akcja to nie tylko pościgi, ale też inne trzymające w napięciu fragmenty filmu. Wydaje mi się, że należy jeszcze wymienić pościg samolotem, świetnie zrealizowaną scenę otwierającą, czy chociażby wizytę Bonda na zebraniu Spectre, a to i tak nie wszystko. Faktycznie dla fana agenta 007, większość z wymienionych sekwencji może wydawać się nudna i niezbyt oryginalna, ale dwadzieścia trzy poprzednie filmy zapewniły tyle emocji i spektakularnych scen, że wymyślenie czegoś innowacyjnego nie jest łatwym zadaniem. W porównaniu ze „Skyfall”, „gadżetów” było zdecydowanie więcej i mam tu na myśli np. chip umieszczony we krwi Bonda, który pozwala go nie tylko śledzić, ale przesyła też informacje stanie o jego zdrowia, albo o „gadżecie” do torturowania, w który został wyposażony Blofeld. W kwestii muzyki, wymienił Pan jedynie otwierającą piosenkę, która w porównaniu z utworem Adele faktycznie wypada nie najlepiej, ale na tym nie kończy się warstwa muzyczna filmu. Dalej jest już całkiem dobrze.

  3. Z całą sympatią ciesze się Panie Mateuszu ze ktoś w sposób konstruktywny spróbował obronić tą cześć. Ma Pan racje zapomniałem wspomnieć o scenie z samolotem która rzeczywiście była ok i to w „Bond-woskim stylu” wszystko odpada a Bond twardo sunie po zboczu góry -jednak tak jak dobrze Pan wspomniał dużo brakuje do „Skyfall” :) Pozdrawiam

  4. Z bólem i krwawiącym sercem muszę przyznać rację Panu Bartkowi. Zapowiedzią dramatu była właśnie piosenka. Mnie kojarzyła się z beczeniem kastrata (sory za brutalność). A co do fabuły. Coś niecoś o Bondzie wiem. I określenie „zlepek” lub „odgrzewany kotlet” bardzo pasują do tego obrazu. Ale co się dziwić? Po śmierci Fleminga możemy już liczyć tylko na zlepki (tak oczywiście kilku autorów popełnia kontynuacje, lepsze lub gorsze). Tym razem wyszło… Na szczęście radio się zlitowało i nie raczy nas najnowszym bondowskim „przebojem” tak jak po poprzednich filmach ;) Przemek Semczuk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Czytaj kolejny artykuł

Auto, które chce zabić swojego kierowcę – Dodge Viper

Hobby, Motoryzacja / 

Amerykańska Żmija – auto, które dosłownie, chciało zabić kierowcę swoją narowistością. Mowa oczywiście o Dodge’u Viperze, którego w latach 90. kojarzył prawie każdy mężczyzna, niezależnie od wieku. Był synonimem sportowego samochodu z USA i obiektem kultu. Dziś to legenda, obecnie produkowana w trzeciej i ponoć już ostatniej odsłonie. Cofnijmy się więc do roku 1989…

Rok ten w historii Polski zapisał się pod znakiem kresu PRLu, w USA natomiast jednym z ważniejszych, jak się potem okazało, motoryzacyjnych wydarzeń, była prezentacja sportowego konceptu stajni Chrysler. Prototyp przyjęto ze wielkim entuzjazmem, więc szefostwo grupy zadecydowało o wprowadzeniu go do produkcji. Pod koniec 1991 roku Viper był już gotowy do seryjnego wytwarzania. Przyświecała mu jedna wizja – prostota.

Pomysł ten udało się zrealizować w 100%. Inżynierowie stworzyli auto niezwykle agresywne i wzbudzające podziw, a jednocześnie nieskomplikowane w budowie. Design Vipera od pierwszego spojrzenia zapadał w pamięci. Niskie, szerokie, z łagodnie narysowanymi liniami, a jednocześnie pokazujące swoją ostrość, otwarte nadwozie. Niezwykle długa maska dawała do zrozumienia że skrywa się pod nią nie małych rozmiarów silnik. Początkowo Viper był produkowany tylko w dwuosobowej wersji z otwartym dachem, zamknięte coupe, oznaczane skrótem GTS, wprowadzono dopiero w 1996 roku.

Samonośna konstrukcja Vipera, została obuta w panele zewnętrzne wykonane z tworzyw sztucznych, które skrywały w sobie dziesięciocylindrowe serce. Widlasta, dwu-zaworowa jednostka OHV (jeden wałek rozrządu w głowicy), o pojemności aż 8 litrów, generowała 406 KM i 630 Nm i cechowała się niezwykłą prostotą budowy. Była również najważniejszą cząstką Vipera i to ona w większości tworzyła jego charakter.

Osobowość “Żmii” była bardzo nerwowa, agresywna i skwitować można by ją stwierdzeniem “cztery koła i kierownica”. Viper był ultra spartańskim autem i najlepiej było to widać zasiadając za jego kierownicą. Auto posiadało absolutne minimum wyposażenia – nawiew, radio, kierownicę, pedały i obszerny zestaw wskaźników. Nic więcej. Dopiero w późniejszych latach produkcji zaczęto montować klimatyzację i poduszki powietrzne. Ten sportowiec, w otwartej wersji, nie posiadał nawet otwieranych szyb. Były one wykonane z plastiku i montowało się je w drzwiach specjalnymi zapinkami. Dach wersji otwartej był oczywiście materiałowy i składany ręcznie.

Auto nie posiadało żadnych systemów wspomagających prowadzenie, początkowo próżno było tu szukać nawet ABS-u. Zaczęto go montować w 2001 roku, pod wpływem skarg użytkowników na bardzo słaby układ hamulcowy Vipera. Mimo zastosowania tarczowych hamulców obu osi auto zatrzymywało się bardzo długo, nawet wspomniane wprowadzenie ABS-u na niewiele się zdało. Wielu właścicieli na własną rękę, z pomocą firm tuningowych poprawiało “fabrykę”. Chcieli mieć pewność że auto, które do “setki ma” 4,6 sekundy i rozpędza się do 260km/h, będzie w stanie równie szybko się zatrzymać. Za przeniesienie mocy między silnikiem a tylną osią auta, odpowiadała manualna, 6 stopniowa skrzynia biegów, a o odpowiednią przyczepność dbało wielowahaczowe zawieszenie.

W 1996 roku, przy okazji wprowadzania wersji coupe, przyszedł czas na małe poprawki w Viperze. Nieznacznie podwyższono moc silnika, zrezygnowano z bocznych wydechów oraz usprawniono hamulce (niestety dalej było im bardzo daleko do ideału). Wersja coupe GTS była szybsza (4 sekundy do “setki”, vmax 298 km/h) od odmiany otwartej RT/10, dzięki mocniejszemu o 50 KM silnikowi. Jej cechą charakterystyczną były dwa “garby” na dachu, które miały umożliwić podróżowanie Viperem w kasku, np. na torze.
Jeśli ktoś miał okazję jeździć Viperem, na pewno jest świadomy tego że nie jest to auta dla “przeciętnego” kierowcy. Jeden niewłaściwy ruch prawą stopą może skończyć się tragicznie. Prowadzenie tego auta wymagało skupienia, rozwagi i doświadczenia a przede wszystkim pokory w stosunku do “Żmii”. Wiele egzemplarzy zostało niestety rozbitych, te które przetrwały dziś są legendą, elektryzującą i dostarczającą wrażeń tak samo mocno jak 23 lata temu.

Autor: Adrian Walkiewicz

portfel

Komentarze

  1. Mała uwaga. OHV nie oznacza wałka rozrządu w głowicy.
    Oznacza, że zawory są w głowicy.

    1. W silniku spalinowym czterosuwowym górnozaworowym zawory zawsze są umieszczone w głowicy! Skrót OHV (Over Head Valve) to konstrukcja napędu zaworów realizowana przez wałek rozrządu umieszczony w kadłubie silnika. Sam napęd realizowany jest przez długie popychacze (potocznie zwanymi laskami). Rozrząd OHV jest obecnie praktycznie nie spotykany. Wyparty został skutecznie przez system OHC , DOHC

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Miler Menswear
Top