W dzisiejszych czasach mamy do czynienia z różnymi typami zamknięć do butelek. Coraz częściej na sklepowych regałach znajdujemy wina (i to wcale nie z najniższej półki) zamykane na tzw. „screw cap”, czyli prościej mówiąc, na zwykłą nakrętkę. Z jakiego powodu tak się dzieje i dlaczego, z pozoru, tak ordynarne wina kosztują więcej, niż te zamknięte “po bożemu” – czyli tradycyjnym korkiem? Zaraz to wyjaśnimy.
Korek – szlachetne tworzywo?
To, co potocznie nazywa się korkiem nie zawsze nim jest sensu stricto. Zatem czym tak właściwie jest ta zatyczka? Szukając odpowiedzi u „wujka Google”, znajdujemy taką definicję: Korek to zamknięcie naczynia zazwyczaj butelki, ale niekiedy też słoja, albo termosu, bądź naczyń laboratoryjnych wykonane z nieprzepuszczalnego materiału. Prawdopodobnie niejeden przysłowiowy Kowalski właśnie w ten sposób określi czym jest korek i biorąc pod uwagę, że jest to wyrażenie umowne, nie sposób się z nim nie zgodzić.
Wróćmy jednak do “korzeni” tej zatyczki, zgłębimy bardziej ten temat i poradźmy się ekspertów. Pytając biologa, ekologa czy enologa otrzymamy różne, ale jednak uzupełniające się odpowiedzi. Biolog powie, że korek jest obumarłą częścią dębu korkowego (z łac. Quercus suber L.), rosnącego w Ameryce północnej i na południu Europy. Ekolog doda, że w celu zdobycia zatyczki wykorzystuje się jedynie korę tego drzewa, bez uszkodzenia wewnętrznej części, a kolejne okorowanie może nastąpić po 9–12 latach. Natomiast dla enologa najważniejsze będą jego właściwości (elastyczność, nieprzepuszczalność płynów i znikoma przepuszczalność powietrza), które sprawiają, że jest świetnym materiałem na, nomen omen, korki do butelek od wina czy szampana.
Proste? Nie do końca.
Korki, te naturalne, występują w kilku różnych postaciach:
Korek lity – powstaje z jednego kawałka kory dębu. Takie, w 100% naturalne zamykanie chroni wino przed niepożądanymi zapachami, a przy tym pozwala mu „oddychać” – jest to szczególnie ważne w przypadku napojów przeznaczonych do długoletniego leżakowania.
Korek warstwowy – jest tańszą wersją naturalnego korka. Wyprodukowany jest z 2-3 kawałków korka litego i resztek poprodukcyjnych (z tzw. granulatu). Często stosowany do win musujących.
Korek aglomerowany – powstaje ze zmielonych resztek poprodukcyjnych. Ten typ zatyczki nadaje się do win, przeznaczonych do stosunkowo szybkiej konsumpcji, bo przepuszcza do butelki zbyt dużą ilość powietrza, co przyczynia się do szybszej utraty cennych aromatów.
Obok korków naturalnych mamy także takie, które nie są wykonane z tegoż surowca:
Korki syntetyczne – charakteryzują się dużą szczelnością i przez to, podobnie jak korki aglomerowane, nie nadają się do win o dużym potencjale starzenia.
Vino-lok – jest to typ zatyczki wykonanej ze szkła. Podobnie jak korek lity przepuszcza nieznaczną ilość powietrza, jednak jest bardzo drogi w produkcji przez co nie zyskał szerokiej rzeszy fanów.
… i nakrętki
Nakrętka jest typem zamknięcia budzącym najwięcej kontrowersji. Zdania są podzielone – szczególnie wśród winemakerów. W krajach Nowego Świata znajdziemy wielu zwolenników zakrętki, natomiast w Europie istnieją apelacje, które wręcz zakazują jej użycia.
Przeciętny konsument nie ma takiego dylematu. Zostało marketingowo udowodnione, że amatorzy nektaru Bachusa wolą tradycyjny korek od skrewcap’a. Dlaczego tak jest? Pewnie dlatego, że nakrętka kojarzy nam się bardziej z biedronkową Amareną za 3zł (alkohol stojący w dziale z winami, co nadaje mu w świadomości zbiorowej status wina), niż z jakościowym Amarone (włoskie wino z regionu Valpolicella wyprodukowane z podsuszonych winogron). Faktycznie, nakrętka odbiera winu uroczysty charakter i pewną romantyczność, ale źle dobrany lub wadliwy korek może zabrać winu znaczne więcej a przede wszystkim dobry smak. Przy okazji może także dodać niepożądane cechy – tj. aromat mokrego kartonu, pleśni, stęchlizny. Nawiasem mówiąc, nie ma nic mniej uroczystego i romantycznego niż „mokry karton” w ustach ;)
Powyższą wadę wina powoduje tzw. choroba korkowa, która dotyka ok. 5% wszystkich win zamykanych tym właśnie tworzywem. Za „korkowe” aromaty odpowiedzialna jest substancja (tetrochloroanizol -TCA), która może znajdować się w korku. Dobrą informacją jest to, że wadliwe wino mamy prawo reklamować w sklepie, tak jak felerną parę butów.
Od tej skazy wolne są natomiast alkohole zamykane na zakrętkę. Dzięki jej szczelności możemy się cieszyć wyrazistymi i świeżymi aromatami na dłużej. To, co jest zaletą nakrętki, może też być jej wadą. Takie zamykanie nie sprawdzi się w przypadku wina, które potrzebuje wielu lat, aby dojrzeć w butelce, gdyż jego hermetyczność nie pozwoli mu „oddychać”. Tego typu napojów nie mamy jednak na rynku zbyt wiele. Z kolei wino, które w butelce nie spędzi więcej niż 3-5 lat, nie zdąży ewoluować.
Prawdziwe korki nie są tanie. Cena zatyczki najwyższej jakości może być wyższa niż 1 euro, a skoro nie ma różnicy, to po co przepłacać? – zapytają producenci nakrętek.
Jak widać zakrętka nie jest taka straszna jak ją malują, a korek korkowi nie równy. Wino, tak jak każdy inny alkohol, powinno sprawiać kupującemu, otwierającemu i pijącemu przyjemność. Jeżeli nie znajdujemy w odkręcaniu wina żadnej frajdy – nie kupujmy go. Asortyment z winami jest w tym momencie tak szeroki, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Lepiej jednak nie krzywić się, gdy ktoś poczęstuje Cię wybornym, świeżym, australijskim Chardonnay zamykanym nakrętką, gdyż w najlepszym wypadku możesz wyjść na ignoranta, w najgorszym – na buca…mało gentlemańskie.
O autorze:
Anita Więckowiak – Pasjonatka wina i whisky. Pierwsze kroki stawiała pracując w muzeum wina w Bordeaux, gdzie prowadząc liczne degustacje, zbudowała silne fundamenty w tej tematyce. Jedna z członkiń zespołu Miler Spirits & Style.
Dodaj komentarz
Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.
Łukasz
„To prawda, że najnowszy film jest inny niż Casino Royal, ale jednocześnie jest też powrotem do wzorców, które przyniosły agentowi 007 ogromną popularność.”
Do jakich konkretnych wzorców mieliśmy tutaj powrót ? Na pewno nie było ich tutaj więcej niż w Skyfall.
Ostatnio produkowane filmy z 007 przyzwyczaiły nas do tego, że każdy kolejny jest lepszy od poprzednika. Casino Royale było dalekie od „typowego” bondowskiego filmu, ale każdy kolejny przybliżał agenta 007 do wzorów sprzed lat.
W Skyfall twórcy zawiesili sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Oglądając Skyfall czuło się, że film jest dopracowany a scenariusz precyzyjnie skrojony jak smoking samego James’a Bonda. Spectre ustępuje znacznie poprzednikowi. Ratuje go nieco świetna scena w Meksyku i pościg, ale rażą niektóre fragmenty, które moim zdaniem świadczą o tym, że scenariusz w pewnych miejscach został napisany „na siłę”, np. panna Swann mówiąca James’owi „Kocham Cię” ;)
Gentleman's Choice
„Skyfall” był dosyć nietypowym filmem jak na „Bondy”. Agent 007 na koniec zawsze szturmował bazę wroga, w poprzednim Bondzie sprawa ma się odwrotnie, a dodatkowo kobiet z którymi romansuje szpieg jest jak na lekarstwo. „Skyfall” to film w gruncie rzeczy bardzo podobny do „Casino Royal” i „Quantum of Solace” – realistyczny (jak na Bonda oczywiście), „brudny” wizualnie i przepełniony wątkami osobistymi głównego bohatera.
„Spectre” nawiązuje do tych produkcji, w których główny nacisk położono na akcję, nie do końca przejmując się realizmem. Mamy tutaj więcej gadżetów, Mannypenny głownie pracuje w biurze i ponownie pojawia się organizacja „Spectre”, nie mówiąc już o tak oczywistych odniesieniach do poprzednich części jak walka w pociągu.
M W
Odnoszę wrażenie, że osoba pisząca ten artykuł nie widziała filmu. Bond w odsłonie Spectre to najgorsze widowisko z Craigiem i bez wątpienia najsłabszy film w dwudziestoletniej karierze agenta 007. Tragiczna i przewidywalna fabuła. Żenująco słaba gra aktorska, epizod z Bellucci jest tak żałosny, że nawet nie warto o nim wspominać. Te niby super efekty specjalne – oprócz efektownego początku – są prawie niezauważalne. Craig wyraźnie wygląda na zmęczonego. Film pokazuje, że formuła z Craigiem się wyczerpała (choć uważam go za jednego z lepszych odtwórców agenta jej królewskiej mości). Tak Panie sprawozdawco – większość znawców dobrego kina po wyjściu z tego filmu powie, że to najgorzej wydane pieniądze na kino ostatnich lat.
Sceny, w których Monica Bellucci stoi podczas pogrzebu to jedne z lepiej zrealizowanych ujęć w całym filmie. Aktorka jest bardzo zmysłowa, a postać jaką wykreowała wydaje się ciekawa. Jedyny zarzut jaki można postawić to, tak jak wspomniałem wcześniej jej krótka obecność na ekranie.
Uogólnienie, że gra aktorska jest żenująca, wydaje się bardzo krzywdzące. Oczywiście są słabsze momenty i aktorzy, którzy nie wypadli najlepiej, ale np. Ralph Fiennes, Christoph Waltz czy Ben Whishaw poradzili sobie bardzo dobrze.
Daniel Craig, mimo tego, że ma 47 lat jest ciągle w świetnej formie. Sceny akcji nie sprawiają mu wielkich trudności. Nie widziałem w jego grze znużenia rolą, a plotki o tym są raczej chwytem marketingowym. Film jest z pewnością inny niż wcześniejsze produkcje z Danielem Craigem, ale czy gorszy? To już subiektywna opinia, każdego widza.
„Spectre” rozczarowało wielu widzów (trudno tego uniknąć przy tak wielkiej produkcji), ale twierdzenie, że to pieniądze wyrzucone w błoto to gruba przesada.
Bartek
Zastanawiam sie czy osoba pisząca tą recenzje widziała wogole film ? Nie jestem osoba która wszystko krytykuje dla samej krytyki ale uważam sie także za prawdziwego fana filmów o agencie 007, wiec muszę to powiedzieć.Film wypadł bardzo słabo na tle reszty, począwszy od muzyki do filmu ( sam smith ) całego wejścia (intro) które było żywcem skopiowane i zlepkiem innych oraz wielu wątków które reżyser poprostu zepsuł ( jak wątek vesper). Chciałbym tez także zapytać recenzenta jaka akcja ? Pościg który kończy sie tak samo jak w Casino royale – zniszczeniem auta czy skakanie po dachach jak w skyfall ? Walka w pociągu tez już była . Akcja jest nudna, jest jej mało, jest przewidywalna jest poprostu odgrzewanym kotletem. Gadżety ? Nic więcej poza astonem specjalnie stworzonym do filmu i zegarkiem agent nie posiada, wiec mówienie o gadżetach jest nie potrzebne . Nawet dialogi nie są w tym filmie błyskotliwe, nie wspominając o typowym dla tego filmu humorze. Powiem krótko jeżeli ktoś szuka filmu do oglądania na telefonie w trakcie oczekiwania na wizytę u lekarza- polecam, jeśli zacnego Bondowskiego kina- stanowczo mowię „Spectre” nie, mimo nazwy która sprawia wrażenie dobrego kina.
Akcja to nie tylko pościgi, ale też inne trzymające w napięciu fragmenty filmu. Wydaje mi się, że należy jeszcze wymienić pościg samolotem, świetnie zrealizowaną scenę otwierającą, czy chociażby wizytę Bonda na zebraniu Spectre, a to i tak nie wszystko. Faktycznie dla fana agenta 007, większość z wymienionych sekwencji może wydawać się nudna i niezbyt oryginalna, ale dwadzieścia trzy poprzednie filmy zapewniły tyle emocji i spektakularnych scen, że wymyślenie czegoś innowacyjnego nie jest łatwym zadaniem. W porównaniu ze „Skyfall”, „gadżetów” było zdecydowanie więcej i mam tu na myśli np. chip umieszczony we krwi Bonda, który pozwala go nie tylko śledzić, ale przesyła też informacje stanie o jego zdrowia, albo o „gadżecie” do torturowania, w który został wyposażony Blofeld. W kwestii muzyki, wymienił Pan jedynie otwierającą piosenkę, która w porównaniu z utworem Adele faktycznie wypada nie najlepiej, ale na tym nie kończy się warstwa muzyczna filmu. Dalej jest już całkiem dobrze.
Bartek
Z całą sympatią ciesze się Panie Mateuszu ze ktoś w sposób konstruktywny spróbował obronić tą cześć. Ma Pan racje zapomniałem wspomnieć o scenie z samolotem która rzeczywiście była ok i to w „Bond-woskim stylu” wszystko odpada a Bond twardo sunie po zboczu góry -jednak tak jak dobrze Pan wspomniał dużo brakuje do „Skyfall” :) Pozdrawiam
Przemek Semczuk
Z bólem i krwawiącym sercem muszę przyznać rację Panu Bartkowi. Zapowiedzią dramatu była właśnie piosenka. Mnie kojarzyła się z beczeniem kastrata (sory za brutalność). A co do fabuły. Coś niecoś o Bondzie wiem. I określenie „zlepek” lub „odgrzewany kotlet” bardzo pasują do tego obrazu. Ale co się dziwić? Po śmierci Fleminga możemy już liczyć tylko na zlepki (tak oczywiście kilku autorów popełnia kontynuacje, lepsze lub gorsze). Tym razem wyszło… Na szczęście radio się zlitowało i nie raczy nas najnowszym bondowskim „przebojem” tak jak po poprzednich filmach ;) Przemek Semczuk